Przejdź do treści
Przejdź do stopki

E. Koczorowski: Kto ma chleb, ten ma władzę. Jak wykończy się małych rolników, to korporacje przejmą władzę

Treść

Rentowność małych przetwórców w Polsce jest od razu ukręcana. A przecież kto ma chleb, ten ma władzę. Jak wykończy się małych rolników, władzę przejmą korporacje. Jeśli to się stanie, to politycy nie zawsze będą w stanie sobie z tym poradzić – powiedział Eugeniusz Koczorowski, prezes grupy producentów trzody chlewnej w Budzyniu, w programie „Wieś – to też Polska” w TV Trwam. Przedstawiciele rolnictwa na antenie toruńskiej telewizji zwracali uwagę na aktualne problemy polskich gospodarzy.

Polscy rolnicy cały czas się rozwijają – certyfikują się, wchodzą w produkcję zintegrowaną, która spełnia założenia dbania o środowisko. Ich warzywa oraz owoce są badane, wypełniają wszelkie normy unijne, a mimo to w polskich sklepach wciąż pojawiają się produkty rolne z państw Ameryki Południowej czy Afryki, które pod względem jakości ustępują polskim owocom oraz warzywom. Gospodarze podejmują więc kolejne apele do konsumentów o wsparcie poprzez kupowanie polskich produktów rolnych.

– Trzeba włożyć dużo wysiłku, żeby wyprodukować towar bardzo wysokiej jakości. Rolnicy potrafią to robić, ale napotykają problemy. W ostatnim czasie wzrost cen energii elektrycznej bardzo podniósł nam koszty produkcji. (…) W produkcji warzyw jest coraz wyższy popyt. Im więcej wyprodukujemy polskich, zdrowych, dobrych jakościowo warzyw, tym mniej będzie trzeba sprowadzać z zagranicy. Importowane warzywa muszą spełniać pewne normy, tylko że w Polsce każdy producent prowadzi własny spis i nie ma możliwości, żeby coś gdzieś ukryć. (…) Nasze produkty są dobrej jakości i są przede wszystkim świeże. Natomiast tamtejsza żywność jest zapakowana w kontenery, które mają dużą odległość do przebycia. (…) Dodatkowo kraje Mercosur nie mają tak wyśrubowanych norm produkcyjnych – zwrócił uwagę Jacek Fryza z gospodarstwa warzywnego RELES w Mierogoniewicach.

Umowa między Unią Europejską a krajami Mercosur również negatywnie odbije się na polskim rolnictwie. Eugeniusz Koczorowski, prezes grupy producentów trzody chlewnej w Budzyniu, w kontekście zawieranej na tym polu współpracy dopatrzył się szczególnych korzyści dla Niemiec, które mocno wspierają takie rozwiązanie.

– Podczas II wojny światowej w Polsce odbywała się olbrzymia grabież. Później Niemcy uciekali do Brazylii czy Argentyny. Tam pozakładali korporacje. (…) Wczytując się we współpracę Ameryki Południowej i Unii Europejskiej, zauważamy, że Niemcy sobie to dopracowali. Oni chcą dobić interes, a rykoszetem ucierpi polskie rolnictwo, bo będzie przy tym nie tylko import żywności do Europy, ale też eksport nowoczesnej technologii z Niemiec do Ameryki Południowej. Polska na pewno na tym więcej straci niż korzysta – podkreślił doradca rolniczy.

Rosnące koszty produkcji wiążą się także z pomysłami Unii Europejskiej dotyczącymi m.in. ograniczenia śladu węglowego. Wprowadzane przez Wspólnotę rozwiązania nie mają jednak znacząco pozytywnego wpływu na środowisko.

