Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Encyklika w obronie człowieka

Treść

Ks. prof. Jerzy Bajda Jednym z podstawowych problemów "Humanae vitae" jest obrona człowieka i prawdy człowieczeństwa w kontekście zagrożenia wynikającego z nowoczesnej cywilizacji. Bezpośrednim zagrożeniem dla człowieka jest zło, czyli grzech, ale grzech wynika nie tylko z bezpośredniej stymulacji w kierunku zła, lecz także pośrednio z całego systemu ideologicznego i kulturowego, proponującego alternatywną formę życia, która oznacza alternatywne człowieczeństwo. Specyficzną dla encykliki formą obrony człowieka jest fakt, że Papież Paweł VI - zgodnie z całą tradycją Kościoła - głosi nienaruszalne prawo moralne. Autor encykliki pisze: "Kościół jest w pełni świadom, że broniąc nienaruszalności prawa moralnego odnośnie do małżeństwa, przyczynia się do umocnienia wśród ludzi prawdziwej kultury; ponadto zachęca człowieka, aby nie rezygnował ze swych obowiązków, zdając się na środki techniczne. Czyniąc tak Kościół zabezpiecza godność małżonków" (HV 18). Należy sobie uświadomić, że odrzucenie prawa moralnego w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego jest totalnym zagrożeniem dla człowieka jako podmiotu rodzącego, także jako podmiotu zrodzonego i w ogóle jako podmiotu istniejącego mocą aktu istnienia ofiarowanego przez Stwórcę człowiekowi w samym momencie poczęcia. Wyeliminowanie etyki, do czego zmierza ta cywilizacja, oznacza konsekwentnie wyeliminowanie człowieka jako podmiotu. Zarówno zagrożenie, jak i propozycję obrony, jaką oferuje HV, można analizować na trzech płaszczyznach: na płaszczyźnie osoby (podmiot, byt, istnienie, transcendencja), na płaszczyźnie etyki (moralności, etosu), czyli świadomych relacji międzyosobowych, przede wszystkim z Osobą Boga jako Ojca i Stwórcy, oraz na płaszczyźnie życia, które rozwija się w splocie wielu uwarunkowań (świat, społeczeństwo, historia, myślenie naukowe, uwarunkowania materialne). Sekularystyczne kuszenie Kościoła Pewne prądy obce, a nawet wrogie tradycji katolickiej, dały znać o sobie nie tylko w publicystyce towarzyszącej wydarzeniu, jakim był Sobór Watykański II, ale nawet w toku samych obrad soborowych, w czasie debaty nad zagadnieniem odpowiedzialnego rodzicielstwa. Na przykład jeden z Ojców Soborowych (nazwisko pominę) proponował, aby problematykę regulacji płodności i w ogóle ludzkiej płciowości badać w sposób "naukowy", tak jak się bada analogiczne zjawiska dotyczące życia i płodności poza człowiekiem. Już w takim podejściu do zagadnień małżeńskich widać rozminięcie się z myślą Kościoła na wszystkich wspomnianych trzech płaszczyznach: ginie bowiem wymiar osobowy życia, ginie ściśle etyczny wymiar życia na rzecz determinizmu i pragmatyzmu określanego przez nauki empiryczne, ginie antropologiczny wymiar płodności na rzecz czystej biologii, a nawet fizyki (por. EV 22-23). Taka tendencja, widoczna już w czasie samego soboru, nasiliła się w czasie dyskusji poprzedzającej (i oczywiście następującej po) wydanie encykliki "Humanae vitae". Paweł VI postanowił ustosunkować się do pewnych "nowych zagadnień", które implikowały pytania pod adresem Magisterium Kościoła. Takim problemem było podnoszone i rozdmuchiwane w publicystyce zagadnienie dużego przyrostu naturalnego, który blokuje rozwój społeczeństw i obniża odpowiadające człowiekowi warunki życia (HV 2). Publicystyka próbowała z tym zagadnieniem wiązać problem stanowiska kobiety w społeczeństwie i potrzebę przemyślenia samej struktury rodziny z punktu widzenia charakteru ról osobowych w niej pełnionych. Do problemu demograficznego, o