Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziedziniec pałacu Kajfasza

Treść

Wyruszyliśmy w drogę (patrz Wprowadzenie). Duchowo towarzyszymy Jezusowi na ostatnim odcinku Jego ziemskiego życia od Wieczernika na szczyt Golgoty. W tej duchowej przestrzeni zapewne jesteśmy w różnych „odległościach” od Pana. Jedni przeżywają obecnie swój czas łaski i z łatwością wchodzą w te Medytacje pasyjne, a inni może nadal toczą jakąś walkę. Ważne, by w medytacji chrześcijańskiej dać sobie prawo do bycia sobą. Nie udawać. Pragnąć być z Bogiem, nawet jeśli to „bycie z Nim” jest dalszym szukaniem Jego. Przyglądamy się gestom Jezusa, Jego spojrzeniom. Rozważamy słowa, które On wypowiedział. Tych słów na kolejnych odcinkach tej drogi było stopniowo coraz mniej, choć cisza Chrystusa tak naprawdę stała się najgłośniejszym wołaniem… Już nie na płaszczyźnie zmysłu słuchu odbiorców, ale na płaszczyźnie serca. To nadprzyrodzona cisza. Cisza, która przerodziła się pełnię słowa (Mnich kartuski, Rana miłości), aż do momentu wypowiedzenia tych wyrazów: Wykonało się (J 19,30).

To nie mnogość słów decyduje o głębi czyjegoś przekazu. Jezus od modlitwy w Getsemani zaczął oszczędzać słowa. Zdania zamieniły się w pojedyncze słowa, a na niektóre pytania zadane Chrystusowi On wprost „odpowiedział” milczeniem. Powód jest jeden: dokonywało się misterium, a my mamy szansę przy pomocy łaski Bożej wejść osobiście aktem wiary w jego głębię. Idźmy zatem dalej…

Dziś zatrzymamy się na dziedzińcu pałacu arcykapłana Kajfasza. Głównym bohaterem będzie tym razem św. Piotr Apostoł. Zanim jednak wejdziemy w klimat wydarzeń poprzedzających bezpośrednio proces nad Jezusem przed żydowską Wysoką Radą, jeszcze krótkie wspomnienie Wieczernika. To właśnie tam miał miejsce bardzo ważny dialog między Piotrem a Jezusem. Chrystus powiedział: Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci (Łk 22,31–32). Na kilka chwil przed największą próbą, jakiej doświadczyli Apostołowie, ich Mistrz kolejny raz przypomina o działaniu złego ducha w świecie. Czas męki i śmierci Jezusa był, można powiedzieć, czasem wzmożonej aktywności Szatana. W końcu zbliżała się ostateczna jego przegrana – pokonany poprzez Ofiarę Syna Bożego na Krzyżu.

Jezus zawsze był uczciwy względem swoich uczniów. Nigdy nie unikał tematów po ludzku dla nich trudnych i niewygodnych.

Choć zapowiadał swoje Zmartwychwstanie, to nie przemilczał konieczności swego cierpienia, męki, odrzucenia, pogardy i ostatecznie skazania na śmierć (por. Mt 20,17–19). Jednocześnie od momentu powołania Dwunastu mówił im o realnie działających siłach zła. Sam przecież poddany był pokusom szatańskim w czasie czterdziestodniowego pobytu na pustyni (por. (Łk 4,1–12), a Jego uczniowie wielokrotnie widzieli jak wyrzucał złe duchy (por. np. Łk 4,33–37; Mk 1,23–28; Mt 4,23–25). Ostatecznie, zgodnie ze słowami Jezusa z Wieczernika, to właśnie Szatan nakłonił serce Judasza do zdrady (por. Łk 22,3) i domagał się, żeby przesiać [Apostołów] jak pszenicę (Łk 22,31).

Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci» (Łk 22,31–32). Modlitwa Jezusa za Piotra pokazała wszystkim Apostołom, jak Szatan będzie podejmował próby niszczenia więzi między nimi i Jezusem oraz miedzy sobą wewnątrz ich wspólnoty. Dla ukazania metodyki demonicznych działań, Jezus posłużył się obrazem oczyszczania pszenicy. Szatan pragnie Apostołami wstrząsnąć oraz ich rozrzucić – „jak pszenicę”. Usiłuje wprowadzić wśród nich zamieszanie, chaos, zamęt, rozbicie i lęk. Zburzenie jedności oraz zaufania do Mistrza stanowi najbardziej wyrachowany i najskuteczniejszy środek do nakłonienia ich ku niewierności swemu Mistrzowi. Przypatrzmy się naszemu życiu w kontekście silnego oddziaływania Złego na nas. Ile raz udało mu się nakłonić nas do grzechu, zwątpienia, frustracji, właśnie wcześniej wprowadzając w nas stan wewnętrznego rozbicia, chaosu, a szczególnie lęków?

