Erika Steinbach zadowolona
Treść
Gabinet Angeli Merkel przyjął podczas wczorajszego posiedzenia projekt upamiętnienia przesiedleń niemieckich obywateli pod nazwą "widoczny znak" oraz zatwierdził wstępną kalkulację kosztów budowy i funkcjonowania stworzonej w Berlinie wystawy. - Niestety, "widoczny znak" jest uwieńczeniem niemieckiej polityki w sprawach wypędzeń. Będzie bardzo źle, jeżeli nie dojdzie do pokazania polskiej martyrologii w "polskim centrum" w Berlinie, które powinno zostać umiejscowione zaraz obok pomnika holokaustu. Biją ostatnie minuty i sekundy, kiedy Niemcy mogą się na coś takiego jeszcze zdecydować - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Stefan Hambura, mecenas z Berlina.
Pomału okryty do tej pory wielką tajemnicą projekt "widoczny znak" wychodzi na światło dzienne. Wreszcie przestaje być tajemnicą, że głównym punktem zainteresowania organizatorów wystawy będą losy niemieckich tzw. wypędzonych. Już we wstępnym projekcie rządowym umieszczono następujące zdania: "Na wystawie ucieczka i wypędzenie Niemców zajmą najwięcej miejsca. Wystawa ma umożliwić upamiętnienie bolesnych doświadczeń wypędzonych i ich osobiste losy. Na wystawie muszą także zostać pokazane: integracja wypędzonych w społeczeństwach obu niemieckich państw do 1990 roku oraz ich osiągnięcia w odbudowie powojennych podzielonych Niemiec. Pamięć i upamiętnienie ma dać szansę na emocjonalne - wywołujące empatię - podejście do tematu".
Zgodnie z rządowymi założeniami "widoczny znak" podlegać będzie Niemieckiemu Muzeum Historycznemu i przybierze formę prawną niesamodzielnej fundacji powierniczej. W skład gremium nadzorującego projekt - jak głoszą pierwsze komunikaty - wejdą między innymi przedstawiciele Bundestagu, rządu, a także niemieckich przesiedlonych.
W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" szef biura prasowego niemieckiego rządu potwierdził, że gabinet Angeli Merkel zgodził się na budowę "widocznego znaku" według projektu pełnomocnika ds. kultury Berndta Neumanna, na który ma przeznaczyć łącznie prawie 30 mln euro. Pracownik biura prasowego ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył, że Erika Steinbach lub ktokolwiek inny ze Związku Wypędzonych weźmie udział w dalszych pracach rządowego projektu. Pomimo wcześniej umówionych rozmów nie udało nam się skontaktować z nikim, kto mógłby poinformować o dalszych planach związanych z szefową Związku Wypędzonych i jej ewentualnym udziale w projekcie. Rzecznik prasowy ministra Neumanna zapytany o dalsze losy Eriki Steinbach zamilkł.
Sama przewodnicząca BdV Erika Steinbach nie ma żadnych wątpliwości, że jej miejsce jest wśród twórców "widocznego znaku". W jednej z ostatnich swoich wypowiedzi wyraźnie stwierdziła: "widoczny znak" to nasze dziecko - dziecko Związku Wypędzonych.
To samo powtórzył w rozmowie z nami rzecznik prasowy Związku Wypędzonych Walter Strattmann, który przypomniał, że to dzięki BdV powstał zamysł upamiętnienia niemieckich przesiedleńców. Strattmann nie wyobraża sobie, aby wśród gremium odpowiedzialnego za prace nad "widocznym znakiem" zabrakło kogoś ze związku.
- Przecież to my jesteśmy ofiarami tych wydarzeń - powiedział nam rzecznik BdV. Dodając zaraz: - Nie może w składzie grupy zarządzającej projektem zabraknąć kogoś od nas. Swojego przedstawiciela do gremium zarządzającego projektem wybierze nasze prezydium, a do tej pory tak bywało, że na zewnątrz reprezentowała nas zawsze przewodnicząca Erika Steinbach i nie widzę powodu, aby teraz miało być inaczej.
Strattmann przyznał, że najpierw musi przeczytać dokładnie cały projekt i dopiero wtedy będzie mógł się do niego odnieść dokładniej.
Nie udało nam się skontaktować bezpośrednio z przewodniczącą BdV Eriką Steinbach, ale przesłała nam swoje oświadczenie na ten temat. Czytamy w nim, że zarówno ona, jak i związek są zadowoleni z decyzji rządu w sprawie projektu, który nareszcie wypełni białe plamy na stołecznej mapie pomników pamięci. Steinbach podziękowała Angeli Merkel i przypomniała słowa, które ta wypowiedziała w Warszawie: "Jako niemiecka kanclerz rozumiem i popieram chęć upamiętniania przez Niemców swoich powojennych losów".
Erika Steinbach wyraża nadzieję, że rząd zaprosi do współpracy nad projektem tych, których ten los dotyczy, czyli niemieckich przesiedlonych. "Obecnie została otwarta droga do godnego upamiętnienia losu wypędzonych poprzez tworzenie wystawy wraz z centrum dokumentacyjnym. Dla niemieckich wypędzonych fakt, że ich los nie zostanie zapomniany, będzie pocieszeniem u schyłku ich życia" - dodaje Steinbach.
Ponownie stwierdza, że głównym impulsem dla tego projektu było założenie przez nią i jej związek fundacji Centrum przeciwko Wypędzeniom. Zapewnia ponadto, że jej Centrum nie zaprzestanie swojej działalności i nadal będzie intensywnie zajmować się tematem "wypędzeń". "Chcemy, by było jasne, iż ta sprawa dotyczy nie tylko ofiar, ale wszystkich Niemców" - napisała Erika Steinbach.
Frakcja chadeków za "widocznym znakiem"
Również frakcja CDU/CSU w przesłanym "Naszemu Dziennikowi" oświadczeniu wyraża wielkie zadowolenie z faktu powstania "widocznego znaku". W imieniu klubu parlamentarnego CDU/CSU Wolfgang Boersen podziękował zarówno Angeli Merkel, ministrowi finansów, jak i pełnomocnikowi do spraw kultury i mediów Berndtowi Neumannowi za skuteczne i wspólne działanie w kwestii budowy "widocznego znaku", który ma upamiętnić losy 14 milionów przesiedlonych Niemców.
Podobne podziękowanie i zadowolenie z rządowej decyzji wyraził przewodniczący grupy parlamentarnej wypędzonych, uciekinierów i przesiedleńców Jochen Konrad Fromme (CDU), który nazwał koncepcję "widocznego znaku" wielkim sukcesem chadeków, którzy od początku popierali budowę Centrum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie, nazwanego obecnie "widocznym znakiem". Fromme stwierdził w specjalnym oświadczeniu, że obecnemu rządowi udało się poprzez ten projekt zrobić dalszy krok na drodze do realizacji Centrum przeciwko Wypędzeniom. Nie ma on żadnych wątpliwości, że "niemieccy wypędzeni" będą uczestniczyć w projekcie. Wyraził także nadzieję, że BdV będzie brała czynny udział w projekcie.
Waldemar Maszewski, Hamburg
"Nasz Dziennik" 2008-03-20
Autor: wa