Domagam się ścigania odpowiedzialnych prokuratorów
Treść
Z amerykańskim przedsiębiorcą Mitchem Noculą, właścicielem firmy Alucon, rozmawia Wojciech Wybranowski
Jak z Pana punktu widzenia wyglądało zderzenie amerykańskiej rzeczywistości biznesowej z polską? Może źle powiedziałem - nie tyle polską, co specyficzną, wrocławską?
- Wyjechałem z Polski trzydzieści lat temu. Nigdy nie miałem do czynienia z polskim wymiarem sprawiedliwości, dla mnie te działania były więc niesamowicie zaskakujące. Tym bardziej że wcześniej co miesiąc kontrolowano moją firmę poprzez urzędy skarbowe i nigdy nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości. Co miesiąc! Zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że są kontrole, myślałem sobie - widać taka jest polska specyfika, tak musi być. Ale jak we wrześniu 2000 r. do firmy wpadli policjanci z bronią palną, w kominiarkach, jak rozstawiono ludzi pod ścianę, to był szok. Zerwali komputery ze ściany, polecieli do inżyniera Charliego Hahsa do mieszkania, jego żona, profesor anglistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, z nerwów poważnie się rozchorowała. A przecież wystarczyło wysłać wezwanie, firma była otwarta, każdy mógł wejść, wyjść, porozmawiać, zobaczyć, co produkujemy. I nagle wpadają policjanci w kamizelkach kuloodpornych, rzucają ludzi na ziemię, na ściany. Dla mnie to było zaskoczenie.
To był 2000 r., później pięć lat walczył Pan najpierw w prokuraturze, później w sądzie o odzyskanie dobrego imienia i zwrot programów, komputerów. Nie wystarczyło dostarczyć prokuraturze zaświadczenia, licencji, że oprogramowanie, z którego Pan korzysta, jest legalne?
- Prosta sprawa. Prokurator na spotkaniu ze mną w sierpniu 2001 r., zaraz po całym zdarzeniu, kiedy pokazałem mu cztery listy z firmy Unigraphics, w których informowano, że ta firma nie rości wobec mojego przedsiębiorstwa żadnych pretensji, że nie chce wszczęcia postępowania, że program, który używamy, jest legalny, zrobił się strasznie czerwony, co mnie zaskoczyło, i mówi: "I tak panu nie oddam pańskich rzeczy". Ja sobie pomyślałem wówczas: "Czy ten człowiek zwariował, czy on sobie zdaje sprawę, co wyprawia? Czy on wie, jakie to są koszty?". Przecież tam była cała dokumentacja techniczna mojej firmy. Dopiero teraz wiem, że wówczas tych rzeczy, które w mojej firmie zajęto, już nie było.
Powiedział nam Pan, że nie chodziło o legalność programów, ale o wyciągnięcie pieniędzy.
- Marek C., z którego doniesienia prokuratura wszczęła czynności, powiedział Hahsowi, że to nie chodzi o programy, tylko chodzi o pieniądze. Gdybym był przy tym, gdybym wiedział, ile na tym stracę - to dałbym mu, ile żądał, choćby nawet sto tysięcy, byle pozwolili mojej firmie dalej normalnie funkcjonować. Bo działaliśmy zgodnie z prawem. Ale Charlie, Amerykanin słabo znający język polski, nie zorientował się, o jakie pieniądze chodzi. Jak to, ktoś wpada z policją do firmy, do mieszkania i tak w majestacie prawa domaga się haraczu? Zresztą ja o tym informowałem w owym okresie prokuraturę, pisałem listy, zawiadomiłem Janusza Kaczmarka - to był bodajże 2001 rok. Bez efektu.
Ale wrocławska prokuratura uzna
ła, że Pana działalność to przestępstwo. Wygrał Pan dopiero przed sądem.
- Zarzuty, jakie nam postawiono, były absurdalne. Ów C., właściciel agencji zajmującej się rzekomo ochroną praw autorskich, na którego słowach wszystko się opierało, widząc wydruk kodu licencyjnego programu - a musi pan wiedzieć, że kod licencyjny programu zawiera jedynie moduły używane w programie - stwierdził autorytatywnie, że są to warunki licencji i że jest ona nielegalna. Powiedziano nam, iż prowadzimy niezdrową konkurencję, bo używamy nielegalnego programu i zaniżamy w ten sposób ceny. Tyle że program był legalny, a my produkowaliśmy w całości na rynek amerykański. Zniszczono firmę z powodu pomówienia o używanie nielegalnego programu. Jednego programu. A program był legalny, była licencja i zgoda na używanie. Chłopak z pierwszej klasy liceum z minimalną wiedzą o komputerach i informatyce by to stwierdził. Ale prokuratura mimo dostarczonych pod nos pism, orzeczeń - licencji nie chciała. Teraz wiem, dlaczego. Kryto sprawę, bo wcześniej z policyjnego depozytu zniknęły komputery i programy zajęte w mojej firmie. Wyrok uniewinniający zapadł 14 lipca 2005 roku. Wygraliśmy! W całej sprawie nie ma ani jednego dowodu, który mógłby wskazywać, że naruszyliśmy dyspozycje kodeksu karnego czy obowiązujące w Polsce przepisy. Śladu nie ma!
Firmy też już nie ma. Będzie Pan teraz skarżył Polskę o odszkodowanie...
- Jestem w trakcie pracy nad pozwem, niebawem trafi do sądu. Złożyłem natomiast już wniosek o ściganie z urzędu prokuratury za przekroczenie uprawnień.
Chciał Pan polubownie załatwić sprawę odszkodowania za zaginione komputery?
- Tak. Wrocławska policja sugerowała, że chciałaby sprawę rozwiązać bez wchodzenia na drogę sądową, że zapłaci. Zgodziłem się na 180 tys. zł, za komputery i oprogramowanie. Po wielu miesiącach zwłoki, teraz niedawno otrzymałem od policji pismo, w którym proszono mnie o podanie konta, bo chcą wpłacić... 700 zł (sic!). Uznali, że zapłacą tyle, bo tyle według ceny rynkowej były warte ich zdaniem komputery w 2000 roku. Tyle że tam były również nasze dane, modyfikacje, bazy klientów. Bezcenne. Pod pismem podpisał się człowiek, który w 2000 r. wynosił komputery z mojej firmy, dziś prominent we wrocławskiej policji.
Ale Alucon nie jest jedyną firmą zniszczoną przez wrocławską prokuraturę. Zniszczono również JTT Computer i Bestcom. W bardzo poważnych sprawach kilku wrocławskich prokuratorów zostało już zatrzymanych i tymczasowo aresztowanych, m.in. pod zarzutami korupcji.
- Co do tego, że wrocławska prokuratura jest skorumpowana niemal do szpiku kości, to ja nie mam najmniejszych wątpliwości. Człowiek, który prowadził moją sprawę, nigdy nie powinien zostać prokuratorem. Zniszczył firmę płacącą olbrzymi podatek i dającą zatrudnienie Polakom. Przegrał wytoczoną nam sprawę w sądzie. Naraził Polskę na gigantyczne straty z tytułu odszkodowania. W nagrodę dostał awans na prokuratora okręgowego. Boję się, że przy następnej takiej sprawie i skardze na niego zostanie awansowany za zasługi na ministra! Sytuacja w prokuraturze we Wrocławiu to jakaś patologia, jedno wielkie bagno! Nie mam najmniejszych wątpliwości!
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-10-19
Autor: wa