Drugi dzień procesu Zyty Gilowskiej
Treść
Trzej byli pracownicy lubelskiej Służby Bezpieczeństwa: Marian Rapa, Janusz Gembala i Zygmunt Lebioda, byli wczoraj kolejnymi świadkami w procesie lustracyjnym Zyty Gilowskiej. Zgodzili się co do jednej rzeczy - wicepremier i minister finansów w rządzie Marcinkiewicza nigdy nie była tajnym współpracownikiem.
Były funkcjonariusz SB z Lublina Marian Rapa zeznał, że nigdy nie spotkał się z tajnym współpracownikiem o takim kryptonimie. Przyznał, że istniała możliwość odstąpienia od formalnych zasad rejestracji agentów wówczas, gdy ktoś nie chciał napisać zobowiązania do współpracy, ale chciał przekazywać informacje. Jego zdaniem, musiał jednak z tego powstać raport dla przełożonego. - Do mnie nikt nie zwracał się o fikcyjne zarejestrowanie osoby, by uchronić ją przed działaniami innego wydziału SB - stwierdził Rapa. Dodał, że nigdy się nie spotkał z fikcyjną rejestracją.
Także Janusz Gembala, były naczelnik wydziału kontrwywiadu w lubelskiej SB i przełożony Wieczorka, nigdy nie spotkał się z nazwiskiem Gilowskiej w kontekście pracy agenturalnej, a kryptonim TW "Beata" usłyszał pierwszy raz podczas przesłuchania u rzecznika interesu publicznego. Zaprzeczył zeznaniom Wieczorka, że ten zwracał się do niego o fikcyjną rejestrację Gilowskiej.
Gembala nie słyszał o przypadku, by zwerbowany agent nie znał swojego kryptonimu. - Z reguły był z nim ustalany - zeznał. Nie zetknął się też z fikcyjnym źródłem informacji w swoim wydziale. Według niego, łatwo można było wykryć fikcyjnego agenta, bo informacje od niego były weryfikowane w innych źródłach. - Trudno byłoby wykryć sytuację, w której oficer wkładał w usta agenta informacje uzyskane z innego źródła - zaznaczył jednak Gembala. A właśnie to miał robić ze słowami Gilowskiej jej oficer prowadzący. Zdaniem świadka, w takiej sytuacji powinna ona być zarejestrowana jako kontakt operacyjny, a nie TW. Zaznaczył, że nigdy nikt nie naciskał na Wieczorka, by miał więcej agentów. Jego zdaniem, nie było też finansowego sensu takiej operacji. - Według mojej wiedzy, Zyta Gilowska nie była tajnym współpracownikiem - zeznał pytany o to przez jej pełnomocnika, mecenasa Piotra Kruszyńskiego. - Jeśli źródło nie ma świadomości, że udziela informacji SB, to nie jest źródłem informacji - dodał. Zdaniem Gembali, by Gilowską nie interesowały się inne wydziały SB, wystarczyło zarejestrować ją jako kontakt operacyjny lub zabezpieczenie operacyjne.
Także były funkcjonariusz SB i kierownik sekcji lubelskiego kontrwywiadu, Zygmunt Lebioda, do momentu przesłuchania przez RIP nie miał żadnej wiedzy o TW "Beacie". Dość ostro wypowiadał się o samym Wieczorku. Powiedział m.in., że był on "za słaby intelektualnie", by móc pozyskać Gilowską. Jednak on również nigdy nie zetknął się z fikcyjnym rejestrowaniem tajnych współpracowników ani z fikcyjnymi informacjami agentów. - Kompletnie nie kojarzyłem TW "Beaty" z nazwiskiem Gilowskiej - powiedział. - Jestem przekonany, że nie była ona agentem - dodał. Lebioda "niedorzecznością" nazwał tłumaczenie, że Wieczorek zarejestrował Gilowską jako agenta, by chronić ją i jej męża przed SB.
Dziś ma zeznawać kolejny esbek. Następna rozprawa 9 sierpnia, a kolejne prawdopodobnie w drugiej połowie miesiąca. Sąd nie wykluczył końcowych wystąpień stron 23 sierpnia.
Mikołaj Wójcik
"Nasz Dziennik" 2006-08-04
Autor: wa