Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Dzień królowania" w WOK

Treść

Warszawska Opera Kameralna przygotowuje dzisiaj premierę "Un giorno di regno", dwuaktowej opery komicznej, której prapremiera 5 września 1840 r. na scenie mediolańskiej La Scali zakończyła się kompletną klęską. Klęska była tak wielka, że Verdi myślał nawet o porzuceniu komponowania.

Ta opera to jedyny związany z polską historią temat w twórczości Verdiego. Opowiada o podróży z Francji do Polski Stanisława Leszczyńskiego, który w 1733 r. starał się o odzyskanie polskiego tronu. Aby ustrzec króla przed niebezpieczeństwami eskapady, zdecydowano, że Leszczyński będzie podróżował incognito, w przebraniu stangreta. W tym samym czasie z właściwym królowi rozgłosem i dworską oprawą, jako król Stanisław, podróżował będzie po Francji kawaler Belfiore zaproszony do zamku barona de Kelbar na podwójne zaślubiny. O wyczynach kawalera Belfiore w królewskim przebraniu opowiada "Dzień królowania". Cała maskarada kończy się w chwili, kiedy Stanisław Leszczyński bezpiecznie dociera do Warszawy i odzyskuje tron. Akcji nie brakuje ani zabawnych intryg, ani zagmatwanych sytuacji. Oczywiście w finale nieporozumienia się wyjaśniają i wszystko kończy się szczęśliwie. Kawaler Belfiore, z uśmiechem porzucając swoje incognito, odzyskuje markizę Poggio. Giulietta łączy się z ukochanym Edwardem.
Z początkiem 1840 r. Verdi rozpoczyna pracę nad swoją pierwszą operą buffa. O ironio losu, rozpoczyna ją w najbardziej dramatycznych dla siebie momentach życia. W październiku 1839 r., dosłownie kilka tygodni przed premierą "Oberta", umiera nagle Icido, szesnastomiesięczny syn kompozytora. A przecież wcześniej, w sierpniu 1838 r., pochował on już córkę Virginię. Verdi i jego żona Margherita Barezzi, nie mogąc się pogodzić ze stratą dzieci, szaleją z rozpaczy. Jakby nie dość nieszczęść, 18 czerwca 1840 r. umiera nagle żona Verdiego, u której kilka dni wcześniej rozpoznano zapalenie mózgu, chorobę w tym czasie śmiertelną. Czyż można się w tej sytuacji dziwić, że będąc w stanie potężnej depresji, nie potrafił wykrzesać z siebie ani wielkiego entuzjazmu do pracy, ani wielkiej inwencji twórczej, ani humoru, którym mógłby nasycić powstającą muzykę. Pracował, bo musiał, bo go przynaglano. "W stanie potwornej męki musiałem pisać operę komiczną" - napisze w 1879 r., w autobiograficznym szkicu. Wreszcie 5 września 1840 r. ma miejsce prapremiera "Un giorno di regno". Kończy się ona gigantyczną klęską, co sprawiło, że po jednym przestawieniu zdjęto ją z afisza. Publiczność nową operę po prostu wygwizdała.
A jednak mediolańska klęska nie przekreśliła zupełnie tego dzieła. Z czasem doszukano się w partyturze radości, spontaniczności, lekkości i dynamiki oraz cech charakterystycznych dla twórczości Verdiego z jego pierwszego okresu. Ta dwuaktowa "melodramma per giocosa" jest typową, mocno osadzoną w tradycji operą z podziałem na arie, duety, ansamble i sceny zbiorowe. Muzyka ujmuje zgrabnymi melodiami, pełnymi humoru i radości. Zgodnie z tradycją każdy z bohaterów ma do zaśpiewania popisową arię. Przekonamy się o tym, oglądając inscenizację przygotowaną przez: Macieja Prusa - reżyseria, i Marlenę Skoneczko - scenografia. Przy pulpicie dyrygenckim stanie Ruben Silva. Kolejnych pięć przedstawień będzie można obejrzeć codziennie do 28 października.
Adam Czopek
"Nasz Dziennik" 2007-10-23

Autor: wa