Jezus precyzyjnie zdradził treść intencji swojej modlitwy, która dotyczyła właśnie Piotra:  «(…) prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci» (Łk 22,32). W tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia, zdaniem niektórych egzegetów, pojawiło się niezbyt precyzyjne tłumaczenie. Chodzi o fragment: Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci (Łk 22,32). Mamy tu do czynienia z czasownikiem epistrefo, który należałoby tu odczytywać nie tyle jako „ponownie, ze swej strony” (tj. jako hebraizm), ale jako „gdy ty powrócisz”, „gdy się nawrócisz” (por. Z. Kiernikowski, Posługa Piotra (Łk 22,31–32). Przewodniczenie w nawracaniu, [w:] Pan moją mocą i pieśnią (Ps 118,14), red. S. Hałas, P. Włodyga, Kraków 2006, s. 94-95; F. Mickiewicz, Ewangelia według świętego Łukasza. Rozdziały 12–24, Częstochowa 2012, s. 464). Wówczas tłumaczenie mogłoby brzmieć: „Szymonie, modliłem się za ciebie, byś po swoim nawróceniu (powrocie do mnie) utwierdzał swoich braci w wierze”. Wówczas słowa Jezusa można interpretować jako zapowiedź najbardziej bolesnego momentu w życiu Piotra, ale również jako zapowiedź jego nawrócenia, które poprzedzi pasterską misję – posługę pierwszego papieża Kościoła.

Jak wiemy słabość, zdrada, upadek Piotra wprowadziły go ostatecznie na drogę całkowitej przemiany, a ta stała się doświadczeniem, które wzmocniło jego wiarę, a potem wiarę innych. Jezus niejako przepowiedział Piotrowi jego upadek – odejście od swego Mistrza (A Piotr szedł z daleka, Łk 22,54) oraz nawrócenie – powrót do Niego na nowo. Na przykładzie Piotra widać, jak Bóg ma moc wyprowadzić ze zła dobro, a z przekleństwa błogosławieństwo. Jest jeden warunek: człowiek – grzesznik – musi oddać swój grzech Bogu i wejść na drogę uzdrawiającej pokuty; pokuty, która nie jest „samobiczowaniem”, karaniem siebie oraz wymierzaniem sobie źle pojętej sprawiedliwości (np. Judasz sam wymierza sobie karę i popełnia samobójstwo), ale przyjęciem Bożego daru Miłosierdzia, otwarciem na łaskę Bożego przebaczenia, która prowadzi do zmiany myślenia, a w konsekwencji do przemiany życia. Warto pomyśleć przez chwilę o mocy świadectw wiary ludzi nawróconych, których spotkaliśmy w naszym życiu. Czy nie zdarzyło się nam, że czyjeś doświadczenie zwycięstwa nad grzechem dzięki łasce Boga dla nas stało się motywacją ku przemianie życia? Może warto wspomnieć takie osoby i wzbudzić w sobie uznanie za ich odwagę dawania świadectwa wiary? A może ktoś potrzebuje naszego świadectwa? Może nosimy w sobie jakieś po ludzku trudne doświadczenie, ale takie, które stało się miejscem Bożego działania, zwycięstwa czy miłosierdzia, i ludzie czekają na naszą pomoc – odważne świadectwo? Pomyśl przez chwilę…

W takim ujęciu modlitwy Jezusa za Piotra łatwiej nam zrozumieć sens próby, przez którą przeszedł ów Pierwszy Apostoł na dziedzińcu pałacu Kajfasza. Stała się ona ostatecznie okazją do przemiany Piotra. W Wieczerniku, o czym już wcześniej mówiliśmy, grono Dwunastu kompletnie nie rozumiało słów i gestów Jezusa. Prawdopodobnie znaczenia tej modlitwy też nie rozumieli. Z pewnością nie rozumiał jej sam Piotr, który w swojej porywczości, ambicji, a nawet pysze, zapewniał o bezwzględnej, niezachwianej i dozgonnej wierności swemu Mistrzowi. Wtedy był gotów oddać życie za Jezusa. Ostatecznie poczucie własnej siły i pewność siebie nie uchroniły go przed publicznym wyparciem się Pana. Niebawem te cechy galilejskiego rybaka zostały całkowicie obnażone, choć Jezus wyraźnie uprzedził Piotra: (…) nie zapieje dziś kogut, a ty trzy razy wyprzesz się tego, że Mnie znasz (Łk 22,34). Wejdźmy z Piotrem na dziedziniec pałacu arcykapłana Kajfasza…

Dziedziniec pałacu Kajfasza

Schwycili Go więc, poprowadzili i zawiedli do domu najwyższego kapłana. A Piotr szedł z daleka. Gdy rozniecili ogień na środku dziedzińca i zasiedli wkoło, Piotr usiadł także między nimi. A jakaś służąca, zobaczywszy go siedzącego przy ogniu, przyjrzała mu się uważnie i rzekła: «I ten był razem z Nim». Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: «Nie znam Go, kobieto». Po chwili zobaczył go ktoś inny i rzekł: «I ty jesteś jednym z nich». Piotr odrzekł: «Człowieku, nie jestem». Po upływie prawie godziny jeszcze ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: «Na pewno i ten był razem z Nim; jest przecież Galilejczykiem». Piotr zaś rzekł: «Człowieku, nie wiem, co mówisz». I w tej chwili, gdy on jeszcze mówił, kogut zapiał. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. Wspomniał Piotr na słowo Pana, jak mu powiedział: «Dziś, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Łk 22,54–62).

