Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dramat namiętności w Poznaniu

Treść

W I akcie "Otella" u Zeffirellego i Bardiniego można było obserwować szalejący żywioł: błyskawice, potężne porywy wichru, potargane włosy, rozwiane kostiumy i przerażone twarze. Walter Felsenstein przez kilka tygodni ćwiczył z chórem w tunelu aerodynamicznym, by ten opanował właściwy kąt nachylenia tułowia dający widzowi złudzenie zmagania się z potęgą wiatru. A u Znanieckiego - NIC! Chór stoi nieruchomo, śpiewając o potężnej wichurze, uderzających o brzeg falach, a na scenie nic się nie dzieje.
Nie ma ani szalejących dokoła żywiołów, ani zagrożenia, przerażenia czy nawet niepokoju ludzi obserwujących walkę okrętu Otella z wichrem i potężnymi falami. Między żywiołem w muzyce (co Verdi po mistrzowsku zaznaczył, a orkiestra pod batutą Grzegorza Nowaka dobrze zagrała) a tym, co dzieje się na scenie, nastąpił potężny rozdźwięk. Położyło się to cieniem na konstrukcji całego I aktu. Scena radości z ocalenia Otella jest także zupełnie pozbawiona dynamiki. Mam wrażenie, że sceny zbiorowe są najsłabszym ogniwem całej inscenizacji. Chór sprowadzony do charakteru komentatora nie jest tutaj nośnikiem żadnych emocji. Tych wątpliwych momentów jest jeszcze kilka. Nie bardzo rozumiem, dlaczego w IV akcie wszyscy uczestnicy dramatu wyłaniają się ze scenicznych zapadni, a nie z kulis ani też po co w chwili śmierci Otella zakładają białe maski. Jednak nie brakuje w tym przedstawieniu pięknych momentów. Jest nim z pewnością zamykający pierwszy akt nastrojowo i poetycko prowadzony duet miłosny Desdemony i Otella oraz opadające na Otella w finale III aktu białe chusteczki - nić przewodnia intrygi.
Znacznie lepiej wypadło ukazanie wyrazistych cech charakteru bohaterów dramatu i relacji między nimi. Reżyser bardzo konsekwentnie buduje kipiący emocjami klimat poszczególnych scen i tak prowadzi akcję, że finałowa tragedia staje się jedynym jej rozwiązaniem. Prawdziwy dramat namiętności. Zakochany Otello, popadając w obłęd zazdrości, staje się narzędziem w ręku przebiegłego i okrutnego Jago, który jest animatorem całej tragedii. Obłęd Otella rośnie w miarę jak Jago sączy mu do ucha jad zwątpienia. Cassio sprowadzony został do roli marionetki, którą porusza Jago, mały człowieczek rozsiewający wokół ziarno zła. W ten okrutny, zakłamany i brutalny świat mężczyzn wpisana została zakochana Desdemona, zupełnie nieświadoma otaczających ją intryg. Jej biały, symbolizujący czystość i niewinność kostium jest jedyną jasną plamą na scenie, na której przez cały czas przeważa tonacja granatowo-niebieska.
Poznański "Otello" to przede wszystkim świetna Barbara Kubiak w partii Desdemony, która o tym, że zaśpiewa premierę, dowiedziała się kilka godzin przed występem. Stworzyła kreację, w której subtelność aktorstwa idzie w parze z subtelnością środków wokalnych. Jej Desdemona szczerze kocha, ale jest przy tym kobietą niepozbawioną dumy, czego pięknie dowiodła w III akcie. W ostatnim akcie, kiedy zrezygnowana poddaje się losowi, wstrząsa dramatycznym napięciem i świetnymi pianami. Partnerujący jej w roli tytułowego bohatera Sylwester Kostecki (też dowiedział się, że śpiewa premierę kilka godzin przed występem) włożył w przygotowanie tej morderczej dla tenora partii całe serce i zaśpiewał ją bardzo rzetelnie. Jednak w wielu miejscach zabrakło potęgi brzmienia i możliwości budowania głosem napięcia dramatycznego. Siłę brzmienia, a przydałoby się też więcej blasku, zaprezentował Jerzy Mechliński, który w partii zaśpiewanego z ekspresją Jagona był kwintesencją zła. Dobrze brzmiała orkiestra przygotowana przez Grzegorza Nowaka, który wydobył z partytury pełną gamę emocji i dramatycznego napięcia.
Adam Czopek

Giuseppe Verdi "Otello", kier. muz. Grzegorz Nowak, reż. Michał Znaniecki, scen. Jean-Antoine Hierro, premiera 25 września 2004, Teatr Wielki w Poznaniu

"Nasz Dziennik" 04-10-2004

Autor: Ku8a