Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Druga odsłona rozpatrywania skarg na Jugendamty

Treść

W czwartek Komisja Petycji Parlamentu Europejskiego po raz drugi zajmie się skargami rodziców, którym niemieckie urzędy utrudniały kontakty, zakazywały rozmów z dziećmi w ojczystym języku jednego z rodziców (również polskim) lub nawet odbierały dzieci z różnych - często problematycznych - powodów.

Przewodniczący Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego prof. Marcin Libicki (PiS) potwierdził w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że 7 czerwca Komisja po raz kolejny będzie rozpatrywała skargi na niemieckie urzędy ds. młodzieży.
Składają je nie tylko rodzice polskojęzyczni, ale także niemieckojęzyczni - powiedział Libicki i dodał, że dalszy los złożonych petycji będzie w dużej mierze zależał od tego, czy strona niemiecka zechce wyciągnąć konsekwencje w stosunku do Jugendamtów.
Skarżący zarzucają urzędnikom wiele działań niezgodnych z prawem międzynarodowym. Skargi złożone także przez niemieckich rodziców potwierdziły fakt, że zarzuty nie są wymysłem Polaków. Tym razem do Brukseli trafiły też petycje: Petry Heller, Barbary Fischer, Erharda Wicka i Thomasa Porombka - wszyscy wymienieni są Niemcami.
Petra Heller skarży Jugendamt za to, że - jak powiedziała "Naszemu Dziennikowi" - urzędnicy, odbierając jej syna, twierdzili, że ona sama cierpi na tak zwany syndrom Muenchhausena (kobiety cierpiące na ten syndrom na siłę leczą swoje dzieci, chcąc, aby trafiły one do szpitala lub dostały silne leki). Zdaniem wielu świadków tych wydarzeń, urzędnicy niemieccy oparli się jedynie na opinii wystawionej przez własnego biegłego, który pani Heller nawet nie zbadał.
- Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak postępują urzędnicy Jugendamtów, ale jedno wiem, na pewno jest to celowe postępowanie, którego jednak nie można udowodnić - powiedziała nam zrozpaczona matka 9-letniego syna Aeneasa. Niezależni rzeczoznawcy wydawali oświadczenia, że pani Heller nie cierpi na żaden syndrom, ale Jugendamt nie bierze takich opinii pod uwagę.
Podobny przypadek spotkał także rodzinę Kornelii Hasse z miejscowości Muenster, której ten sam Jugendamt odebrał aż siedmioro dzieci, gdyż urzędnicy na podstawie opinii swoich rzeczoznawców uznali obydwoje rodziców za psychicznie chorych. Również w tym przypadku Jugendamt nie wziął pod uwagę innych ekspertyz. Dzieci trafiły do domów dziecka i rodzin zastępczych. Postępowanie urzędników było na tyle perfidne, że młodszym dzieciom tłumaczyli, że są w rodzinach zastępczych, gdyż ich biologiczni rodzice umarli. Europejski Trybunał Praw Człowieka dwa lata temu uznał postępowanie Jugendamtów w stosunku do rodziny Hasse za niezgodne z prawem międzynarodowym i nakazał zwrócić im dzieci. Urzędnicy oddali rodzinie tylko dwoje dzieci, a o czworo pozostałych rodzice ciągle prowadzą nierówną walkę z Jugendamtem. Niestety, tylko o czworo, gdyż w trakcie sporu 14-letnia córka Lisa w niewyjaśnionych okolicznościach zmarła. Matka podejrzewa samobójstwo. Urzędnicy próbują zatuszować sprawę i twierdzą, że była to śmierć naturalna.
Media niemieckie coraz częściej opisują podobne przypadki. Niejednokrotnie odbiera się dzieci rodzicom z fałszywych, źle zdiagnozowanych lub zbyt błahych powodów. Urzędnicy - co potwierdzają opinie fachowców - często zbyt sugestywnie i tendencyjnie wypytują (przesłuchują) dzieci, co doprowadza do zdecydowanie fałszywych konstatacji (np. o rzekomym wykorzystywaniu seksualnym lub znęcaniu się nad nimi).
Waldemar Maszewski, Hamburg
"Nasz Dziennik" 2007-06-05

Autor: wa