Obecnie schodząc z Góry Syjon (tak przyjęło się określać zachodnie wzgórze Jerozolimy) w pobliżu Wieczernika (zgodnie z przekazem tradycji) można podziwiać piękną dolinę Tyropeonu. Tuż poniżej miejsca Ostatniej Wieczerzy, znajduje się rozległy teren należący do oo. Asumpcjonistów, a na nim mały kościół pod wezwaniem Sancti Petri in Gallicantu, czyli św. Piotra o Pianiu Koguta. Potocznie bywa nazywany: „Gdzie kur zapiał” lub po prostu: In Gallicantu. W relacji Ewangelistów po pojmaniu Jezusa w Getsemani prześladowcy zaprowadzili Go przed Sanhedryn, czyli żydowską Najwyższą Radę. Prawdopodobne przesłuchanie Jezusa odbyło się nocą w pałacu arcykapłana Kajfasza, który wznosił się nieopodal Wieczernika. Ze względu na zaparcie się św. Piotra i jego skruchę, bardzo wcześnie wybudowano tam wspomniany kościół upamiętniający to wydarzenie, a dziś zwany najczęściej bazyliką In Gallicantu.

Biblijna relacja o zaparciu się Piotra jest obecna u wszystkich czterech Ewangelistów (por. Mt 26,58.69–75; Mk 14,54.66–72; J 18,15–18.25–27). Niewielkie rozbieżności pomiędzy przekazami wynikają z różnych celów teologicznych założonych przez Redaktorów. Można jednak u wszystkich znaleźć cztery główne cechy tychże opisów: wypełnienie się zapowiedzi Jezusa odnośnie do zdrady Piotra, pełne miłości spotkanie wzrokowe Jezusa z Piotrem, gorzki żal Piotra, zdrajcy, oraz zestawienie słabości Piotra z bezgraniczną miłością Jezusa. Fakt, iż to wydarzenie opisują cztery Ewangelie, pokazuje, jak ważne było ono dla pierwszej wspólnoty chrześcijan. Przykład zdrady, pokuty oraz nawrócenia się Piotra stał się jednym z najsilniejszych świadectw wiary dla rodzącego się Kościoła. Równocześnie potwierdził wypełnienie się zapowiedzi Chrystusa odnośnie do misji Piotra: Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci» (Łk 22,31–32).

Piotr doświadczył bardzo boleśnie swojej słabości. Pewny swoich sił, samowystarczalności oraz ważności funkcji, jaką pełnił dotychczas przy boku Jezusa (wszak był tym pierwszym w gronie Dwunastu), w momencie wyparcia się Jezusa psychicznie rozsypał się całkowicie i dosięgnął moralnego dna. Wyparł się Tego, kogo pokochał, któremu poprzysiągł dozgonną wierność i w którym rozpoznał Syna Bożego. Najsilniejszy rybak znad Jeziora Galilejskiego, oczywiście w swoim mniemaniu, na dziedzińcu w pałacu Kajfasza okazał się słabym tchórzem i zdrajcą.

Trzykrotne wyparcie się Piotra okazało się nie tylko spełnieniem zapowiedzi Jezusa (por.Łk 22,62), ale też kryje w sobie pewną symbolikę.

Nie chodzi tylko o nawiązanie do samej cyfry trzy (Zmartwychwstanie Jezusa trzeciego dnia po śmierci czy potrójne wyznanie miłości Piotra nad brzegiem jeziora Galiljskiego), ale również o trzy różne formy zaparcia się przynależności Piotra do Chrystusa. W ujęciu bardziej symbolicznym mogą być one trzema różnymi zdradami Boga: Boga wprost, jako zaparcie się wiary, Boga w drugim człowieku oraz Boga w samym sobie. Spróbujmy się im przyjrzeć.

Gdy rozniecili ogień na środku dziedzińca i zasiedli wkoło, Piotr usiadł także między nimi. A jakaś służąca, zobaczywszy go siedzącego przy ogniu, przyjrzała mu się uważnie i rzekła: «I ten był razem z Nim». Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: «Nie znam Go, kobieto» (Łk22,54). Pierwsze zaparcie się Piotra miało miejsce przed „jakąś służącą” (por. Łk 22,56). Ewangelista mógł celowo nie podać jej imienia, by podkreślić fakt, iż nie była ona kimś ważnym. Zatem nie stanowiła zagrożenia dla Piotra. Ten jednak na jej podejrzenie o kontakty Piotra z Jezusem z Nazaretu powiedział: nie znam Go, kobieto (Łk 22,57). W tym wyznaniu Piotra pojawia się grecki czasownik arneomai, co należy tłumaczyć jako: z całych sił zanegować, odrzucić, odwołać. Zatem Piotr z całą mocą, świadomie i dobrowolnie zanegował swoją więź z Jezusem i ją odrzucił.

