Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dreptanie w miejscu

Treść

Na apel central związkowych odbył się wczoraj we Francji krajowy protest przeciwko wprowadzeniu tzw. kontraktów pierwszego zatrudnienia (CPE). Przeciwko rządowym planom w 160 miastach Francji protestowało ponad 500 tys. osób. Spowodowało to problemy komunikacyjne, m.in. odwołano wiele rejsów lotniczych. Strajkowało też 18 uniwersytetów oraz kilkanaście procent placówek oświatowych niższego szczebla.

Dane statystyczne, mówiące o wzroście bezrobocia we Francji w styczniu br., po raz kolejny udowadniają, że bez gruntownych reform fiskalnych odciążających budżet państwa i przedsiębiorstwa, bez nakręcenia koniunktury gospodarczej nie da się stworzyć dodatkowych miejsc pracy. Jedną z barier gospodarczego przyśpieszenia nad Sekwaną jest mało elastyczny rynek zatrudnienia. Dlatego rząd premiera Dominique'a de Villepina proponuje wprowadzenie nowego typu umów o pracę. Miałyby to być tzw. kontrakty pierwszego zatrudnienia dla młodych ludzi do 25. roku życia, z których około 22 proc. pozostaje bez zajęcia. Przedsiębiorstwa podpisujące te kontrakty przez dwa lata będą zwolnione z obowiązkowych składek i będą miały prawo zwolnić w tym czasie pracownika z powodu złej koniunktury lub spadku zamówień.

Związkowy dyktat
Mimo że poziom bezrobocia sięga we Francji prawie 10 proc., ta niby oczywista prawda jest wciąż bardzo trudna do zaakceptowania przez związki zawodowe, socjalistyczną opozycję i dużą część francuskiego społeczeństwa. Związki zawodowe silnie sprzeciwiają się zamiarom rządu, widząc w nich zamach na dotychczasowe zdobycze socjalne i branie złego przykładu z sąsiedniej Wielkiej Brytanii, którą pokazuje się tutaj jako ewidentny przykład rozpasanego liberalizmu. Centrale związkowe liczą, że protesty wzmocnią ich pozycję w sporze z rządem. Związki wciąż mają duży posłuch, zwłaszcza w państwowych przedsiębiorstwach.
Związki zawodowe wspiera polityczna opozycja. Niestety, dużo racji jest w stwierdzeniu byłej socjalistycznej minister pracy Martin Aubry, która stwierdziła, że "prowadzona od czterech lat przez prawicę polityka nie stworzyła rozwoju socjalnego, tylko zwiększyła beznadziejność". Nie wspomniała ona jednak, że rozwój socjalny można osiągnąć jedynie poprzez poprawienie warunków ekonomicznych społeczeństwa dzięki zwiększeniu dynamiki gospodarczej dającej ludziom zajęcie i pieniądze, umożliwiające konsumpcję, a nie, jak chcą socjaliści, poprzez realizację utopijnego programu "mniej pracować, więcej zarabiać".

Bojaźliwa "prawica"
Wraz ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi w 2007 r. socjalistyczni liderzy budują swój program na ewentualnej porażce rządzącej "prawicy", która, bojąc się społecznego sprzeciwu, tchórzliwie powtarza dawne błędy, pragnąc małymi krokami dokonywać ewolucyjnych reform, co w praktyce oznacza ich rzeczywisty brak. Działa to oczywiście na korzyść socjalistycznych polityków będących kiedyś u steru rządu, premiera Laurenta Fabiusa i ministra gospodarki Dominique'a Strauss-Kahna, dwóch najpoważniejszych kandydatów do fotela prezydenckiego. Ich populistyczna i utopijna demagogia jest tym bardziej obłudna, że obaj są profesorami ekonomii, a będąc u władzy, opowiadali się za zupełnie inną polityką niż ta, którą obecnie głoszą. Okazuje się, że w polityce cel uświęca środki, a bojące się stracić swoje zdobycze socjalne francuskie społeczeństwo jest bardzo podatne na socjalistyczną propagandę.
Tymczasem można odnieść wrażenie, że rząd Dominique'a de Villepina pracuje na korzyść socjalistów. Zmniejszenie bezrobocia, w opinii publicznej problemu najważniejszego, odbywa się wciąż tymi samymi metodami, stosowanymi we Francji od dziesięcioleci, których efekty z góry skazane są na niepowodzenie. Przykładem ich kolejnej nieskuteczności są wprowadzone w 2005 r. tzw. kontrakty wspomagane przeznaczone dla bezrobotnych w starszym wieku. Dofinansowuje się je z budżetu państwa, który na ten cel wydał już prawie 5 mld euro co w niczym nie wpłynęło na statystyki bezrobocia.

Zaczadzeni Marksem
Francja wciąż nie potrafi uruchomić skutecznej polityki zwiększającej koniunkturę gospodarczą. Zdaniem byłego ministra edukacji Fran˜ois Fillona, "od 15 lat francuska koniunktura jest niewystarczająca w stosunku do potrzeb rynku zatrudnienia". W opinii francuskich ekonomistów, przy planowanej 2-procentowej koniunkturze nie będzie można spodziewać się w tym roku zasadniczej zmiany na rynku pracy.
Ocenia się, że nawet gdyby udało się rządowi przeforsować ustawę o kontraktach pierwszego zatrudnienia, to i tak najwięcej bezrobotnych będzie wśród ludzi młodych. Bezrobocie i brak perspektyw jest powodem ich częstej emigracji do Wielkiej Brytanii, USA, Irlandii, a nawet do Chin, gdzie są doceniani i robią szybkie kariery. Wyjeżdżają młodzi doktoranci, którzy mają znikome szanse dostania naukowego etatu.
Francuska prasa od lat pisze o stratach, jakie ponosi kraj, pozbawiając się wykształconej młodzieży. Jak na razie nic nie zapowiada zmian na lepsze, tym bardziej że nawet skromne próby reform są najczęściej blokowane przez mające komunistyczną tradycję francuskie centrale związkowe. Ostatnim przykładem jest trwająca obecnie batalia o proponowane przez rząd "kontrakty pierwszego zatrudnienia".
Franciszek L. Ćwik, Caen

"Nasz Dziennik" 2006-03-08

Autor: ab