Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziecko zabił wykalkulowany pośpiech

Treść

Uśmiercone dziecko nastolatki z Lublina nie zostało odnotowane w aborcyjnej statystyce Ministerstwa Zdrowia za ubiegły rok. Co więcej, nikt nie jest w stanie wytłumaczyć, na jakiej podstawie prawnej dokonano aborcji. Jedno jest pewne: egzekucji na dziecku dokonano, mimo że sąd nie orzekł, iż zostało poczęte w wyniku czynu zabronionego.

W sprawozdaniu Ministerstwa Zdrowia z realizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży za rok ubiegły nie odnotowano żadnego przypadku przerwania ciąży, która byłaby wynikiem czynu zabronionego. A pod takim pretekstem minister zdrowia Ewa Kopacz zaangażowała swój urząd w szukanie szpitala chętnego do zabicia dziecka 14-letniej uczennicy z Lublina (wcześniej kilka szpitali stanowczo tego odmówiło, m.in. ze względu na to, że dziewczyna wahała się co do swej decyzji, wielokrotnie zmieniała zdanie i istniało podejrzenie, że w tej kwestii wywierana jest na nią presja).
Jak ustaliliśmy, do tej pory lubelski sąd rejonowy nie wydał wyroku stwierdzającego, jakoby ciąża była wynikiem przestępstwa. Postępowanie jest w toku. Mimo to na dziecku wykonano aborcję, ponieważ do stwierdzenia, iż doszło do czynu zabronionego (w tym wypadku - współżycia z małoletnią), wystarczyło orzeczenie prokuratora.
Najpierw miał być gwałt. Kiedy teza okazała się totalnie niewiarygodna, usiłowano dorobić uzasadnienie "czynu zabronionego". Ale i to nie jest do końca jasne, bo za taki prawo nie uznaje współżycia dwojga nastolatków, którzy nie ukończyli 15. roku życia. Jedyne, co w tej sprawie jest pewne, to śmierć dziecka abortowanego tuż przed ukończeniem 12. tygodnia życia. Po tym terminie jego zabicie byłoby już prawnie niemożliwe.
Dlaczego w ministerialnych statystykach nie ma śladu po uśmierconym dziecku uczennicy z Lublina? Mimo że minister zdrowia Ewa Kopacz angażowała w tę sprawę autorytet swojego urzędu, znajdując placówkę, która podjęła się przeprowadzenia aborcji (poinformowała o tym w programie TVN "Teraz my" 16 czerwca ub.r.), teraz odpowiedź z resortu jest w stylu "nikt nic nie wie".
- My zbieramy tylko te dane, których dostarczają nam ośrodki wojewódzkie. Nie wiemy, dlaczego nie dostaliśmy danych ? propos aborcji dokonanej na dziecku "Agaty". Nie wiemy też, w jakim to było ośrodku, więc trudno nam to sprawdzić - powiedział nam Piotr Olechno, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia. Na pytanie, jaka była podstawa prawna do tego, by dziecko zabito, Olechno odpowiedział jedynie, że było "podejrzenie przestępstwa". - Było jakieś zaświadczenie, powinien być jakiś ślad tego, ale do nas to nie dotarło - mówi Olechno.
Co więcej, okazuje się - jak stwierdził Olechno - że resort nie zna nawet nazwy ośrodka, w którym ta aborcja została przeprowadzona. Nie zna czy nie chce ujawnić? - Jest tajemnica ochrony danych osobowych, która nie pozwala, by takie rzeczy imiennie były ujawniane - broni się rzecznik. I jeszcze raz podkreśla, że dane, jakie otrzymał, są zebrane z poszczególnych szpitali, ale nie jest w gestii Ministerstwa Zdrowia, by szukać, kto i dlaczego faktu aborcji na dziecku uczennicy z Lublina nie odnotował. Olechno dodaje, iż aborcja mogła być przeprowadzona "w jakichś placówkach leczniczych, niekoniecznie musiała być w szpitalu", a resort ma dane tylko ze szpitali. To wyjaśnienie kompromituje rzecznika, bo ministerstwo jest zobligowane do prezentacji pełnych danych na temat wszystkich przeprowadzonych legalnie aborcji.
Jak wynika ze sprawozdania MZ przyjętego w miniony wtorek przez Radę Ministrów, a dotyczącego realizacji ustawy z 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, w zeszłym roku zarejestrowano blisko 500 aborcji, lecz nie odnotowano żadnego przypadku wskazującego na to, że ciąża była wynikiem czynu zabronionego.
