Dziury od światła
Treść
W życiu potrzebne są zwroty. Życie się rozwija i może nabierać wyrazistych, pięknych kształtów właśnie dzięki zwrotom. Choć każdy ich by sobie życzył, gdy się zbliżają, raczej budzą lęk: wymagają zmian, a nieraz są wręcz wymuszane zewnętrznymi okolicznościami. Zawsze wygodniej trwać w tym, co znamy. Każdy zwrot jest więc wyrwaniem z komfortu, wynikającym także ze związanym z nową sytuacją ryzykiem.
Prawdziwy zwrot, mający szansę naprawdę ukazać nam nowe perspektywy to ten, który dokonuje się w środku nas, nierzadko w wyniku działania rozmaitych, długich procesów. To one najczęściej powodowane są zewnętrznymi okolicznościami. Zaczynają się, gdy już nie mamy siły bronić przed tym, co na nas z zewnątrz napiera, uwierając, gniotąc a nawet rozpoczynając niszczenie. Reakcja jest więc konieczna. I aby była świadoma, musimy się w nią sami zaangażować, znajdując właściwą formę i środki.
Zazwyczaj nie jest to łatwe. Wymaga przewartościowania dotychczasowych pojęć, nowego ustawienia tego, co dotąd uważaliśmy dla nas za dobre, a co za złe. To przewartościowanie jest możliwe tylko wtedy, gdy uznamy, że nie dajemy rady – a więc jesteśmy za słabi, kiepscy, źli. Znaczy to, że do tej pory widzieliśmy sprawy niewłaściwie. Stąd klęska. Przyznanie się do niej przed sobą samym to początek zwrotu, czyli zarazem wyzwolenia. Wiąże się z tym ból, stąd takie przyznanie się wypieramy. Jeśli jednak damy spokój, rozluźniając nasze stereotypy i nawyki poznawcze, wszystko zaczyna wyglądać inaczej:
Jednak odkąd Gomer wie
jak zła
jest Gomer,
odtąd jest ona dobra.
Ona nie wie,
Jak pięknym czarne światło
czyni człowieka,
którego lekko dziurawi [Wiersz nosi tytuł Odtąd].
Na pierwszy ogień idzie światło. Wszak to podstawa życia i widzenia. W chwili trudności czy klęsk, światło zdaje się zanikać – staje się czarne, przemienia się w ciemność. Jest jeszcze, czy już go nie ma? Zniknęło, czy już nie możemy go dostrzec? Czyja w tym wina?
Światło zawsze na nas oddziałuje: oświetla, ogrzewa, wpływa dobrze na samopoczucie. Ci, którzy mieszkają w krajach, gdzie słońce, nasze główne źródło światła, świeci szczególnie intensywnie wiedzą, że może też być ono okrutne, wręcz zabójcze. Chronią się więc przed nim masywnymi okiennicami czy zasłonami, co dla ludzi północy, mających na co dzień dużo mniejszy dostęp do światła, wydaje się wręcz… bluźnierstwem. A tak jak światło, tak i Boża łaska działa rozmaicie. Może oświetlać, ogrzewać, ale i… wypalać. Nie dziwią więc ucieczki przed jej działaniem. To samo słońce, ta sama łaska – ale rozmaity efekt, zależący od naszej sytuacji, od życiowej czy duchowej pozycji, którą w określonym momencie zajmujemy.
Wypalenie będzie jednak wypaleniem. Dziura dziurą. Ale słońce to samo. Ta sama łaska. Jak Bóg może być źródłem tak wielkich pokładów dobra i zarazem dopuszczać tak wiele zła i cierpienia? Jest z Nim tak, jak ze słońcem? Trzeba się więc przed nim chronić?