– Założenie było dobre, a w praktyce wyszło coś innego. Koszty wzrosły, ale emisja też cały czas wzrasta ze względu na rozwój gospodarczy. (…) Dla polskiego rolnictwa będzie coraz gorzej. Prezydent Stanów Zjednoczonych, Donald Trump, poprzez swoje decyzje pokazuje, że Europa zaczyna błądzić. Stary Kontynent nie zbawi całego świata. Lepiej byłoby się wycofać (z pomysłów obniżających CO2 – red.), żeby być konkurencyjnym dla reszty świata – wskazał Jacek Fryza.

Wspólnota planuje też ograniczać środki przekazywane na wsparcie rolnictwa. To w połączeniu z kolejnymi unijnymi wymogami, śrubowanymi normami, wzrostami cen produkcji może doprowadzić do upadku wielu gospodarstw w Europie. Polskie rolnictwo będzie szczególnie narażone, ze względu na kolejne napływy żywności z Ukrainy.

– Kiedy wejdą nowe kontyngenty, znów żywność z Ukrainy będzie nas zalewała, to zostaniemy z pomniejszonym budżetem z Unii Europejskiej, więc będziemy musieli zwijać gospodarstwa rolne. Nagle na scenie polskiej widzimy podburzanie młodych rolników, żeby między sobą prowadzić utarczki, żeby kłócić się, kto jest rolnikiem, a kto nie; komu się należą pieniądze, a komu nie. Zamącenie wody komuś służy, ale na pewno nie polskiemu rolnictwu – powiedział Janusz Walczak, członek Rady Krajowej NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”.

Pogarszająca się sytuacja polskiej gospodarki rolnej powinna być alarmująca dla osób sprawujących władzę. Bezpieczeństwo żywnościowe jest bowiem kluczowe dla utrzymania niezależności kraju. Jest też istotne w sytuacjach kryzysowych.

– Jak nie będzie polskich rolników, bo nie będziemy ich wspierać, (…) to może wystąpić wielki głód. Apeluję, żeby wspierać infrastrukturę w gospodarstwach. (…) Trzeba iść o krok dalej. W Polsce przetwórstwu mięsa na małą skalę rzucane są kłody pod nogi. Jeśli ktoś zacznie coś przetwarzać w szarej strefie i chce to znormalizować, to – nawet jeśli chce zabić trzy świnie na tydzień – musi spełniać prawie wszystkie warunki, jakie spełnia duża masarnia. (…) Rentowność małych przetwórców jest od razu ukręcana. (…) Kto ma chleb, ten ma władzę. Jak wykończy się małych rolników, to korporacje przejmą władzę. A jak to się stanie, to politycy nie zawsze będą w stanie sobie z tym poradzić – mówił prezes grupy producentów trzody chlewnej w Budzyniu.

Janusz Walczak, członek Rady Krajowej NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”, zauważył, że jest coraz więcej krajów, które słuchają polskich rolników i przyznają im rację. Zaznaczył, że „nie można nas rzucić na głęboką wodę, kiedy ciągle był roztoczony parasol nad bezpieczeństwem żywnościowym. Pandemia i wojna na Wschodzie pokazały, żebyśmy byli ostrożni”.

– Lepiej położyć parę złotych na to, żeby mieć swoje produkty, niż potem czekać aż dopłynie lub nie statek z żywnością. (…) Nie chcemy być śmietnikiem świata i Unii Europejskiej. Przykładem jest wybuch pryszczycy w Niemczech. Polska nie zamknęła granic. Płyną tuczniki z okolicznych landów, są ubijane w Polsce, przez co cena żywca wieprzowego tąpnęła. Inne kraje zablokowały granice i nie wpuszczają tej żywności. (…) Podchodzi się do tego tak, że Polak to potrafi wszystko zjeść, zagospodarować, nawet najgorsze. A nasze dobre mięso gdzieś wyjedzie, żeby tamci ludzie żyli zdrowo i smacznie. Gdyby ogłoszono pryszczycę w Polsce, to Niemcy nie mieliby sentymentów. Takich przykładów jest więcej – podkreślił Janusz Walczak.

radiomaryja.pl


źródło: radiomaryja.pl, 20 kwietnia 2025

Autor: dj