Dziennikarze "Naszego Dziennika" zatrzymani w Moskwie
Treść
Dziennikarz Piotr Falkowski i fotoreporter Marek Borawski zostali  zatrzymani w sobotę pod Moskwą w trakcie wykonywania obowiązków  służbowych. Pracowali nad materiałem dotyczącym rosyjskiego śledztwa w  sprawie katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem. Do zdarzenia  doszło na podmoskiewskim osiedlu Siewiernyj, na terenie którego znajduje  się Dowództwo Wojsk Obrony Powietrzno-Kosmicznej. To właśnie ośrodek o  kryptonimie "Logika", z którym smoleński "Korsarz" konsultował  naprowadzanie wojskowej maszyny w biało-czerwonych barwach. Dzień  wcześniej, w piątek, dziennikarze starali się o rozmowę z autorem  ekspertyzy chemicznej krwi gen. Andrzeja Błasika i analizy  traseologicznej polskiej załogi. Po ponadpięciogodzinnym przesłuchaniu i  zniszczeniu materiału zdjęciowego obu mężczyzn wypuszczono.
Dwa  dni przed rozpoczęciem przez polskich prokuratorów przesłuchań, m.in.  rosyjskich kontrolerów Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki, funkcjonariusze  FSB zatrzymali dwóch dziennikarzy "Naszego Dziennika". Do zdarzenia  doszło pod Moskwą, w okolicach gdzie znajduje się operat "Logika"  należący do rosyjskich sił powietrznych. To właśnie jego funkcjonariusze  kontaktowali się 10 kwietnia ubiegłego roku z płk. Nikołajem  Krasnokutskim, Pawłem Plusninem i  Wiktorem Ryżenką.
- Nigdzie nie  było jakichkolwiek znaków informujących o zakazie przebywania na tym  terenie. Kiedy chwilę wcześniej pytałem jednego z przechodzących  oficerów o drogę, nie powiedział, że nie możemy tam przebywać -  relacjonuje Piotr Falkowski. Uwagę na dziennikarzy zwrócił dopiero  przechodzący nieopodal jednego z obiektów wojsk obrony  powietrzno-kosmicznej wojskowy w randze generała. Do pewnego momentu  rozmawiał z nimi spokojnie. Sprawa zaczęła się komplikować, gdy na  miejsce przyjechał samochodem terenowym ubrany po cywilnemu mężczyzna,  na którego najwyraźniej czekał wspomniany generał. Okazało się, że jest  prokuratorem, i że - jak wyjaśniał generał - nie można mu robić zdjęć. -  Gdyby generał sam nie powiedział, że przybyły jest prokuratorem, to bym  się tego nie domyślił. Mężczyzna był ubrany na sportowo, bez żadnych  dystynkcji. Fotoreporter, nawet gdyby chciał, nie miał szans domyślić  się,  kim jest ten mężczyzna - zaznacza dziennikarz. Generał zabrał  fotoreporterowi "Naszego Dziennika" aparat, po czym wezwał oficerów  Federalnej Służby Bezpieczeństwa.
W oczekiwaniu na przyjazd  funkcjonariuszy FSB dziennikarz zagaił rozmowę z prokuratorem, który od  razu nawiązał do katastrofy smoleńskiej. - Ten mężczyzna zażartował  sobie w pewnym momencie, że u nas, czyli w Polsce, jest źle, bo  "straciliśmy naszego prezydenta". Przy czym powiedział, że straciliśmy  go dlatego, że nie potrafiliśmy go "uchronić". Kiedy powiedziałem, że  to, co mówi, jest interesujące i gdy poprosiłem go o rozwinięcie tej  kwestii, przyjechali niestety ochroniarze, którzy mieli nas zabrać do  środka, co mężczyzna skwapliwie wykorzystał, szybko zmieniając temat -  relacjonuje Piotr Falkowski. Jak dodaje, prokuratorski passus o polskim  prezydencie, który zginął pod Smoleńskiem na pokładzie rządowej maszyny,  utrzymany był w ironicznym tonie, absolutnie niepasującym do  tragicznego kontekstu tej sprawy. - Powiedziałbym, że zostało to  wypowiedziane w duchu sposobu myślenia świadomego polityki rosyjskiego  urzędnika, który mówi prywatnie i tonem arcyprotekcjonalnym - stwierdził  Falkowski.
Marta Ziarnik
Nasz Dziennik 2011-02-07
Autor: jc
 
                    