Dwa miliony strajkują
Treść
Pracownicy budżetówki w Wielkiej Brytanii rozpoczęli wczoraj 24-godzinny strajk przeciwko zmianom w systemie emerytalnym. Media szacują, że bierze w nim udział nawet ok. 2 mln obywateli. To największy na Wyspach strajk sektora publicznego od 30 lat. Uczestniczą w nim m.in.: nauczyciele, lekarze i personel medyczny, pracownicy służb imigracyjnych, pracownicy służb oczyszczania miasta, robotnicy budowlani i pracownicy lotnisk. To z kolei oznacza zamknięcie większości szkół (niemal 60 proc.), szpitali (odwołane zostały zaplanowane na ten dzień operacje), instytucji rządowych i lotnisk. Do strajku przyłączyć się mieli także pracownicy serwisu meteorologicznego Met Office i kustosze w muzeach. W całym kraju zapowiedziano około tysiąca demonstracji. Komentatorzy podkreślają, że strajk swoją skalą przyćmi protesty z 1979 roku, kiedy to tzw. zima niezadowolenia zakończyła rządy Partii Pracy. Władze szacują, iż będzie on kosztował brytyjską gospodarkę około 500 mln funtów.
Przystępujące do strajku związki zawodowe sprzeciwiają się planowanym przez rząd zmianom w systemie emerytur, w tym m.in. zwiększeniu składek pracowniczych o 3,2 proc., zmianie podstawy naliczania emerytur i wydłużeniu wieku emerytalnego do 67. roku życia. Zmiany mają wejść w życie od kwietnia 2012 roku. Rząd argumentuje, że takie kroki są konieczne w związku ze zbyt dużym deficytem funduszu emerytalnego. Dodatkowym impulsem dla społeczeństwa było - jak podaje Agencja Reutera - niedawne upublicznienie informacji o niemal 50-procenowym wzrośnie wynagrodzeń dyrektorów 100 największych brytyjskich firm. Brytyjskie władze zapowiedziały jednak, że nie ugną się przed żądaniami strajkujących i wezwały związki zawodowe do dalszych rozmów.
Rząd zdaje się bagatelizować protest. Premier David Cameron powiedział w Izbie, że te strajki okazały się niewypałem. Skrytykował związki zawodowe za zorganizowanie protestu w sytuacji, gdy wciąż trwają negocjacje na temat reformy emerytalnej w sektorze publicznym. Szef rządu dał jednak do zrozumienia, że z reformy nie zrezygnuje, bo jest ona ważnym elementem uzdrawiania finansów publicznych brytyjskiej monarchii. Ale nie wspominał już o groźbie ograniczenia prawa do strajku, czym straszył wcześniej związkowców.
MBZ, PAP
Nasz Dziennik Czwartek, 1 grudnia 2011, Nr 279 (4210)
Autor: au