Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Drożej za leki? I to zagraniczne?

Treść

Do 2008 r. wszystkie polskie leki muszą przejść ponowną procedurę rejestracyjną. Taki jest wymóg przystosowania naszego rynku do unijnych przepisów. Na razie proces ten przebiega w tempie 500 medykamentów rocznie, co przy pozostałych ponad siedmiu tysiącach wskazuje, że wiele z nich za pięć lat może zniknąć z rynku. Stanie się tak, jeśli ich wytwórcy nie zdążą z rejestracją. To największa obawa producentów i pacjentów - polskie leki są najczęściej tańsze. Aptekarze przestrzegają przed zalewem naszego rynku przez zagraniczną konkurencję. Ich zdaniem, konsekwencją liberalizacji prawa farmaceutycznego będzie upadek pojedynczych aptek, które zastąpią sieci, oczywiście zagraniczne, i podwyżka cen leków.
Kilkunastu aptekarzy, lekarzy i właścicieli aptek wzięło wczoraj udział w dyskusji pod hasłem "Sytuacja na rynku aptek w Polsce". Organizatorzy konferencji - Naczelna Rada Aptekarska (NRA) - wskazują, że polskie prawo zupełnie nie chroni tego rynku przed nadchodzącymi zagrożeniami, zarówno tymi związanymi z ewentualną akcesją do UE, jak i obecnymi. Mimo iż w wielu krajach Unii istnieją regulacje dotyczące własności aptek (w 10 właściciel powinien się legitymować dyplomem ukończenia studiów farmaceutycznych) u nas, jak w Holandii czy Belgii, może nim zostać każdy.
- Nawet na sklep z alkoholem potrzeba koncesji, ale aptekę może otworzyć sobie każdy - mówiła jedna z warszawskich farmaceutów, właścicielka rodzinnej apteki od pięciu lat. Zdaniem NRA, najwięcej kłopotów jest wtedy, gdy właściciel nie jest aptekarzem, gdyż najważniejszy staje się wówczas czynnik ekonomiczny.
Aptekarze zwracają też uwagę, że po ewentualnej integracją z UE podmioty zagraniczne nie będą miały żadnych przeszkód w otwieraniu aptek w Polsce.
- U siebie niejednokrotnie już nie będzie mógł otworzyć apteki, bo zakazuje mu tego prawo narodowe, ale u nas nie napotka żadnych przeszkód - wyjaśnia Leokadia Danek, wiceprezes NRA. Dodaje, że Polak nie otworzy apteki w innym kraju członkowskim albo dlatego, że zakaże mu tego miejscowe prawo, albo po prostu nie będzie go na to stać.
- Według mnie, to wina rządu Millera, że nie wynegocjowano żadnego okresu przejściowego na napływ kapitału zagranicznego na rynek polskich aptek - mówi nam jeden z prywatnych właścicieli apteki.
Zdaniem Andrzeja Radzio, właściciela sieci dziesięciu aptek w całej Polsce, zainteresowanie naszym rynkiem ze strony zagranicznych koncernów aptekarskich jest bardzo duże.
- Zdają sobie sprawę, że w niemal 40-milionowym kraju leki muszą się dobrze sprzedawać - podkreśla.

Będą znikać leki
Okres przejściowy wynegocjowano natomiast w kwestii rejestracji leków. Otóż każdy producent, który chce swój specyfik sprzedawać w Polsce lub krajach UE po ewentualnej akcesji, musi go ponownie zarejestrować. Cena - 10 tys. zł od leku. Lista farmaceutyków przedstawiona Unii zawiera 8 tys. specyfików. Okres mija w 2008 r. Biorąc pod uwagę dotychczasowe tempo rejestracji - 500 rocznie - producenci nie widzą szans, by wszystkie leki zdążyły zostać zarejestrowane. To zaś będzie musiało skutkować przerwaniem ich dystrybucji. Przedstawiciele producentów, m.in. Izby Gospodarczej "Farmacja Polska" uważają, że istnieje uzasadniona obawa, iż z chwilą akcesji nie wytrzymają oni siły konkurencji unijnej, a to może doprowadzić nawet do ich bankructwa. Podkreślają, że odczują to dotkliwie pacjenci. Cena rejestracji z pewnością spowoduje podwyżkę cen medykamentów, a ewentualne bankructwo zmniejszy konkurencję i stworzy niszę, którą wypełnią droższe leki zza granicy.

Bankrutujące apteki
Kłopoty z utrzymaniem się na rynku mają jednak nie tylko producenci. Podobne mają już właściciele aptek. NRA szacuje, że ponad połowa placówek w Polsce stoi na krawędzi bankructwa, a 40 proc. niedługo ogłosi swoją upadłość.
- Mimo wysokich obrotów, bo sprzedaję głównie drogie leki, nie mam zysku - mówi wiceprezes Danek, prowadząca także rodzinną aptekę na warszawskim Ursynowie.
Zdaniem aptekarzy, na kondycję ich firm wpływają nie tylko opóźnienia w refundacji leków. Najgorsze są próby określenia nawet najdrobniejszych szczegółów, powtarzający się brak rozporządzeń do ustaw, zbyt krótkie vacatio legis przy ciągłych zmianach prawa. Do tego dochodzą nieprecyzyjne przepisy dowolnie interpretowane przez urzędników Narodowego Funduszu Zdrowia. Często się zdarza, że nawet najdrobniejszy błąd na recepcie staje się przyczyną odmowy zwrotu kwoty refundowanej aptece, która sprzedała lek. Według wicedyrektora Departamentu Gospodarki Lekowej w NFZ Arsalana Azzaddina, są to pojedyncze przypadki, które nie powinny się zdarzać. Azzaddin przyznał też, że rozważany jest pomysł, działający w wielu krajach, by lekarz wpisywał na receptę międzynarodową nazwę leku, tak by aptekarz mógł wydać najtańszy.
Lekarze i aptekarze krytykują też dopuszczenie możliwości reklamy medykamentów wydawanych bez recepty i sprzedawania ich poza aptekami.
- Zabrońmy, by leki wciąż były traktowane jak cukierki - przekonywała dr Teresa Konopada, lekarz. Konopada przytoczyła informację, z której wynika, iż w ubiegłym roku w jednym ze szpitali powiatowych hospitalizowano 17 dzieci w wieku 2-18 lat z powodu przedawkowania lekarstw. Ale nie dlatego, że same je zażyły: to rodzice podali im kilka ogólnodostępnych syropów i odmian paracetamolu. Zdaniem dr Konopady, to skutek reklamy. Zarówno ona, jak i pytani przez nas aptekarze nie mają wątpliwości, że powinna ona być zabroniona.
Mikołaj Wójcik
Nasz Dziennik 1-07-2003

Autor: DW