wyraźnym profilu politycznym, dołączą się więc pewna koncepcja socjologiczna i psychologiczna, mająca dostarczyć argumentów przeciw "niekontrolowanemu" przyrostowi naturalnemu (również HV 2). W takim podejściu do zagadnienia widać wyraźnie wyeksponowanie roli nauk empirycznych i politycznych (polityki demograficznej) ze szkodą dla podejścia osobowo-etycznego, charakterystycznego dla całej tradycji katolickiej. Co więcej, sposób formułowania problemu i sugerowania wynikających rzekomo zeń wniosków zakłada, jakoby tradycyjne, czysto moralne podejście do zagadnienia regulacji płodności oznaczało brak kontroli. Zatem Kościół głoszący etykę małżeńską byłby odpowiedzialny za zjawisko "niekontrolowanej" rozrodczości, wobec czego należy znaleźć "naukowe" rozwiązanie problemu, które wspomoże lub wręcz zastąpi etykę. Analizując dokładnie przebieg debaty soborowej nad małżeństwem i rodziną, stwierdziłem, że istniała pewna grupa ekspertów, która usiłowała sugerować i przemycić do obrad soborowych takie rozwiązanie "regulacji poczęć", które nie wymagało odwołania się do etyki. Oczywiście Duch Święty nie pozwolił, aby sobór popełnił taki błąd. Afirmacja osoby u podstaw etosu Encyklika, na co zwracano uwagę w czasie obrad sympozjum, jakie odbyło się na Uniwersytecie Laterańskim (zob. Agencja Zenit, 8 maja 2008 r.), przede wszystkim akcentuje osobowy, czyli personalistyczny wymiar problematyki moralnej związanej z przekazywaniem życia. Zrodzenie nowej osoby ludzkiej, powierzone małżeństwu na gruncie sakramentu, a więc dokonujące się w sercu Przymierza Chrystusa z Kościołem, jest wydarzeniem, w którym dochodzą do głosu głębokie relacje osobowe. Jest to z jednej strony relacja oblubieńcza samych małżonków, którzy w pełnej wolności i w duchu odpowiedzialności za świętość swego posłannictwa otwierają się na dar nowego życia, przyjmowany z rąk Stwórcy, w duchu wiary, w postawie miłości i dziękczynienia. Jest to również relacja małżonków do nowej istoty ludzkiej, która od początku jest afirmowana, a raczej przygarnięta miłością, z całą pełnią swej osobowej godności i osobowych praw, przede wszystkim prawa do życia w Bogu i egzystencji w kontekście rodzinnej komunii osób. Jest to wreszcie szczególna relacja do Jezusa Chrystusa, w którym, na mocy Tajemnicy Paschalnej, każdy człowiek rodzi się na nowo jako dziecko Boże. Jest oczywiste, że całe to wydarzenie, z całą głębią swoich znaczeń, może się urzeczywistnić pod warunkiem respektowania praw moralnych, zakorzenionych w integralnie rozumianej naturze (HV 7), jak też w "naturze małżeństwa i jego aktów" (por. HV 10), wyrażających treść zamysłu Bożego, mającego na celu obdarowanie ludzi uczestnictwem w życiu i Miłości samego Boga jako Ojca i Stwórcy (por. HV 8). (Wszystkie te elementy porządku moralnego rozwinął znakomicie Jan Paweł II w swoim nauczaniu, które pod pewnym względem może być uważane za wielki komentarz do "Humanae vitae"). Zatem zrodzenie człowieka nie może być nigdy rozumiane jako anonimowy czy neutralny fakt biologiczny, który mógłby podlegać jakimś kryteriom "naukowym", podobnie jak płodność na poziomie istot nierozumnych. Encyklika, przedstawiając autorytatywnie zasady moralne objawione przez Boga, który jest Autorem życia, tym samym broni personalistycznego wymiaru życia ludzkiego i misji rodzicielskiej, wyróżnionej wysokim poziomem odpowiedzialności moralnej. Bez tego etycznego profilu rodzicielstwa życie ludzkie pojawiające się na świecie nie mogłoby być rozumiane jako zrodzone, a więc jako w pełni ludzkie, wprowadzone we wspólnotę ludzkości na zasadzie samego człowieczeństwa, lecz