Pomyślmy o sytuacjach, kiedy z naszej strony zabrakło odwagi do przyznania się do wiary w Boga. Nieraz są to bardzo prozaiczne okoliczności: tematy o kościele i o Bogu podczas imprezy rodzinnej czy spotkania z kolegami po pracy, obojętne przejście w pobliżu kościoła czy kaplicy, wstyd przed wykonaniem znaku krzyża podczas modlitwy w autobusie, zażenowanie i brak reakcji na widok osoby duchownej, strach przed powiedzeniem wśród znajomych podczas grilla w piątek, że przestrzegam postu itd. Tych i podobnych sytuacji jest bardzo wiele. Ktoś powie, że mało znaczące dla istoty wiary. Czy do końca? Kobieta przed którą Piotr zaparł się po raz pierwszy, była kimś właśnie mało znaczącym. Piotrowi nie groziło z jej strony żadne prześladowanie i męczeństwo za wiarę. A jednak stchórzył. Rozmowa z tą kobietą, przy uwzględnieniu pozycji kobiet w mentalności i kulturze żydowskiej tamtego czasu, była czymś tak prozaicznym, a jednak stała się źródłem wielkiego lęku. Lęku, który pociągnął w kierunku zdrady…

Jeśli przytoczone wcześniej przykłady wydawać się mogą nawet śmieszne, to dlaczego mają miejsce w naszym otoczeniu? Czy na pewno nas nie dotyczą? Czy nie mają znaczenia? Do każdego, kto przyzna się do mnie przed ludźmi, przyznam się i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie; a każdego, kto mnie się wyprze przed ludźmi, wyprę się i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (Mt 10,32).

Ktoś może pomyśleć, że zaparcie Piotra miało większą rangę niż brak odwagi do gestu znaku krzyża w autobusie. W tym pierwszym zaparciu Piotra skupmy się bardziej na fakcie, iż lęk Piotra był irracjonalny. Ze strony tamtej kobiety nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo czy kara. Lęk ten okazał się większy niż obiektywna ocena sytuacji zagrożenia w przypadku przyznania się do Jezusa. Ale jednak ten lęk pokonał Piotra…

Czy moje świadectwo wiary, również poprzez takie czy podobne gesty, jak podane dla przykładu wcześniej, narażone jest dziś na tak wielkie niebezpieczeństwo „prześladowań” jak mi się wydaje, skoro mu jednak ulegamy poprzez lęk? Może strach przed publicznym przyznaniem się do Boga jest za bardzo wyolbrzymiony? A może takie tchórzliwe zachowania są po prostu brakiem konsekwentnego utożsamiania się z deklarowaną przez fakt przyjęcia chrztu wiarą?

Ludzie wokół nas bardzo potrzebują naszego świadectwa. Ojciec Piotr Rostworowski, często przywoływany w naszych Medytacjach pasyjnych, powiedział: „Większy jest Ten, który w najmniejszym dziecku chrześcijańskim mieszka niż wszystkie siły, które działają w świecie. To mówię, bo my chrześcijanie mamy często kompleks niższości: my się boimy, my się boimy wyznawać naszej wiary, my się krępujemy, my się wstydzimy. Otóż takimi postawami my świata zwyciężyć nie możemy” (P. Rostworowski, W głąb misterium). Ileż w tym racji…

Przemyślmy sobie pewną sytuacją. Jest prawdziwa. Pewien młody człowiek (24 lata), dla anonimowości nazwiemy go umownie Bartek, po swoim nawróceniu po prostu żył normalnie, jeśli chodzi o pracę, stan cywilny czy kontakty z otoczeniem. Jego doświadczenie spotkania z Bogiem było bardzo silne i dokonało w nim ogromnej przemiany wewnętrznej. Nie wstąpił do żadnej grupy modlitewnej, nie zapisał się na ministranta, nie szukał rekolekcji powołaniowych do zakonu (historia ta zdarzyła się cztery lata temu, dziś ma już żonę). Pracował jako mechanik samochodowy.

Pewnego razu jego wspólnik w pracy poprosił o jakiś rodzaj uszczelki potrzebnej do naprawy silnika. Bartek trzymał ją w kieszeni swojego kombinezonu, który właśnie miał na sobie. Wydostanie jej z ubrania okazało się na tyle trudne, iż wymagało po kilku nieudanych próbach, wyjęcie zawartości całej kieszeni. Wśród różnych przedmiotów był również różaniec, który Bartek nosił zawsze przy sobie, pamiętając zawsze o przekładaniu go do spodni aktualnie zakładanych na siebie. Współpracownik zdziwił się widokiem różańca. W relacji Bartka jego kolega z lekką ironią zwrócił się do niego: „Co ty? Taki pobożny, że różańce masz przy sobie? Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał”. Bartek nie odniósł się do tych słów. Przekazał uszczelkę, a resztę schował do kieszeni. Po kilku miesiącach ten sam wspólnik nawiązał do tej sytuacji i powiedział: „Wiesz, Bartek, jak zobaczyłem u Ciebie ten różaniec, poczułem się dziwnie. Wolałem natychmiast zrobić sobie »bekę« z Ciebie. Ale to nie tak. Od tego dnia prawie non stop miałem przed oczami ten twój różaniec, co go na maskę samochodu wyjąłeś z tymi innymi rzeczami. Nie dawało mi to spokoju. Zacząłem myśleć o Bogu…”. Niektóre świadectwa wiary wydają się takie prozaiczne…

