Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dopłaty? Nic pewnego!

Treść

Przed unijnym referendum rządowa propaganda utrzymywała, że każdy rolnik dostanie dopłaty, a w prounijnych gazetach można było nawet wyczytać, ile do hektara. Dziś okazuje się, że nie będzie to wcale takie proste. Jak sformułować w ustawie definicję gospodarstwa rolnego, aby jak najwięcej rolników otrzymało należne im pieniądze i aby Polska nie naraziła się na obcięcie przez Komisję Europejską koperty dopłat? Wokół tego pytania skoncentrowała się wczoraj sejmowa debata nad ustawami o płatnościach bezpośrednich i o systemie ewidencji gospodarstw.
Jeżeli zbyt mała liczba rolników uzyska prawo do dopłat, to wielkość płatności na 1 ha może przewyższyć zakładane 25-55 proc., a wówczas Komisja Europejska okroi tzw. krajową kopertę, obliczaną na 630 mln euro (2,5 mld zł). Byłby to poważny cios dla Polski, ponieważ zbudowanie systemu ewidencji IACS, który warunkuje uruchomienie dopłat, kosztować będzie 5 mld zł, a dalszych 650 mln zł rocznie pociągnie za sobą jego utrzymanie. Polska ma także co roku wnosić do UE po 2,5 mld euro składki (ok. 6 mld zł). - Jak sformułować definicję gospodarstwa rolnego, aby objąć wsparciem jak największą liczbę rolników i nie narazić się na obcięcie przez Komisję Europejską koperty dopłat? - pytał w trakcie debaty poseł Antoni Mężydło z PiS.
Według Piotra Krutula z Ligi Polskich Rodzin, warunek postawiony w projekcie ustawy o dopłatach, aby powierzchnia gospodarstwa wynosiła co najmniej 0,1 hektara, nie wynika z prawa UE i jest własnym pomysłem rządu, który chce w ten sposób zaoszczędzić na kosztach kontroli. Ten warunek - zdaniem posła - wyłączy z dopłat np. część rolników z Podkarpacia.
- Nie należy ograniczać wielkości działki rolnej do 0,1 hektara, bo wypadną z systemu dopłat gospodarstwa specjalistyczne, np. warzywnicze - przestrzegł Stanisław Kalemba z PSL.
Parlamentarzyści wskazywali, że do powierzchni gospodarstwa powinno zostać wliczone także siedlisko, w przeciwnym wypadku skromni obszarowo producenci chmielu i tytoniu nie otrzymają wsparcia i zostaną wyparci przez konkurencję. W trakcie sejmowej debaty podniesiono też problem rolników na terenach górskich, których działki są mniejsze niż 0,1 ha. Jeśli nie zaorzą miedzy, nie dostaną dopłat, a przecież te graniczne miedze zapobiegają m.in. erozji gleby.
Z sejmowych ław padały pytania, które, niestety, pozostały bez odpowiedzi: kto wynagrodzi rolnikom utratę dopłat za grunty zajęte pod słupy wysokiego napięcia, kto otrzyma dopłaty do gruntów gminnych?
Przed unijnym referendum rządowa propaganda utrzymywała, że każdy rolnik dostanie dopłaty, a w proeuropejskich gazetach można było nawet wyczytać, ile do hektara. Dziś okazuje się, że nie jest to wcale pewne.
Ustawa o płatnościach bezpośrednich, nad którą debatował wczoraj Sejm w drugim czytaniu, nie jest kompleksowym aktem prawnym. Reguluje ona tylko te kwestie, o których może decydować polski rząd, resztę pozostawiając prawu unijnemu. Wynika to, jak wyjaśnił poseł sprawozdawca Romuald Eichler (SLD), z art. 294 traktatu akcesyjnego, w myśl którego rozporządzenia unijne mają być stosowane w naszym kraju bezpośrednio. Sprawę dopłat reguluje rozporządzenie Komisji Europejskiej nr 12/59. Minister Daria Oleszczuk, podsekretarz stanu w ministerstwie rolnictwa poinformowała, że 20 listopada br. zostało ono, po miesiącach zwłoki, znowelizowane i w nowej wersji czeka dopiero na publikację. Tymczasem brak dostępu do unijnego prawa utrudnia posłom działalność legislacyjną.
Najważniejsze jest oczywiście rozstrzygnięcie, kto i pod jakimi warunkami otrzyma dopłaty.
W myśl rządowego projektu ustawy o płatnościach bezpośrednich, będzie je otrzymywał producent rolny, przez co należy rozumieć rolnika lub spółkę, a także jednostkę organizacyjną bez osobowości prawnej. Podmioty te muszą posiadać grunty rolne, przy czym nie jest konieczne, aby legitymowały się konkretnym do nich prawem, np. własności, użytkowania, umową dzierżawy, użyczenia. Swoje prawo będzie jednak trzeba udowodnić, gdyby o dopłatę do konkretnej działki wystąpiła inna jeszcze osoba.
Nie na każdy jednak spłachetek gruntu rolnego przysługiwać będą dopłaty. Otrzymać je mogą tylko gospodarstwa o łącznej powierzchni nie mniejszej niż 1 ha, przy czym nie wlicza się powierzchni działki siedliskowej. Posłowie komisji rolnictwa przyjęli definicję gospodarstwa rolnego z ustawy o podatku rolnym, w której wielkość działki liczona jest w hektarach przeliczeniowych w zależności od klasy gruntu. Tę interpretację zakwestionował jednak Urząd Komitetu Integracji Europejskiej jako niezgodną z prawem Unii, w myśl którego liczy się faktyczna powierzchnia gospodarstwa. Ponadto dopłaty przysługują tylko na działki nie mniejsze niż 0,1 ha, zajęte pod jedną uprawę.
Zarówno producenci, jak i przetwórcy rolni powinni zarejestrować się w Agencji Nieruchomości Rolnych, gdzie uzyskają numer identyfikacyjny.
Rolnik, chcąc uzyskać dopłaty, musi złożyć wniosek do kierownika powiatowego oddziału ANR. Ten wydaje w tej sprawie decyzję administracyjną, od której służy odwołanie do dyrektora regionalnego oddziału Agencji. Wnioski należy składać od 15 kwietnia do 15 czerwca 2004 r., te złożone po terminie będą odrzucane. Warunkiem uzyskania pozytywnej decyzji jest utrzymanie gruntu w dobrej kulturze rolnej z zachowaniem zasad ochrony środowiska. Konkretne wymagania znajdą się w rozporządzeniu ministra rolnictwa.
Agencja ma obowiązek skontrolować co roku 5 proc. losowo wybranych gospodarstw. Będzie sprawdzana dokładność pomiarów działek (wymagana jest dokładność do drugiego miejsca po przecinku), obszar konkretnych zasiewów (ich gatunek, odmiana), wszelkie dokumenty, np. w wypadku uprawy tytoniu - potwierdzające kontraktację. Kontrole będą prowadzone w sposób niezapowiedziany, zarówno metodami tradycyjnymi, jak i przy pomocy zdjęć satelitarnych i lotniczych. Prezes Agencji będzie zlecać je firmom zewnętrznym, by uniknąć kosztów całorocznego utrzymywania służb kontrolnych. Ocenia się, że przeprowadzenie jednej kontroli będzie kosztowało 400-800 zł. W razie wykrycia nieprawidłowości rolnicy muszą liczyć się z poważnymi sankcjami, które mogą polegać na zmniejszeniu lub nawet odebraniu dopłat na kilka lat.
Dopłaty mają się składać z dwóch części - jednolitej płatności obszarowej, która stanowi novum w Unii Europejskiej, i z płatności uzupełniających do powierzchni upraw tych roślin, korzystających w UE ze wsparcia. Wielkość dopłat do hektara wyniesie 25, 30 i 35 proc. poziomu unijnego, z możliwością podniesienia ich do 55, 60 i 65 proc. ze środków krajowych i z unijnego funduszu rozwoju wsi. Pieniądze będzie wypłacał rolnikom BGŻ przelewem na indywidualny rachunek bankowy. Wypłaty mają jednak nastąpić dopiero między grudniem 2004 a kwietniem 2005 r. Może to spowodować poważne perturbacje, ponieważ z chwilą akcesji usunięte zostaną krajowe metody wspierania rolnictwa.
Małgorzata Goss