mogłoby być pojmowane jako "desant" z jakiejś obcej planety, przed którym trzeba się zabezpieczyć przy pomocy parasola antynatalistycznego. Pokusa "nowej moralności" Publicystyka, usiłująca uwolnić małżonków od ciężkiego brzemienia tradycyjnej etyki katolickiej, przeszła świadomie czy nieświadomie na nurt myślenia subiektywistycznego i emocjonalnego. Między innymi odwoływała się do "znaczenia stosunków małżeńskich dla harmonii i wzajemnej wierności między małżonkami", sugerując z tego punktu widzenia, by "poddać rewizji" obowiązujące dotąd zasady moralne. Dodatkowym motywem, który rzekomo przemawiał za tym, miał być fakt, że owe zasady moralne "można zachować tylko za cenę wielkich, niekiedy heroicznych poświęceń" (HV 3). Była to argumentacja odwołująca się do nowej koncepcji etycznej, usiłującej zastąpić schemat celów małżeństwa hermeneutyką "znaczenia stosunków małżeńskich", a równocześnie akcentująca nadmiernie element emocjonalny, czyli trudności w zachowaniu prawa moralnego. Ta sugestia, którą Paweł VI referuje niezwykle spokojnie, zawiera poważne niebezpieczeństwo całkowitego obalenia etyki małżeńskiej, w wyniku zastąpienia kryteriów etycznych (prawda) kryteriami psychologicznymi, obciążonymi subiektywizmem i relatywizmem. Doszły tu do głosu wątpliwej jakości naukowej prądy filozoficzne (lub pseudofilozoficzne), które spotkały się w konstrukcji zwanej "etyką sytuacyjną", w której prawda obiektywna nie obowiązuje jako podstawa definicji normy. Wszystko ma zależeć od tego, jak człowiek "w swoim sumieniu" (to jest w swoim subiektywnym spojrzeniu) dostrzega znaczenie czynu. Nie jest ważna prawda czynu, lecz jego "znaczenie", które jest nadawane czynowi przez osobę działającą. W tym schemacie można usprawiedliwić wszelki grzech, próbowano zatem usprawiedliwić antykoncepcję lub jeszcze inne formy "kontroli urodzeń". Nadto pojawił się jeszcze jeden schemat logiczny, którym próbowano uzasadnić moralność aktów świadomie obezpłodnionych, przez umieszczenie ich w kontekście - czy w szeregu - aktów uczciwych i płodnych, na zasadzie przewrotnie rozumianej zasady "całościowości". Wtedy życie małżeńskie jako takie stanowiłoby ową "całość", która jakoby z istoty swej i automatycznie nadaje walor moralny wszystkim aktom małżeńskim, a więc także tym, które zostały pozbawione swojej wartości moralnej, ponieważ zostały pozbawione tożsamości małżeńskiej. W tym schemacie musiałoby się przyjąć, że akty małżeńskie dzieją się na zasadzie pozaosobowego procesu, siłą jakiejś fizjologicznej, a może kosmicznej konieczności, wskutek czego automatycznie, i właściwie nie wiadomo dlaczego (bo chyba tylko na tej zasadzie, że akty te dają się sumować jako części jakiejś 'całości'), jakieś "coś" nadaje wszystkim aktom godność wyrażającą świętość powołania małżeńskiego. Jest to przykład myślenia mitologicznego, które wcale nie jest obce nowożytnej kulturze. U podstaw tego myślenia, dla którego etyka tradycyjna (czyli prawdziwa) przedstawiała się jako niebezpieczna dla miłości, a prawda o świętości i grzechu była czymś z góry przerażającym (dlatego pewien pseudofilozof zmienił tytuł encykliki "Veritatis splendor" na "veritatis terror"), leży odrzucenie prawdy o Odkupieniu, które wyzwala człowieka od grzechu mocą Miłosierdzia Bożego. Ale Miłosierdzie Boże równocześnie wzywa człowieka do nawrócenia, czyli do zwrócenia całej energii woli (wolności) ku miłości Boga nade wszystko, dzięki czemu człowiek staje się zdolny przyjąć dar świętości i życia wiecznego. Ta tendencja do odrzucenia Odkupienia doszła przewrotnie do głosu w całym okresie sprzeciwu