Drugie wyparcie się Piotra dotyczy już nie tylko samego Jezusa, ale też Apostołów. Po chwili zobaczył go ktoś inny i rzekł: «I ty jesteś jednym z nich». Piotr odrzekł: «Człowieku, nie jestem» (Łk 22,58). Piotr, pytany o przynależność do grona uczniów Mistrza z Nazaretu, ponownie zaprzeczył. Tym samym już nie tylko wyrzekł się więzi z Jezusem, ale również jakichkolwiek więzi z innymi Apostołami. Piotr zdaje się brnąć w swoje kłamstwa coraz bardziej. W ten sposób oświadczył, że absolutnie nic, nawet pośrednio, nie łączy go z Jezusem. Do tego zanegował relacje z ludźmi bardzo mu bliskimi.

Możemy zdradzić Boga zdradzając drugiego człowieka. Pomyślmy o wszystkich niewiernościach i nieuczciwościach w relacjach z innymi, w małżeństwie, rodzinie, przyjaźni, koleżeństwie. Kłamstwo, nieszczerość, obłuda, oszustwo, plotkarstwo, obmowa, niesprawiedliwa ocena, oszczerstwo – to wszystko odcienie zdrady Boga w drugim człowieku. Czy nie mamy w tym aspekcie czegoś na sumieniu?

Po upływie prawie godziny jeszcze ktoś inny począł zawzięcie twierdzić: «Na pewno i ten był razem z Nim; jest przecież Galilejczykiem». Piotr zaś rzekł: «Człowieku, nie wiem, co mówisz» (Łk 22,59n). Trzecie zaparcie jest najgłębszym, bo dla zanegowania jakiekolwiek związku z Jezusem, Piotr zapiera się niejako samego siebie. Udawanie, że nie jest galilejskiego pochodzenia, było wyparciem się własnej tożsamości, swoich korzeni i rodziny; wyparciem wszystkiego, co ukształtowało Piotra dokładnie takim, jakim był; podważeniem najbardziej fundamentalnej prawdy o sobie samym.

Można zdradzić Boga, wypierając się prawdy o sobie, a przez to zafałszować oblicze Boga w nas (por. Rdz 1,27). Wówczas każdy rodzaj naszej hipokryzji, obłudy, udawania i kłamania na swój temat staje się zdradzaniem Boga w nas samych przez nas samych. Czy nie zdarza nam się takiej właśnie zdrady dopuszczać? Ileż razy za cenę zdobycia władzy, sukcesu, pieniędzy, awansu, uznania zakładamy maski fałszu i kłamstwa o nas samych? Kreujemy się takimi, jakimi w danej chwili chcielibyśmy być, takimi jakimi wypada w danej chwili być; takimi, jakimi opłaca się w danej chwili być… ale nieprawdziwymi!

Pomyślmy przez chwilę o tych trzech zdradach Boga. Które dziś najbardziej pasują do nas? A może w każdej jesteśmy obecni po trochu?

Dobrze znane nam tzw. przykazanie miłości (por. Mt 22,37n; Pwt 6,5, Kpł 19,18) pokazuje, jak Bóg zaprasza człowieka do życia w miłości i dla miłości. Ona również posiada trzy aspekty, a właściwie trzy podmioty. Chodzi o kochanie Boga, drugiego człowieka i siebie samego. Analogicznie, w nawiązaniu do wcześniej opisanej potrójnej zdrady Piotra, możemy sparafrazować to przykazanie miłości w następujący sposób: „Będziesz kochał… Nie będziesz zdradzał Boga, drugiego człowieka i siebie samego”.

Wróćmy jeszcze na moment do samego Piotra. Jego publiczne obnażenie słabości, upadek i zdrada, okazały się być dla niego „błogosławioną winą”, która doprowadziła go do całkowitej przemiany życia – do prawdziwego nawrócenia! Ono wcześniej zostało już przepowiedziane mu przez Chrystusa w Wieczerniku, ale wtedy Piotr tego nie zrozumiał. Bóg uwzględnił to bolesne doświadczenie Piotra w swoich planach względem niego. Na skutek zdrady nie odebrał mu wcześniej zleconej misji pasterskiej. Bóg nie zesłał na niego kary, ale okazał miłosierdzie, które otworzyło Piotra na uzdrawiającą pokutę – Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Łk 22,62). Dopiero teraz Piotr zrozumiał swoje imię i wcześniejsze słowa Jezusa: «Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój (…)» (Mt 16,18). Do momentu zdrady zapewne intepretował je jako słusznie należący mu się komplement: „Piotrze, jesteś silny, odważny i niezawodny niczym skała”. Po tym, jak Jezus podniósł go z tego upadku, potrafił uchwycić prawdziwy sens swego imienia. Piotr będzie silny jak skała, ale siłą Boga działającą w nim i przez niego.

