Dzień dobry i do widzenia
Treść
Co wspólnego ma polska kinematografia z aferą hazardową w rządzie Donalda Tuska? Podczas wczorajszego posiedzenia hazardowej komisji śledczej związków kinematografii z hazardem próbowali dociekać śledczy z Platformy Obywatelskiej. Świadkiem w tej sprawie został były poseł SLD Piotr Gadzinowski.
O tym, że powołanie przez komisję śledczą ponad 80 świadków zupełnie nie ma sensu, dyskutowano już wiele razy. Pojawiły się uzasadnione podejrzenia, iż posłowie PO, zgłaszając całą masę nazwisk osób, które mają być wezwane na świadków przed komisję, chciała rozmydlić wyjaśnianie afery z ich partyjnymi kolegami w rolach głównych. Wczoraj komisja zbierała żniwo wzywania świadków "według książki telefonicznej". Chociaż byłego posła SLD Ryszarda Maraszka komisja wezwała na wniosek posła PO Sławomira Neumanna, to jednak poseł PO do swojego świadka pytań nie miał. Maraszek podczas swobodnej wypowiedzi wyjaśnił, iż z ustawą hazardową miał jedynie tyle wspólnego, że pracował nad projektem ustawy o powołaniu wojewódzkich kolegiów skarbowych. - W trakcie prac nad projektem ustawy konsolidacyjnej wprowadzono w części dotyczącej ustawy hazardowej jedynie zmiany w zakresie nazewnictwa pracownika organu kontroli z pracownika specjalnego nadzoru skarbowego na pracownika szczególnego nadzoru podatkowego - wyjaśniał Maraszek. W tej sytuacji najbardziej zasadne pytania skierował do byłego posła SLD Bartosz Arłukowicz (Lewica), pytając, skąd i kiedy na przesłuchanie Maraszek przyjechał i jak długo zajęła mu podróż. Jak usłyszeliśmy od byłego posła SLD, aby stawić się przed śledczymi, którzy nie wiedzieli, po co świadka wzywają, i nie mieli do niego merytorycznych pytań, musiał przybyć do Warszawy na posiedzenie komisji, której obrady zaczęły się o godz. 9.00, dzień wcześniej. A droga z Lubina na Dolnym Śląsku zajęła mu, z przesiadką, 8 godzin. Maraszek powiedział też, że nie rozumie, dlaczego został zaproponowany na świadka przez posła Neumanna. Zbigniew Wassermann (PiS) przeprosił Maraszka za to, że zmarnował swój czas, przyjeżdżając na posiedzenie komisji.
- Może powinniśmy wycofać część świadków, którzy nic nie wniosą do prac komisji. Być może, żeby komisja doszła do jakiegoś wniosku, to wystarczy nam 30 świadków, a nie 80 - apelował do kolegów Franciszek Stefaniuk (PSL).
W odpowiedzi na apel Stefaniuka komisja zdecydowała, że nie przesłucha wezwanych na dzisiaj dwojga innych świadków zgłoszonych przez Neumanna: posła PO Jacka Brzezinkę oraz byłą posłankę LPR, a później Domu Ojczystego Halinę Szustak. Wnioskował o to sam Neumann. Dziś przesłuchiwany będzie jedynie poseł PiS Wojciech Jasiński. Do poniedziałku członkowie komisji mają zweryfikować listę świadków i zaproponować wykreślenie z niej tych osób, których przesłuchanie nie jest niezbędne.
Równie interesujące było przesłuchanie innego świadka wezwanego na wniosek posła Neumanna, także byłego posła SLD, Piotra Gadzinowskiego. Tym razem jednak Sławomir Neumann zdecydował się choć raz się odezwać do osoby, którą chciał przesłuchać. - Czy prawdą jest, że moja dzisiejsza obecność związana jest, jak to sugerują niektórzy komentatorzy naszej sceny politycznej, z politycznym planem zaciemniania odpowiedzialności za aferę hazardową? - pytał Gadzinowski. Były poseł SLD stwierdził, że nie chce zeznawać przed tą komisją, gdyż to narusza jego dobra osobiste. Argumentował, że wzywając go na świadka, śledczy kwalifikują go jako polityka-aferzystę, i domagał się przeprosin od przewodniczącego komisji Mirosława Sekuły (PO). Sekuła próbował ratować sytuację, praktycznie samotnie prowadząc przesłuchanie. Gadzinowski, znany z pracy w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, optował, aby pieniądze z opodatkowania hazardu wsparły polską kinematografię. - Mam wrażenie, że jestem ofiarą wyszukiwarki internetowej i nadgorliwości - dodał Gadzinowski. Jego wezwanie posłowie PO usprawiedliwiali, mówiąc, że Gadzinowski "może coś wie". - Nie mamy badać, czy świadek coś wie, musimy wiedzieć, o co świadka pytać - stwierdził Zbigniew Wassermann.
Innym "ciekawym" świadkiem był też były poseł PiS Stanisław Ożóg, który był sprawozdawcą w Sejmie rządowej nowelizacji ustawy hazardowej zawierającej jeden artykuł o podniesieniu opodatkowania hazardu, a drugi - o terminie jej wejścia w życie. - Taką samą wiedzą w tej sprawie jak ja dysponuje pan poseł Jarosław Urbaniak [członek komisji hazardowej - przyp. red.], który był członkiem komisji finansów podczas tej krótkiej noweli - powiedział Ożóg. Jeszcze w trakcie prac nad tą jednoartykułową nowelizacją, na jesieni 2007 r., rząd Prawa i Sprawiedliwości, wskutek rozpadu koalicji, stracił większość w parlamencie. Według Ożoga, już wtedy, gdy PiS nie miało większości, Platforma zgłosiła do ustawy poprawkę, aby wydłużyć termin wejścia w życie ustawy, czyli odłożyć zwiększenie opodatkowania automatów do gier ze 125 euro do 180 euro. Zamiast 14 dni od uchwalenia ustawy, miałaby ona wejść w życie od 1 stycznia 2008 roku. Ożóg wyjaśniał, iż ustawa w kształcie zaproponowanym przez rząd PiS miała szansę wejść w październiku 2007 roku. Poprawę złożył Jakub Szulc (PO), a podpisana ona została przez Zbigniewa Chlebowskiego. Ożóg tłumaczył, że PiS poparło poprawkę, gdyż chciało, aby Sejm, którego dni były już policzone, uchwalił zwiększenie opodatkowania automatów. Co ciekawe, podczas głosowania Chlebowski nie zagłosował za swoją poprawką, lecz wstrzymał się od głosu w sprawie podniesienia opodatkowania "jednorękich bandytów". Wstrzymał się wtedy od głosu także inny polityk PO, którego nazwisko pada w kontekście afery hazardowej - Adam Szejnfeld.
Więcej do opowiedzenia mieli inni przesłuchiwani - były poseł PSL Jan Kubik oraz obecny parlamentarzysta Marek Wikiński (SLD), którzy w komisji finansów publicznych pracowali nad ustawą hazardową za czasów rządów SLD. Ich zeznania nie przybliżyły jednak śledczych do wyjaśnienia związków polityków PO z lobbystami branży hazardowej ani do sprawy prawdopodobnego przecieku z kancelarii premiera Donalda Tuska o akcji CBA w sprawie afery hazardowej.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2010-01-15 nr 12
Autor: jc