Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziś wyrok w procesie Gilowskiej

Treść

Dziś Sąd Lustracyjny orzeknie, czy Zyta Gilowska była agentem SB. Uznania, że nim była, domaga się Rzecznik Interesu Publicznego. Obrońca Gilowskiej mówi, że nie ma na to żadnego dowodu i żąda oczyszczenia byłej wicepremier. Tego samego chce też ona sama.

Wyrok będzie nieprawomocny - strona z niego niezadowolona będzie mogła odwołać się do Sądu Lustracyjnego II instancji, a potem - do Sądu Najwyższego. Dopiero osoba uznana przez SN za kłamcę lustracyjnego nie może przez 10 lat pełnić funkcji publicznych. Nie wiadomo, czy ewentualnej procedury odwoławczej nie przerwie wejście w życie nowej ustawy lustracyjnej, która zakłada m.in. likwidację Sądu Lustracyjnego i urzędu Rzecznika.

Premier Jarosław Kaczyński chce, aby po oczyszczeniu przez sąd Gilowska wróciła do rządu na stanowisko wicepremiera ds. gospodarczych. "Chciałabym wcześniej wiedzieć, jak doszło do postawienia zarzutów przez Rzecznika; dlaczego w ogóle do tego doszło. Do czego to było potrzebne, jakie dobro może wynikać z tak wstrętnego doświadczenia. Od tego uzależniam swoją decyzję" - mówiła Gilowska.

W zeszły czwartek sąd zamknął trwający od 2 sierpnia przewód sądowy i wysłuchał końcowych wystąpień stron. "Wnoszę o stwierdzenie, że pani profesor Zyta Gilowska złożyła niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne" - brzmiała konkluzja końcowej mowy zastępcy Rzecznika Jerzego Rodzika, który w czerwcu skierował do sądu wniosek o lustrację Gilowskiej.

Za niewiarygodne uznał twierdzenia oficera kontrwywiadu SB z Lublina Witolda Wieczorka, że w marcu 1986 r. zarejestrował on Gilowską fikcyjnie, "aby ją chronić" przed innymi wydziałami SB - bo jego przełożeni wykluczyli możliwość fikcyjnej rejestracji. Rodzik podkreślił, że funkcjonariusze SB zostali wyszkoleni tak, aby chronić swych tajnych współpracowników.

"Nie ma żadnego materialnego dowodu, by Gilowska była tajnym i świadomym współpracownikiem SB" - mówił jej obrońca mec. Piotr Kruszyński. Wniósł o wydanie wyroku, że Gilowska nie była agentem. "Pan Wieczorek w sposób podstępny wykorzystywał spotkania towarzyskie z panią Gilowską, słuchał, co opowiadała o swoim pobycie w Niemczech, i następnie podstępnie powielał te informacje w formie meldunków" - powiedział mecenas.

Obrońca zwrócił uwagę, że przełożeni Wieczorka zeznawali, iż Gilowska nie była agentem, a jeden z nich podkreślał, że Wieczorek był "za słaby, by ją pozyskać". Mecenas dodał, że fikcyjna rejestracja była możliwa. "Może Wieczorek się chciał wykazać. To, dlaczego zarejestrował Gilowską, nie jest najważniejsze; ważne, że zrobił to w sposób fikcyjny" - dodał.

"Moje oświadczenie lustracyjne jest prawdziwe" - powtórzyła sama Gilowska. "Nie znajduję odpowiedzi, dlaczego Wieczorek mnie zarejestrował" - dodała. "Nie prosiłam SB o nic; niczego nie podpisałam" - zapewniła. Powtórzyła, że nie była tajnym współpracownikiem o kryptonimie Beata, a akta sprawy nazwała mianem "archiwum +X+". Podtrzymała swoją opinię, że wydarzenia z czerwca tego roku, związane z wnioskiem Rzecznika wobec niej do sądu, "miały wszelkie cechy szantażu".

Gilowska podkreślała, że wciąż ma wątpliwości co do postawy Rodzika, który "raz przesyła materiały do sądu, potem wnosi o umorzenie sprawy, a teraz podtrzymuje zarzuty wobec niej". Dodała, że gdyby procesu nie wygrała, "byłby to jakiś mord sądowy". Postępowanie Wieczorka - męża jej dawnej przyjaciółki Urszuli - określa jako "łajdactwo". W 2005 r. został on skazany przez sąd w Lublinie na 8 tys. zł grzywny za wynoszenie tajnych akt z Urzędu Ochrony Państwa, gdzie służył w latach 90.

Po zapoznaniu się z odtajnionymi już aktami sprawy Gilowska mówiła, że jest zdumiona, "jak przy pomocy takich świstków dokonano w istocie w Polsce zamachu stanu i wygoniono ją z rządu". Oceniła, że materiały nie dawały Rzecznikowi podstaw do wystąpienia o jej lustrację.

Nie zachowała się ani teczka pracy "Beaty", ani teczka personalna; nie ma też żadnego dokumentu podpisanego przez Gilowską. Są zaś zapisy rejestracyjne - że 26 marca 1986 r. Wieczorek zarejestrował ją jako TW "Beata" "na zasadach dobrowolności". Są ponadto meldunki operacyjne Wieczorka o cudzoziemcach odwiedzających KUL oraz o niemieckiej Fundacji Schwarzkopfa, oparte na słowach "Beaty" - jako "sprawdzonego źródła". Jest także protokół kontroli MSW akt lubelskiej SB z 1989 r., która nie zakwestionowała akt "Beaty".

Gilowską zdymisjonował premier Kazimierz Marcinkiewicz po tym, jak 23 czerwca Rzecznik złożył do sądu wniosek o jej lustrację, podejrzewając ją o zatajenie związków ze służbami specjalnymi PRL. Ona sama stwierdziła, że jej oświadczenie lustracyjne o braku związków ze służbami PRL jest prawdziwe. Uznała, że padła ofiarą "szantażu lustracyjnego" i złożyła zawiadomienie do prokuratury.

29 czerwca sąd I instancji odmówił wszczęcia procesu, uzasadniając to tym, że Gilowska nie pełni już funkcji publicznej. Po jej zażaleniu, 12 lipca, sąd II instancji wszczął sprawę z urzędu. Uznano, że choć nie pełni już ona funkcji publicznej, zachodzi tu przewidziany przez ustawę inny, "szczególnie uzasadniony przypadek", by prowadzić proces.

Śledztwo w sprawie domniemanego "szantażu lustracyjnego" wobec Gilowskiej prowadzi gdańska prokuratura, która przesłuchała już niemal wszystkie osoby związane ze sprawą. Według śledczych, jest za wcześnie by mówić o stawianiu komuś zarzutów lub też o umorzeniu sprawy.
(PAP)

"Gazeta Prawna" 2006-09-06

Autor: wa