Upadek Piotra stał się dla niego zbawienny. Otworzył drogę do pełnego oddania się w ręce Boga. Piotr pozostał Pierwszym Apostołem, ale nie „pierwszym” we własnych zasługach, ale „pierwszym” w doświadczeniu Bożego Miłosierdzia. Od tego momentu stał się dla Kościoła świadkiem Bożej łaski i tak jest do dzisiaj (por. Z. Kiernikowski, Posługa Piotra (Łk 22,31-32), s. 87–94).

Co było tak naprawdę tym decydującym momentem łaski dla Piotra w chwili zaparcia się swego Mistrza? A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra (Łk 22,61). To spojrzenie uratowało Piotrowi życie. Zobaczył w oczach Pana czystą miłość i przebaczenie. Boski wzrok nigdy nie zawiera w sobie potępienia, odrzucenia, pogardy względem grzesznika. Piotr słyszał o tym we wcześniejszym nauczaniu Jezusa, ale teraz przekonał się o tym osobiście. Spojrzenie Jezusa pokazało mu, jak bardzo Chrystusowi zależy na nim i na każdym człowieku, który upadnie podobnie, a może i nawet bardziej. Piotr przekonał się, że Pan nigdy nie zerwał więzi z nim i nigdy tego nie uczyni. Nie odwołał wyboru – powołania Piotra.

Tym jednym spojrzeniem uzdolnił Piotra do głębokiego żalu, przyjęcia przebaczenia, wejścia na drogę oczyszczającej pokuty aż do ostatecznego powstania z upadku. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Łk 22,62). Czy Piotr mógł się wówczas spodziewać, że tak bolesny cios stanie się dla niego ostatecznie największym doświadczeniem miłości Boga, o którym potem będzie świadczyć innym?

Teraz zrozumiał słowa Pana, które powiedział On do niego jeszcze w Wieczerniku: «Szymonie (…) prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci» (Łk 22,32). Wtedy nawet nie dopuszczał myśli o odejściu od Jezusa. Piotr przyjął misję utwierdzania wiary swoich braci, bo zrozumiał, na czym ona będzie polegać. Będzie publicznym przyznawaniem się do swej słabości – chwili zdrady Pana, ale jednocześnie świadczeniem o potędze Bożego przebaczenia i o sile „miłosiernego spojrzenia Pana” (por. Łk. 22,61), które już do końca życia czuł na sobie.

Musimy też wspomnieć o dramacie człowieka grzesznego, który w przeciwieństwie do Piotra zamyka się na miłosierne spojrzenie Jezusa. Chodzi oczywiście o Judasza. Człowiek jako istota bezwzględnie wolna do końca posiada wybór drogi w chwili swego upadku; wybór, który może przebiegać zawsze przynajmniej dwutorowo: między otwarciem na wiarę w Boże miłosierdzie a zwątpieniem w Boże przebaczenie; między wolą powstania z upadku a zniechęceniem i frustracją; między żalem za grzech a zuchwałością; między pragnieniem poprawy a uporczywym trwaniem w złu, miedzy wejściem na drogę uzdrawiającej pokuty, a decyzją całkowitego poddanie się, miedzy wstydem i izolacją od innych, a odwagą stanięcia w prawdzie i daniem świadectwa nawrócenia. Judasz w każdym z tych alternatyw wybrał tę drugą, a więc złą i destruktywną dla niego i dla każdego człowieka. W jego przypadku skończyła się ostatecznie samobójstwem.

W nawiązaniu do różnych form reagowania człowieka na swoją słabość i grzeszność, w duchowości monastycznej znajdujemy opis pewnego stanu wewnętrznego człowieka, zwanego acedią. Słowniki i encyklopedie powszechnie definiują acedię jako pewną formę „duchowej depresji” charakteryzującej się m.in. stanem apatii, zniechęcenia, obojętności, smutku, melancholii, rezygnacji, stagnacji duchowej i życiowej, ucieczki przed psychicznymi dolegliwościami w świat emocjonalnych „pocieszeń”, takich jak: alkoholizm, narkomania, pracoholizm, seksoholizm, neurotyczny aktywizm itp. (por. W. Zatorski OSB, Acedia dziś, Kraków 2012)

Acedia przybiera wiele różnych zewnętrznych objawów. Ojciec Gabriel Bunge, w oparciu o myśli Ewagriusza z Pontu, podaje m.in. następujące oznaki: „niepokój wewnętrzny i potrzeba ciągłych zmian”, „lęk”, „przesadna troska o własne zdrowie”, „nienawiść do wyuczonego zawodu połączona z pragnieniem zdobycia innego”, „oskarżanie innych ludzi o swoje złe samopoczucie psychiczno-duchowe, nieszczęścia lub niepowodzenia”, „kompulsywne poszukiwanie rozrywki, by odurzyć wewnętrzny ból i cierpienie”, „nieopanowana potrzeba ludzkiego towarzystwa”, „pozory cnoty”, „ogromna trudność w spełnianiu codziennych obowiązków”, „niszczący maksymalizm, pracoholizm”, „niechęć do życia anachoreckiego i do życia w ogóle”. Zdaniem ojca Gabriela wszystkie one są przejawami różnego rodzaju ucieczki od konfrontacji z trudem istnienia (por. G. Bunge, Acedia – duchowa depresja, Kraków 2007).

