Dojrzeliśmy do sukcesów
Treść
Rozmowa z Pawłem Golańskim, piłkarzem Kolportera-Korony Kielce
Na początek kwestia najważniejsza - jak zdrowie?
- Dziękuję, coraz lepiej, noga ładnie się goi. Biegam już normalnie od tygodnia, ale jeszcze wolałem poczekać i treningi z pełnym obciążeniem zacznę dopiero od poniedziałku. Lepiej nie ryzykować, tylko wszystko wyleczyć do końca.
Za Panem świetny rok - znakomite występy w lidze, pewne miejsce w reprezentacji. To był najlepszy, przełomowy sezon w karierze?
- W ogóle odkąd trafiłem do Kielc, robię postępy, z każdym rokiem gram coraz lepiej. Ale faktycznie miniony sezon był najlepszy. Trener Ryszard Wieczorek świetnie przygotował mnie do rozgrywek, czułem się na boisku doskonale, swobodnie. To był chyba jeden z najważniejszych kluczy do sukcesu. W końcówce było niestety trochę gorzej, przytrafiła mi się przykra kontuzja, straciłem z tego powodu przede wszystkim kilka meczy reprezentacji. Mam jednak nadzieję, że to, co złe, już za mną.
Satysfakcja musi być tym większa, że trener Leo Beenhakker na każdym kroku Pana chwalił, podkreślając, jak ważnym jest Pan ogniwem narodowej drużyny.
- Jestem dumny, że trener Beenhakker dał mi szansę debiutu w reprezentacji i wierzę, że go nie zawiodłem. Sam fakt, iż mnie powoływał do kadry był zaszczytem, a te słowa oczywiście sprawiały mi dodatkową satysfakcję. Cóż, każdy trening z Beenhakkerem dużo mnie nauczył, to naprawdę znakomity fachowiec, przy którym można podnosić swe umiejętności.
Jeśli już czegoś może Pan żałować, to tylko zdrowotnych perypetii...
- No tak, kłopoty mnie nie oszczędzały. Na szczęście nie łapałem ciężkich kontuzji, ale zdarzały się one akurat w bardzo ważnych momentach, gdy liczyła na mnie kadra. Mogę tylko mieć nadzieję, że w kolejnym sezonie będę już cały czas do dyspozycji klubu i reprezentacji.
Co dalej? Zostaje Pan w Kielcach, a może przeniesie się np. do Lazio Rzym lub Steauy Bukareszt?
- Obiły mi się o uszy pewne propozycje, nie zaprzeczam (śmiech). Ale na tę chwilę jestem zawodnikiem Korony i nigdzie się nie wybieram. Owszem, jeśli przytrafi się jakaś ciekawa oferta, to chętnie się nad nią zastanowię. Nie ukrywam, że i moim marzeniem jest gra w klasowym zespole w mocnej europejskiej lidze.
Lazio na pewno jest taką ekipą.
- Przyjemnie jest usłyszeć o zainteresowaniu takiego klubu, jednak do żadnych konkretów nie doszło. Zatem nie podniecam się tą propozycją, ale skupiam na tym, co jest obecnie.
Był Pan zaskoczony propozycją Steauy? Tamten kierunek wydaje się dość egzotyczny...
- Pewnie ligę rumuńską możemy uznać za dość egzotyczną, szczególnie dla polskiego piłkarza. Ale nie, Steauy ma swoją markę, bogate tradycje, co roku gra w europejskich pucharach, można się w niej znakomicie wypromować.
Korona to wariant ostateczny, czy uważa Pan, że można nadal się w niej rozwijać?
- W Kielcach i lidze polskiej można podnosić umiejętności. Ostatni sezon pokazał, że poziom rozgrywek idzie w górę, występuje w nich coraz więcej mocnych drużyn mających w składach coraz lepszych piłkarzy. Walka o czołowe miejsca jest naprawdę ciekawa, toczy się między kilkoma drużynami, a nie dwoma-trzema, jak to bywało w ostatnich latach. Na pewno pozostania w Kielcach nie potraktuję jako ostateczności.
Liga jest coraz mocniejsza, a Korona stanowi jedną z jej największych sił. W minionym sezonie długo liczyliście się w walce o tytuł, ostatecznie nie udało wam się jednak zakwalifikować nawet do europejskich pucharów. Czego zabrakło?
- Przede wszystkim nałożyła nam się wielka liczba spotkań. Musieliśmy grać na trzech frontach, zarówno w lidze, Pucharze Polski, jak i Pucharze Ekstraklasy, i to praktycznie trzy razy w tygodniu. Do tego mieliśmy zły układ gier, mniej czasu na odpoczynek niż najgroźniejsi rywale. Zmęczenie było spore, pojawiły się kontuzje. Przełomowym momentem była jednak porażka z Groclinem w finale Pucharu Polski. Wszyscy bardzo wierzyliśmy, że zdobędziemy to trofeum, jednocześnie zapewniając sobie występy w Pucharze UEFA. Stało się inaczej. Przegraliśmy, to nas podłamało, czuliśmy się, jakby uszło z nas powietrze. Długo nie potrafiliśmy się podnieść; świadomość, że przegraliśmy najważniejszy mecz sezonu mocno na nas ciążyła. Niepowodzenie tkwiło w naszych głowach i przez to końcówka sezonu wyglądała tak, jak wyglądała.
Niedawno umowę z Koroną podpisał Piotr Świerczewski. Niektórzy uważają, że takiego gracza - wojownika z charakterem, potrafiącego pociągnąć grę drużyny, gdy nie idzie - na finiszu rozgrywek wam zabrakło. To trafna diagnoza?
- Chyba tak. Mamy młody zespół, dopiero zbierający doświadczenia w walce o najwyższe cele. Piotrek nie raz pokazywał, że samym tylko charakterem i wolą walki można przechylać szalę na swoją korzyść. Na pewno będzie wielkim wzmocnieniem zespołu.
Jak się Pan zapatruje na współpracę z nowym trenerem Jackiem Zielińskim?
- Jak najbardziej pozytywnie. To młody szkoleniowiec, który będzie chciał udowodnić działaczom Legii Warszawa, że skreślając go, się pomylili. My zrobimy wszystko, by mu w tym pomóc. Marzeniem jest oczywiście mistrzostwo Polski, nie ukrywam. Z drugiej jednak strony żaden z nas nie chce nadmuchiwać balonika, że oto tytuł jest naszym jedynym celem. Przede wszystkim mamy nadzieję zająć miejsce gwarantujące występy w pucharach. W każdym meczu będziemy grali o zwycięstwo, by udowodnić, że na sukcesy zasługujemy.
Myśli Pan, że jako zespół dojrzeliście już do walki o najwyższe cele - i to do samego końca?
- Tak. Ubiegły sezon był dla nas przetarciem, ale udowodnił, że stać nas na wiele. Przy okazji był nauczką, mogliśmy wyciągnąć z niego wiele wniosków. Namacalnie i nieco boleśnie przekonaliśmy się, jak ważny jest sam finisz rozgrywek, jak wiele można w nim zyskać i, niestety, stracić. Teraz tego błędu już nie możemy popełnić.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Autor: wa