wobec "Humanae vitae", także w czasie synodu biskupów roku 1980, kiedy niektóre głosy opowiadały się za jakimś usankcjonowaniem nie tylko antykoncepcji, ale także związków niesakramentalnych, co jednak zostało prawidłowo rozwiązane przez adhortację "Familiaris consortio" (FC 80-85). Było to osobliwe dążenie do zastąpienia Bożego Miłosierdzia przez miłosierdzie czysto "ludzkie", które mówi: "nie ma grzechu", przez co unieważnia przebaczenie i pokutę wymaganą do zbawienia. Wiadomo jednak, że "zbawienie" ofiarowane człowiekowi przez "zaklepanie" sytuacji grzechu jako sytuacji "normalnej", jest nie tylko karykaturą prawdziwego zbawienia, ale także straszliwą krzywdą wyrządzoną człowiekowi, któremu odcina się prawdziwą drogę do Boga. Ta tendencja trwa i pogłębia się, o czym mówiono między innymi na zjeździe moralistów na UKSW (9-10 czerwca br.), ponieważ podnoszą się głosy, aby z litości dla pewnych osób "pozwolić" im na trwanie w związkach grzesznych, zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś wcześniej ich skrzywdził, rozbijając ważne małżeństwo. Problem jest o tyle poważny, że wzrasta liczba osób, które tracą właściwe rozeznanie między dobrem a złem, tracą poczucie różnicy między prawdziwym małżeństwem a konkubinatem czy jakimkolwiek "związkiem", którego na pewno nie złączył Bóg. Jeżeli nie pomoże się ludziom wrócić do ładu moralnego ustanowionego przez Stwórcę, społeczeństwo zatraci zupełnie ludzkie oblicze i stanie się stadem dwunożnych zwierząt. O cywilizacji godnej człowieka nie decyduje przemysł, lecz etos karmiony prawdą Bożą. Człowiek panem czy obiektem przyrody Encyklika konsekwentnie poddaje krytycznej analizie argumenty, które wiążą się z faktem "naukowego postępu" w wielu dziedzinach życia. Chodzi tu głównie o postęp "w opanowaniu i racjonalnym wykorzystaniu sił przyrody", który próbuje się rozszerzyć także na ludzki organizm, na całe życie, a zwłaszcza na "prawa rządzące przekazywaniem ludzkiego życia" (HV 2). Tego rodzaju koncepcja poddaje życie ludzkie bez reszty interpretacji "naukowej", a więc lokuje samo człowieczeństwo na płaszczyźnie rzeczy tego świata, poddając je logice kierującej porządkiem Kosmosu. Nieuniknioną konsekwencją przyjęcia takiej hipotezy byłoby pozwolenie na zastosowanie w dziedzinie płodności wszelkich pomysłów technologicznych, co oznaczałoby totalną manipulację życiem i jego prawami oraz otworzyłoby możliwość państwowej, technokratycznej dyktatury nad wszelkimi przejawami życia ludzkiego. Publicystyka dzielnie pracowała nad tym, aby w opinii powszechnej utrwalił się fałszywy paradygmat: "odpowiedzialne rodzicielstwo - to kwestia metody; a metoda, to sprawa skuteczności". Taka hipoteza kryje w sobie poważne błędy. Przede wszystkim odrywa akty małżeńskie od ich osobowego źródła, którym jest wolna decyzja małżeńska, tym samym pozbawia wszelkie akty ich charakteru autentycznie ludzkiego i tym samym etycznie odpowiedzialnego. Absurdem jest pomyśleć, że jakikolwiek mechanizm czy technologia może zastąpić człowieka w najbardziej wzniosłym dziele, jakim jest współdziałanie małżonków z Bogiem w Jego dziele stworzenia człowieka. Gdyby Bogu był potrzebny jakiś pomocny "mechanizm", to by go stworzył; jak zresztą stworzył cały cudowny świat, jako miejsce objawienia Jego Obecności. Ale Bóg postanowił stworzyć kogoś podobnego sobie, kto w zjednoczeniu z Nim, mocą tej samej miłości, która pochodzi z Jego Serca, otwiera się na przyjęcie cudu stworzenia, nowej osoby ludzkiej. Człowiek zrodzony jest darem, nie wypadkową działania anonimowych mechanizmów. Myślenie antykoncepcyjne doprowadziło