Acedia jest doświadczeniem duchowym ogarniającym całą duszę i dlatego cząstkowe pociechy okazują się drastycznie zawodne. Wówczas szukamy pocieszenia lub potwierdzenia siebie i swoich racji u innych. Gdy zabieg ten kończy się niepowodzeniem, odcinamy się od przyjaciół i bliskich, obarczając ich winą za swoje porażki, słabości, dolegliwości i cierpienie. Znajdujemy często winę w przełożonych, rządzących, współmałżonku czy bliskich lub w miejsce i sytuacji zewnętrznej, które nie pozwalają nam w pełni realizować siebie. Wówczas nasz stan wewnętrzny pogarsza się choroba pogłębia, a związany z nią ból narasta. Ojciec Gabriel Bunge pisze: „Ludzie ci nie pojmują, że tkwią w samym centrum szczególnie trudnej walki z samym sobą i że ich przeciwnikiem nie jest żadna instytucja, żaden ślub ani też współmałżonek, koledzy w pracy czy też co innego, lecz własne zranione «ja», skutek zakochania się w samym sobie, w którym Ewagriusz widzi korzenie wszystkich ośmiu «sprawczych myśli»” (por. tamże).

W takiej sytuacji na nic zdają się wszelkie pociechy. Co więcej, one pogarszają stan człowieka, gdyż generują złudzenie poprawy, bo tak naprawdę jedynie oddalają naszą konfrontację z rzeczywistością. Prawdziwym lekarstwem w takiej sytuacji jest wytrwanie i akceptacja siebie i swojej sytuacji w pełnym otwarciu się na łaskę Bożą i w świetle prawdy o sobie samym.

Pierwszym i najważniejszym wymiarem walki z acedią jest modlitwa, podczas której do tej walki dochodzi wprost. Jest ona całkowitym przeciwieństwem acedii, bo jest czasem spotkania z Bogiem, trwaniem w Jego obecności. Na skutek acedii człowiek przestaje stopniowo modlić się, ale chodzi tu o zaniechanie autentycznej modlitwy serca, a nie zewnętrznych praktyk pobożności pozorujących w nas życie modlitewne. Acedia przede wszystkim uderza w modlitwę i dąży do całkowitej jej eliminacji z naszego życia. Walka przy pomocy modlitwy to staranie o praktykę tzw. modlitwy nieustannej. Chodzi o podjęcie wysiłku ciągłego stawania przed Bogiem i trwania z Nim: „módl się uważnie i żarliwie, a duch acedii ucieknie od ciebie” (Ewagriusz z Pontu).

Cennych wskazówek do walki z acedią poprzez kształtowanie w sobie ducha modlitwy nieustannej udziela nam św. Bazyli Wielki, o czym możemy przeczytać we wstępie do Filokalii. Podkreślał, że biblijnego nakazu o nieustanności modlitwy nie wolno traktować w sensie liczby odmawianych wezwań czy długości poświęconego czasu. Jego zdaniem to zachęta do osiągnięcia pewnego „stanu modlitwy”, rozumianego jako stała postawa duchowa – przeżywanie obecności Boga, które pozwala kierować ku Niemu wszystkie myśli, słowa i czyny, także modlitwy, jak i każdą rzetelną pracę. Ów biskup Cezarei pokazuje, iż modlitwa i praca nie stanowią dwóch różnych czynności, gdyż praca może stać się modlitwą, jeśli tylko wykonywana jest sumiennie, z uwagą i otwartością na Boga. Podkreślał też rolę sakramentów w życiu duchowym, a wreszcie, ostrzegał przed nastawieniem na wewnętrzne odczucia i nastrojowość w przeżyciu religijnym. Tak definiuje duchowy stan modlitwy nieustannej: „Będziesz zatem modlił się nieustannie, jeśli nie ograniczysz modlitwy jedynie do słów, ale całym swoim postępowaniem i sposobem myślenia, przylgniesz do Boga, wtedy twoje życie stanie się ciągłą i nieustanną modlitwą” (św. Bazyli Wielki, Filokalia, s. 23)

Zatem doświadczenie Piotra, jego upadek i nawrócenie, ostatecznie stały się dla niego i całego Kościoła do dziś jednym z największych świadectw działania Boga. Reakcja Piotra, który przyjmuje na siebie miłosne spojrzenie Jezusa (por. Łk 22,61), pozwoliła mu uniknąć wejścia w stan acedii. Pozwoliła otworzyć się na oczyszczającą moc pokuty i Bożego przebaczenie. Przyjęcie przez Piotra daru Ducha Świętego zaowocowało odwagą, by z tego bolesnego wydarzenia uczynić świadectwo mocy Boga ku umacnianiu wiary innych.

