Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ekspercki rząd nie cieszy Platformy

Treść

PO stawia warunek dla koalicji: Jarosław Kaczyński premierem

Dzisiaj tuż po południu Kazimierz Marcinkiewicz ma przedstawić prezydentowi do zaprzysiężenia skład nowej Rady Ministrów. Tym samym skończy się okres rządów Marka Belki i jego pseudoeksperckiego gabinetu. Nowi ministrowie przejmą obowiązki w swoich resortach, a Prawo i Sprawiedliwość będzie miało dwa tygodnie, by pozyskać w Sejmie większość posłów (przynajmniej 231), która poprze ten gabinet, by mógł w miarę spokojnie objąć władzę. Wygląda na to, że szanse na poparcie przez PO rządu Marcinkiewicza są równe zeru, ponieważ warunkiem Donalda Tuska dla utworzenia koalicji PiS - PO jest podjęcie się misji tworzenia nowego rządu przez Jarosława Kaczyńskiego. Prawo i Sprawiedliwość natomiast konsekwentnie obstaje przy Marcinkiewiczu jako premierze.
Dla wielu krytyków PiS i Jarosława Kaczyńskiego, którzy oskarżyli go o "zawłaszczanie państwa", ostateczny skład rządu Marcinkiewicza z pewnością będzie zaskoczeniem. Udało nam się dowiedzieć, że co najmniej sześciu z konstytucyjnych ministrów w nowym rządzie to osoby albo luźno kojarzone z polityką, albo wręcz niekojarzone dotąd w ogóle z tą sferą życia publicznego. Zajmą oni miejsca głównie w tych resortach, które początkowo w rządzie miała obsadzić Platforma Obywatelska. Ma na to wpływ chęć pokazania, że politycy nie muszą wszystkiego wiedzieć najlepiej.
O ile już praktycznie w czwartek było pewne, że PiS będzie musiało w poniedziałek przedstawić skład mniejszościowego gabinetu, to dopiero w sobotę przyznał to przyszły premier. - Minął termin, do którego namawiałem usilnie PO do powrotu do rozmów - oświadczył Marcinkiewicz na konferencji zorganizowanej w warszawskich Łazienkach. Dodał, że nawet starania wielu znanych ludzi nie doprowadziły do wznowienia rozmów przez PO. Marcinkiewicz apelował jeszcze, także do wyborców, o nacisk na polityków PO, by przed południem w poniedziałek nawiązali dialog z PiS, ale chyba sam już nie wierzył w powodzenie swoich słów. Warunki postawione przez PO wykluczają jakiekolwiek dyskusje na temat wspólnej koalicji.
Jan Rokita i Bronisław Komorowski skupiali się w ostatnim czasie głównie na domaganiu się od Jarosława Kaczyńskiego przeprosin za ostatnie dni i za - według nich istniejącą - koalicję z Andrzejem Lepperem. Liderzy PiS zaprzeczają, jakoby istniało jakiekolwiek porozumienie z Samoobroną, zresztą Lepper sam podejmuje kroki, które podają to w wątpliwość. W sobotę przekazał prezydentowi list, w którym zaapelował, by Aleksander Kwaśniewski w ewentualnym trzecim kroku konstytucyjnym (nastąpi to wówczas, gdy nie zostanie uchwalone wotum zaufania dla rządu Marcinkiewicza i dla kolejnego, wyznaczonego przez Sejm, kandydata na premiera) wskazał na stanowisko premiera polityka... Platformy Obywatelskiej. Nie sposób nie odebrać listu lidera Samoobrony jako ironii skierowanej do głowy państwa. Wyznaczenie na premiera kandydata z PO w praktyce oznaczałoby bowiem, niemal na pewno, przedterminowe wybory.
Na niedzielnej konferencji prasowej w Sopocie przewodniczący Platformy Donald Tusk postawił warunki, pod jakimi PO mogłaby dogadać się z PiS. Nie było już ani słowa o programie, który to podobno miał się stać jedyną kością niezgody. Pierwszy warunek Tuska to "wzięcie pełnej odpowiedzialności za rząd przez Jarosława Kaczyńskiego". Co miałoby to oznaczać? Kaczyński miałby objąć tekę premiera, a więc de facto publicznie potwierdzić teorię Donalda Tuska i Jana Rokity, że kieruje Marcinkiewiczem z tylnego siedzenia. Wówczas lider Platformy miałby zwrócić się do Rady Krajowej PO z wnioskiem o poparcie takiego rządu. To jednak niczego by nie przesądzało - z naszych informacji wynika, że po słynnym wtorkowym spotkaniu: Kaczyński, Marcinkiewicz - Tusk, Rokita, lider PO zgodził się zostać marszałkiem Sejmu, "o ile klub wyrazi na to zgodę". Ale klub PO, czego można się było spodziewać, na taki wariant zgody nie wyraził. Drugi warunek Tuska to natychmiastowe odwołanie Leppera z funkcji wicemarszałka Sejmu. Warunek nierealny, bo tylko brak wyobraźni politycznej może podpowiadać taki scenariusz. Postawienie wniosku przez PiS o wykluczenie lidera Samoobrony z Prezydium Sejmu to pewna awantura, która już na wstępie rozwieje wszelkie nadzieje Polaków marzących o tym, by nowy Sejm stał się areną debat politycznych i sporów programowych, ale nie awantur i ciągłego dzielenia posłów na tych "lepszych" i "gorszych", bo z Samoobrony czy Ligi Polskich Rodzin.
Tusk w Sopocie dużo mówił o koniecznej "pełnej odpowiedzialności dwóch zwycięskich partii", o tym, że Polska potrzebuje silnego rządu, a nie "mniejszościowego rządu ekspertów". Dodał też, że misja Marcinkiewicza była prawdopodobnie "bez szans". Trudno więc powiedzieć, dlaczego tak przenikliwy polityk, za jakiego w kampanii prezydenckiej chciał uchodzić Tusk, nie powiedział tego w chwili, gdy PO miała szansę złożyć "votum separatum" wobec decyzji PiS o desygnowaniu Marcinkiewicza na premiera.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 31 X - 1 XI 2005

Autor: mj