do tego, że wielu ludzi już zatraciło poczucie swego człowieczeństwa (por. "Evangelium vitae", rozdz. I). Encyklika "Humanae vitae" jest wielkim gestem miłosierdzia, ponieważ pozwala dzisiejszym ludziom wrócić do podstaw i źródeł swojej godności, czyli swego człowieczeństwa. Prądy myślowe, które stopniowo dążyły do utożsamienia człowieka z jedną z "rzeczy tego świata", rozwijały się dość długo w procesie ewolucji teorii filozoficznych i naukowych. Nie bez winy jest tu Kartezjusz, którego "myślę, więc jestem" ostatecznie przekształciło się w "myślę, że jestem". Francis Bacon wpłynął poważnie na styl myślenia naukowego, ukierunkowanego ku światu widzialnemu. Pewne prądy materialistyczne usiłowały sprowadzić człowieka i jego życie do płaszczyzny samej materii, czyli biologii, umieszczając życie duchowe (i tym samym etykę) poza sferą "rzeczywistości", na temat której kompetentnie wypowiada się fizyka i zależne od niej nauki empiryczne. Z kolei rozwijające się w nowożytności nauki "socjologiczne" (Comte) widziały ludzkość jako niepodzielną całość, w której poszczególne jednostki byłyby jakby deterministycznie "zanurzone" w procesach społecznych, całkowicie poddane ogólnemu kierunkowi dziejów. Idea ta żyje także w materializmie historycznym Karola Marksa i w idei totalnej rewolucji, narzucającej wszystkim jednostkom nadrzędny kierunek ewolucji historii. Do splotu tych ideologii trzeba dołączyć darwinizm nie tylko biologiczny, lecz także społeczny, oraz zrodzony w tym klimacie eugenizm i rasizm, pozwalający nie tylko sterować jednostkami, lecz także całymi grupami ludnościowymi, czego żywy (czasem zupełnie nieżywy...) obraz mieliśmy w XX wieku. Ponadto rozwijające się dynamicznie nauki biologiczne, wraz z różnymi odmianami psychologii, niezwykłe zaawansowanie różnych technologii pozwalających wkraczać w najsubtelniejsze przejawy życia ludzkiego, stworzyły złudzenie, że życiem ludzkim można bezpiecznie rządzić i sterować naukowo nie tylko w wymiarze jednostkowym, lecz także zbiorowym, nawet w skali powszechnej (neomaltuzjanizm, inżynieria genetyczna, manipulacje płodnością itd.). To wszystko sprawiło, że naukowy obraz świata pominął najważniejszą rzeczywistość tego świata, czyli osobę ludzką i specyficzny dla niej sposób istnienia związany ze świadomością moralnej odpowiedzialności za działania ludzkie. Człowiek, w stworzonym przez siebie świecie, stał się po prostu nieobecny. Wydawało się niektórym ludziom (i nadal się wydaje), że najważniejsze fakty dotyczące życia ludzkiego można poddać kryteriom "naukowym", pomijając odniesienie do etyki, a ostatecznie odniesienie do Boga. Rozwijająca się w tym klimacie rewolucja seksualna posunęła się tak daleko, że dla wielu ludzi płciowość i płodność ludzka znajduje się już całkowicie poza wpływem moralności: wszystko zostało podporządkowane zasadzie czerpania nieograniczonej przyjemności. Mało ludzi już rozumie, że życie ludzkie jest zrodzone i że wielką zdradą człowieczeństwa jest zarówno antykoncepcja, usiłująca wymazać z istoty małżeństwa odniesienie do rodzicielstwa, jak i technologiczne produkowanie ludzi in vitro, poniżające rolę małżonków do czynności leżących na płaszczyźnie weterynarii, a samego człowieka "wyprodukowanego" redukujące do obiektu totalnej manipulacji, przekreślającej godność osoby i wykluczającej transcendentny wymiar zrodzenia, zadany powołaniu małżeńskiemu. Tak czy inaczej, już ten skrótowy obraz współczesnej cywilizacji pokazuje, że cały postęp "naukowy", mający rzekomo służyć człowiekowi, w gruncie rzeczy służy do wyeliminowania człowieka z tych wszystkich