Zgodnie z ustawą legalnej aborcji można dokonać: kiedy ciąża zagraża życiu lub zdrowiu kobiety; kiedy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia dziecka albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu; kiedy zachodzi "uzasadnione podejrzenie", że dziecko zostało poczęte w wyniku czynu zabronionego. We wszystkich wypadkach konieczna jest pisemna zgoda kobiety - także małoletniej powyżej 13. roku życia. Jak mówi ustawa, okoliczność zajścia czynu zabronionego stwierdza prokurator. Aborcję może przeprowadzić tylko lekarz posiadający specjalizację I stopnia z zakresu ginekologii i położnictwa. Ustawa zobowiązuje do przeprowadzenia aborcji w szpitalu w dwóch pierwszych przypadkach. Nie precyzuje, gdzie można ją przeprowadzić, jeżeli dziecko zostało poczęte w wyniku czynu zabronionego.
20 maja 2008 r. Prokuratura Rejonowa Lublin Południe wydała dokument stwierdzający, że zachodzi wysokie prawdopodobieństwo, iż ciąża jest wynikiem czynu zabronionego - obcowania płciowego z osobą poniżej 15. roku życia. Samego pojęcia gwałtu nie użyto, ale jak podkreśla prokurator Jerzy Gałka, wiceszef prokuratury Lublin Południe, "jedno drugiego nie wyklucza". Oświadczenie to zostało wydane na podstawie lekarskiego stwierdzenia ciąży u nieletniej uczennicy. Jak tłumaczy Beata Syk-Jankowska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Lublinie, czyn zabroniony, który jest pojęciem o szerokim zakresie, oznacza również gwałt. Syk-Jankowska deklaruje, że lubelska prokuratura nigdy nie prowadziła postępowania w sprawie "Agaty", gdyż zajęła się tym "jedynie incydentalnie", tylko w celu uzupełnienia materiałów z postępowania toczącego się w lubelskim sądzie rejonowym, a konkretnie w Wydziale Rodzinnym i Nieletnich.
Sąd przekazał prokuraturze akta dotyczące prowadzonych przez siebie dwóch spraw o czyny karalne, wytoczonych przez matkę 14-letniej uczennicy przeciwko ojcu dziecka, która, po pierwsze, oskarża go o gwałt na córce, a po drugie - o współżycie z osobą poniżej 15. roku życia. Te sprawy nadal się toczą w Sądzie Rejonowym w Lublinie. I nie wiadomo, jak długo to jeszcze potrwa, bo sąd na temat możliwego terminu ich zakończenia nic na razie nie mówi.
Zdaniem sędziego Artura Ozimka, rzecznika Sądu Okręgowego w Lublinie, fakt, że prokurator potwierdził okoliczność czynu zabronionego, to wystarczający argument, by stwierdzić, iż aborcja na dziecku nastolatki została przeprowadzona zgodnie z literą prawa.
- Oczywiście, jeżeli dziewczyna wyraziła na to pisemną zgodę - dodaje mecenas Paweł Śliwa, który podkreśla, że mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju "władztwem prokuratury nad życiem poczętego dziecka". Zdaniem prawników, konieczne byłoby doprecyzowanie pojęciowe - że nie chodzi tu tylko o jakikolwiek "czyn zabroniony", ale o "gwałt" lub "kazirodztwo". Poza tym, jak podkreśla mecenas Śliwa, samo stwierdzenie ciąży u nieletniej nie musi oznaczać gwałtu.
W przekonaniu mecenasa Piotra Kwietnia, trudno na tym etapie ocenić, czy doszło do złamania prawa. Nie ma bowiem wyroku sądu, który może nieletniego ojca dziecka uniewinnić, skazać lub umorzyć sprawę z braku dowodów. Niewątpliwie doszło jednak do nadużycia przesłanki, że ciąża jest następstwem czynu zabronionego. W opinii mecenasa Kwietnia, jest ona źle skonstruowana i nie powinna być stosowana. Jego zdaniem, tej przesłanki nie należałoby stosować, ponieważ w tak krótkim terminie, jak 12 tygodni, jest ona nieweryfikowalna. - Niemożliwe jest w naszym kraju uzyskanie prawomocnego orzeczenia sądowego w tak krótkim czasie. Dlatego stosuje się tu swego rodzaju protezę prawną, czyli tzw. orzeczenie prokuratorskie - mówi. Twierdzi, że prokurator nadużył swego prawa, działając pod presją polityczną, celem osiągnięcia określonego skutku, który nastąpił - dziecko zostało zabite.
Zdaniem Hanny Wujkowskiej, członka zarządu Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, dziecko uczennicy z Lublina zabił pośpiech tych, którzy do tej aborcji za wszelką cenę chcieli doprowadzić. - To była gonitwa wszystkich tych, którzy jawnie opowiadają się za aborcją, przy wsparciu liberalnych mediów, by jak najszybciej to dziecko zabić - twierdzi Wujkowska. I przypomina, że dziewczyna nie od razu była skłonna do poddania się aborcji, swoje zdanie zmieniła prawdopodobnie pod wpływem sugestii matki.
Anna Ambroziak
"Nasz Dziennik" 2009-11-06

Autor: wa