Chwila refleksji… może modlitwy…

Z tradycji mniszej i Ojców Kościoła:

Bezczynność jest wrogiem duszy (RB 48,1).

Módl się uważnie i żarliwie, a duch acedii ucieknie od ciebie (Ewagriusz z Pontu).

Troszcz się o pracę ręczną, i to stosownie do sił we dnie i w nocy, abyś nie obciążał kogoś, ale raczej sam innych obdzielał, jak zachęca i mówi święty Paweł. A w ten sposób zwyciężysz także demona acedii i oddalisz od siebie wszystkie pozostałe pożądliwości wzniecone przez wroga. Lenistwu bowiem towarzyszy demon acedii, a jak mówią, mieszka on w pożądliwościach (Ewagriusz z Pontu).

Nie zanieczyszczaj swego umysłu, dopuszczając myśli pożądliwe i pełne gniewu, tak byś nie stracił czystej modlitwy i nie wpadł w stan duchowej oschłości – acedii (św. Maksym Wyznawca, Filokalia).

Zobojętnienie (acedia) jest niedbalstwem duszy. Niedbała zaś jest dusza, która chorobliwie pragnie przyjemności (Talazjusz z Libii, Filokalia)

Delikatną roślinę zgiął lekki podmuch, a pomysł odejścia pochwycił ogarniętego przez acedię. Drzewem mocno stojącym nie zachwiała siła wiatrów, a niezachwianej duszy nie ugięła acedia (Ewagriusz z Pontu).

Acedia jest jednoczesnym i długotrwałym pobudzeniem popędliwości i pożądliwości, ta pierwsza złości się na to, co obecne, druga zaś pożąda tego, co nieobecne (Ewagriusz z Pontu).

Acedia ma w istocie wiele twarzy, ale można chyba powiedzieć, syntetyzując niejako jej różne aspekty, że jest to demon ucieczki: człowiek opanowany przez tę myśl rozwiązanie swoich problemów, trudności, które ma ze swoim życiem, z innymi ludźmi, ze swoją pracą, widzi w ucieczce (Szymon Hiżycki OSB, Pomiędzy grzechem a myślą)

Podstawą wychodzenia z acedii, jak już mówiliśmy, jest życie w prawdzie. Nie chodzi jednak o jakąkolwiek prawdę. Nie wystarczy przecież jedynie uczciwie sobie powiedzieć, że np. jest się narkomanem lub człowiekiem cynicznym i dalej tak żyć. Życie w prawdzie oznacza nieustanne dążenie do poznania siebie, sensu i celu własnego życia oraz podejmowanie życia zgodnego ze stopniowym odkrywaniem prawdy o sobie (Włodzimierz Zatorski OSB, Acedia dziś).

Podsumowanie

I w tej chwili, gdy on jeszcze mówił, kogut zapiał. A Pan obrócił się i spojrzał na Piotra. Wspomniał Piotr na słowo Pana, jak mu powiedział: «Dziś, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Łk 22,60–62)

Po trzecim zaparciu się Piotra rozległo się, zgodnie z zapowiedzią Jezusa, pianie koguta. W niektórych komentarzach biblijnych możemy znaleźć wzmiankę, iż w ówczesnej Jerozolimie był zakaz hodowli kur i kogutów, ponieważ grzebiąc w ziemi, wydobywały z niej na światło dzienne różne nieczystości zakazane przez Torę i zwyczaje żydowskie. Jeśli niektórzy pozwalali sobie wówczas na ich hodowlę, musieli to robić dyskretnie i w ukryciu. Pianie koguta dla ludzi było znakiem, że kończy się noc, a zaczyna się dzień.

Niektórzy uważają, że Jezus posłużył się przykład koguta po to, aby nawiązać do konkretnego symbolu. Koguty posiadają rozróżniają noc od dnia, a więc światłość i ciemność. Bolesne wydarzenie, które dokonało się na dziedzińcu pałacu Kajfasza pokazuje, iż ten Piotr wtedy nie potrafił dobrze odróżnić dobro o zła, światłość od ciemności. Dokonał błędnego wyboru… stchórzył, upadł, rozsypał się

Ojciec Hieronim Kreis OSB w jednym ze swoich komentarzy tak opisał czas próby, kryzysu i upadku w życiu Piotra, kontrastując tego ostatniego z Judaszem: „(…) obaj zawiedli. Obaj się rozbili. Judasz wpadł w rozpacz i sam sobie wymierzył sprawiedliwość – powiesił się. Piotr podjął pokutę. Pozwolił Jezusowi, aby go skleił. Rozbitego naczynia z laki, które jest niezwykle cenne, Japończycy nie wyrzucają do kosza. Sklejają je złotem. Naczynie wraca do swojej funkcji, a jego wartość rośnie o cenę zastosowanego złota i pracy złotnika. Jezus nie skleja nas złotem. Skleja nas swoją miłością”.

Nie ma mocnych… Wszyscy potrzebujemy, by Pan nas skleił swoją miłością…

Źródło: ps-po.pl, 21 marca 2017

Autor: mj

Tagi: Dziedziniec pałacu Kajfasza