Pewne jak... w Brukseli
Pewien prominentny polityk PSL powiedział niedawno, że dobrze się stało, iż Polska wchodzi do Unii Europejskiej, ponieważ wreszcie rolnicy nie będą musieli żebrać u własnego rządu o pieniądze - wsparcie z Brukseli mają zagwarantowane...
Czy aby na pewno? Posłowie biedzą się w Sejmie, jak w sposób najkorzystniejszy dla kraju skonstruować ustawę, a tymczasem jedno rozporządzenie Unii może całą tę pracę zniweczyć. Wystarczy, że któregoś dnia komisarze obudzą się w złym humorze i dojdą do wniosku, że gospodarstwo rolne, żeby otrzymać dopłaty, ma mieć - dajmy na to - 2 hektary albo że pojedyncza działka ma liczyć więcej niż 10 arów, albo że dach obory nie może być z eternitu, albo że nie jest gospodarzem, kto nie hoduje pomarańczy - i zaraz pokaźna część polskich rolników zostanie bez wsparcia. O przykłady złej woli po tamtej stronie nietrudno. Choćby nieprzewidziane nigdzie opodatkowanie przez Unię naszych zapasów, że o innych "sprawkach" nie wspomnę. Czy naprawdę dla tych paru niepewnych euro warto było zaprzedać własne państwo?
MaG
Nasz Dziennik 26-11-2003

Autor: DW