Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziesięć lat w Afganistanie

Treść

Dowódca Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie generał Marek Tomaszycki powiedział wczoraj, że jego zdaniem Polacy powinni uczestniczyć w misji afgańskiej do czasu jej zakończenia przez siły międzynarodowe, niezależnie od tego jak długo to potrwa.

- Skoro podejmujemy się jakiegoś zadania, to wykonajmy je do końca. Wtedy będziemy wiarygodni dla sojuszników, przyjaciół i przyszłych przyjaciół - wskazał Tomaszycki. Pytany o prawdopodobny czas trwania misji międzynarodowej generał ocenił, że jest to perspektywa co najmniej dziesięcioletnia. - Gdybyśmy porównali sytuację, która jest w Afganistanie, z tą w byłych republikach jugosłowiańskich - a w obu przypadkach występuje duża różnorodność etniczna i kulturowa mieszkańców - oraz to, jak długo trwa problem naprawy sytuacji po rozpadzie Jugosławii, która była na wyższym poziomie rozwoju niż Afganistan obecnie, to można założyć, że i tutaj działania będą prowadzone 10-15 lat albo dłużej - prognozował generał.
- Najważniejsze, by misja zakończyła się sukcesem, by jak najszybciej "wyprowadzić Afganistan na prostą" - podkreślił. Na pytanie o zwiększenie zaangażowania Polski w Afganistanie generał odpowiedział, że decyzja w tej sprawie należy do zwierzchnika sił zbrojnych. - Nie tylko moje zdanie jest takie, bo jest o to nieustająca prośba dowództwa ISAF, by zwiększyć obecność żołnierzy, nie tylko polskich, ale wszystkich - dodał. - Chodzi o to, by intensywniej wspierać rząd i nowe afgańskie siły bezpieczeństwa w utrzymaniu porządku i bezpieczeństwa, a co za tym idzie stabilizacji kraju - dodał. Generał nie krył zadowolenia z trwających już od wielu tygodni działań polskich żołnierzy. - W mediach głośno było jedynie o osiągnięciu zdolności do realizacji zadań w dwóch prowincjach Polskiej Grupy Bojowej: Ghazni i Paktika. A przecież nasi żołnierze od miesięcy wspierają w Mazar-i-Szarif szwedzki regionalny zespół odbudowy, a w Gardezie od miesięcy szkolą afgańską armię - wyliczał dowódca.
ZB, PAP
"Nasz Dziennik" 2007-06-28

Autor: wa