Dwie frakcje walczą o władzę
Treść
Prezydent Iranu Mahmoud Ahmadineżad wezwał wczoraj amerykańskiego prezydenta Baracka Obamę, aby nie wtrącał się w wewnętrzne sprawy jego kraju. W Iranie nie słabnie napięcie po wyborach prezydenckich. O istnieniu podziału w łonie nowo wybranego parlamentu świadczyć może fakt, iż na 290 deputowanych aż 180 nie zjawiło się na przyjęciu z okazji zwycięstwa Ahmadineżada w wyborach. Z kolei główny adwersarz prezydenta elekta Mir Husajn Musawi oświadczył wczoraj, iż wywierano na niego presję, aby wycofał zażalenie o sfałszowaniu wyników głosowania.
- Presja, jaką na mnie ostatnio wywierano, była obliczona na przymuszenie mnie do wycofania się z żądania anulowania wyników wyborów - oświadczył Mir Husajn Musawi. Dodał, iż osoby, które dopuściły się tych fałszerstw, są także odpowiedzialne za przelew krwi Irańczyków. Władze w Teheranie starają się zrzucić z siebie odium odpowiedzialności za zamieszki, jakie wybuchły po wyborach, i oskarżają Zachód o mieszanie się w wewnętrzne sprawy swojego kraju. Jak poinformowała irańska agencja Fars, Mahmoud Ahmadineżad zarzucił prezydentowi Obamie powielanie słów swojego poprzednika George'a W. Busha po tym, jak amerykański przywódca określił doniesienia na temat traktowania manifestujących opozycjonistów przez służby policyjne mianem "szokujących" i "odrażających". - Mam nadzieję, że przestanie pan mieszać się w wewnętrzne sprawy Iranu - oświadczył prezydent Ahmadineżad. W powyborczych zamieszkach w Iranie śmierć poniosło kilkanaście osób, ponad tysiąc zaś zostało rannych.
Próby ingerencji Iran zarzuca również Unii Europejskiej. Przedstawiciel tego kraju w Brukseli oskarżył wczoraj UE o wspieranie protestów w Teheranie i - po spotkaniu z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Hansem-Gertem Poetteringiem - wezwał kraje członkowskie do niemieszania się w wewnętrzne sprawy Iranu.
Wcześniej o ingerencję w sprawy wewnętrzne kraju Ahmadineżad oskarżył Wielką Brytanię, co doprowadziło w ostateczności do zerwania stosunków dyplomatycznych. - W Iranie mamy po pierwsze niezadowolenie społeczne, po drugie zaś walkę o władzę. Zarzuty, że Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania ingerują w wewnętrzne sprawy Iranu to jedynie pewna retoryka, gdyż na kogoś trzeba zrzucić winę, aby nie obarczać nią społeczeństwa, stąd mówi się, że to właśnie ingerują Amerykanie, ingerują Anglicy, a więc dawne państwa kolonialne - ocenia prof. Janusz Danecki, arabista z Uniwersytetu Warszawskiego. - Wielka Brytania rzeczywiście miała interesy w Iranie, a Stany Zjednoczone też doprowadzały m.in. do przewrotu wymierzonego w Mohammeda Mossadeka w 1953 roku - przypomniał, zwracając przy tym uwagę na nikłe prawdopodobieństwo zewnętrznej ingerencji w obecne wydarzenia.
Tymczasem tylko wczoraj władze w Teheranie aresztowały 70 profesorów, którzy spotkali się z kontrkandydatem Ahmedineżada w wyborach prezydenckich Mirem Husajnem Musawim, wcześniej zaś rozpędziły manifestacje opozycjonistów. 180 na 290 zaproszonych deputowanych do irańskiego parlamentu nie zjawiło się na przyjęciu zorganizowanym w środę przez prezydenta elekta z okazji zwycięstwa w wyborach. Wszystko wskazuje na to, iż w Iranie mamy do czynienia z otwartą walką dwóch frakcji, która może, chociaż nie musi, przyczynić się do zmiany obecnego systemu politycznego, przy czym opozycja staje się coraz silniejsza. - Możemy spodziewać się albo reform, albo wprost przeciwnie: despotyzmu. Na obecnym etapie trudno jednak przewidzieć zakończenie - ocenił Danecki. Zdaniem arabisty, obecna sytuacja polityczna w Iranie nie stanie się mimo wszystko, jak obawiali się niektórzy, zarzewiem kolejnego światowego konfliktu.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2009-06-26
Autor: wa