stanowisk, na których on powinien był potwierdzić swoją rolę jako króla i kapłana wszechświata widzialnego. Postęp rozwinął różne możliwości wewnątrz świata rzeczy, poddając człowieka dyktaturze sił materii, eliminując człowieka ze sceny historii. Głównymi motorami historii stały się anonimowe siły sterujące bezradną masą ludzką przy pomocy totalnego uzależnienia wolności i rozpętania namiętności, to jest żądzy władzy, posiadania i rozkoszy (M. Czachorowski). Biopolityka, czyli nowa postać światowej władzy nad życiem Kiedy w roku 1978 Pierre Simon zaproponował, aby państwo przejęło totalną kontrolę na wszystkimi przejawami życia ludzkiego (miała to być pierwsza w historii forma "medicocracji"), wydawało się, że to jest mrzonka niezrównoważonego masona francuskiego. Obecnie mówi się o globalizacji politycznej kontroli nad życiem ludzkim i jego przejawami. Taki opis świata przedstawia wybitny filozof włoski Francesco D'Agostino, który uważnie obserwuje rozwój zjawiska "biopolityki". Ostatnio artykuł na ten temat ukazał się w czasopiśmie "Społeczeństwo"1. U podstaw faktu biopolityki leżą pewne ideologie, które całą treść podmiotowości cechującej człowieka przerzuciły na państwo (Hegel i jego kontynuatorzy). To pozwoliło władzy państwowej tak kształtować prawa (ustawy), aby ostatecznie od woli państwa zależało, komu przysługuje tożsamość ludzka, komu przysługuje i na jakich warunkach tak zwane prawo do życia i prawo do śmierci. D'Agostino przytacza szereg wymownych faktów utrwalających tę wypaczoną zbiorową świadomość. Są to: legalizacja aborcji prawie na całym świecie, implikująca negację człowieczeństwa dziecka nienarodzonego, zredukowanego do "efektu poczęcia"; po drugie - selektywna eliminacja płci żeńskiej przez zabijanie dziewczynek przed narodzeniem lub nawet po; rozwój przemysłu trudniącego się sztucznym zapłodnieniem, czyli "produkowaniem" człowieka na zamówienie. Życie w tej perspektywie jest niejako "udzielone" przez autorytet społeczny, który akceptuje indywidualną tożsamość jednostki biologicznej lub ją neguje. Kto jest autorem życia, ten przypisuje sobie prawo do eliminacji jednostek niepożądanych, nieprzydatnych, nieproduktywnych. Eutanazja jest konsekwencją "biurokratycznego i biopolitycznego decydowania o kresie życia ludzkiego" (s. 27). Dalej - służba zdrowia nie jest prawem osoby, jest działaniem pochodzącym z zewnątrz, rządzonym kryteriami administracyjnymi. Dalej - dehumanizacja zawodów sportowych, w których ciało sportowca jest poddane celom nadrzędnym, związanym z jakimś interesem państwa lub przemysłu; w wielu teoriach społecznych, a nawet etycznych (Peter Singer, Tristram Engelhardt) pojęcie osoby rozumiane ontycznie zostaje właściwie wyeliminowane i zastąpione dowolnymi konstrukcjami prawno-społecznymi; dalej praktyki eugeniczne i różne manipulacje prawne, które doprowadziły do tego, że parlament na Balearach uchwalił równouprawnienie ludzi z małpami człekokształtnymi. D'Agostino podsumowuje ten proces rozwoju biopolityki uwagą, że cała logika tego procesu prowadzi do tego, "żeby pełna humanizacja zwierząt szła w parze z pełnym zezwierzęceniem ludzi" (s. 31). Ta panorama jest już dość przerażająca; ale jeśli się tego pochodu biopolityki nie zatrzyma, to może dojść tylko do totalnej zagłady ludzkości. A to wszystko zaczyna się od "rozbicia atomu", tego moralnego i duchowego atomu, którym jest etos przymierza małżeńskiego. Czy ludzkość się opamięta i czy zrozumie, że tu chodzi o człowieka? 1 Dokąd zmierza biopolityka, "Społeczeństwo", 1/2008, s. 21-36. "Nasz Dziennik" 2008-07-08

Autor: wa

Tagi: Humanae vitae