Gomer, bohaterka wyżej zacytowanego wiersza bynajmniej tego nie czyni. Raczej zaczyna widzieć inaczej. Dostrzega piękno dziur a więc, w konsekwencji, dobro czarnego światła. To jest punkt, w którym zaczyna się zwrot. Moment, w którym zaczyna się widzieć inaczej. Nie zrozumie tego, kto wciąż patrzy z zewnątrz po swojemu – i wciąż postrzega słońce jak dziecko z przedszkola: jako żółtą dobrą, wesołą kulę, dającą piękno niebu, drzewom, trawom – całemu światu. Jego żółć zmieszana z niebieskim kolorem nieba daje zieleń. Uśmiechnięte słońce, nieco zazielenione zza zasłony nieba, rozlewa swe dobre promienie na cały świat – jak Bozia siedząca na chmurce, dobry staruszek z długą brodą, dawno już umieszczony przez nas wśród licznych amuletów pozwalających nam zaklinać nasze życie w tą stronę, w jaką chcemy. Ale tak się nie da – ani ze słońcem, ani z Panem Bogiem (i jego łaską). Dobrze zrozumiał to poeta pisząc:
Barwy ze słońca są. Bo ono nie ma
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie.
I cała ziemia jest niby poemat,
A słońce nad nią przedstawia artystę.
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.
Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili
Gwiazdy i roże, i zmierzchy, i świty.
Temat niemożności spoglądania na Boga i pozostania przy życiu często przewija się na kartach Starego Testamentu. Niewątpliwie, trudno nam pogodzić to z Jego dobrocią. Ale może lepiej próbować godzić to z naszą obecną kondycją – czyli, po prostu, zacząć zmieniać sposób widzenia, otwierając się stopniowo na nieogarnioną moc nieskończoności. To jest właśnie droga pokory. Jej początki trudne i zdecydowane, które są jednak jedyną drogą do nawrócenia. Nic więc dziwnego, że w swojej Regule św. Benedykt gdy pisze o świetle, ukazuje zarazem jego… kłopotliwość dla człowieka. Wszak woli bardziej spać, niż otworzyć oczy na przebóstwiające światło (RB Prol, 9). Dlatego trzeba go do tego przebudzenia zachęcać: Powstańmy więc wreszcie, skoro Pismo Święte zachęca nas słowami: Teraz nadeszła dla nas godzina powstania ze snu (Rz 13,11) (RB, Prol. 8). Co jest przyczyną tej sytuacji: lenistwo czy nie najlepsze doświadczenie światła?
Tak naprawdę obie te przyczyny się łączą. Światło jest wymagające – jego obecność umożliwia, wywołuje aktywność. Św. Benedykt cytuje tu słowa psalmisty: Biegnijcie, dopóki macie światłość życia, aby ciemności śmierci was nie ogarnęły (Ps 34[33], 12; J 12,35) (RB Prol., 13). Światła nie można marnować. Trzeba przy nim żyć, biec. Dopinguje, bo po nim może mrok. I pewnie to są właśnie pierwsze dziury, które wypala ono na naszej niekoniecznie aktywnej egzystencji, która najlepiej doświadczałaby słonecznego światła na plaży, w cieniu dawanym przez okrągły, kolorowy parasol, w dużych słonecznych okularach, pod solidną warstwą aromatycznych olejków do opalania.
Tak, od przepalenia słońcem można i potrzeba się chronić. Od tego jednak, które niesie życie – po prostu się nie da. Może lepiej przyjąć, że te dziury wypalone na naszym życiu stanowią integralną część naszego wzrostu i pięknienia – tak bardzo innego niż globalne ideały rodem z solarium? Nie na darmo w Pieśni nad Pieśniami Oblubienica mówi:
Śniada jestem, lecz piękna,
córki jerozolimskie,
jak namioty Kedaru,
jak zasłony Szalma,
Nie patrzcie na mnie, żem śniada,
że mnie spaliło słońce (Pnp 1, 5-6)
Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.
Źródło: ps-po.pl, 2 stycznia 2019
Autor: mj
Tagi: Dziury od światła