Dobry trik to jest to
Treść
Rozmowa z Pauliną Ligocką, najlepszą polską snowboardzistką
Brązowy medal mistrzostw świata w halfpipe, trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w tej konkurencji, wygrane pucharowe zawody - za Panią naprawdę udany sezon!
- Zgadza się. Równie dużą radość, co medale, dały mi nowe triki, które udało mi się wprowadzić do programu. To głównie dzięki nim sięgnęłam po wspomniane sukcesy. Snowboarding polega przecież na tym, aby nieustannie się rozwijać, iść do przodu, robić coś nowego, różnicować swój program. Każdy rok, każdy sezon wiąże się z solidną nauką, kto zadanie dobrze odrobi - liczy się w walce o wysokie cele.
Zacznijmy zatem od tego, co daje największą frajdę, czyli trików. Jakie nowości wprowadziła Pani w minionych miesiącach?
- O sukcesach tak naprawdę zadecydowały dwa: frontside 900 i haakon flip. Frontside polega na tym, iż najeżdżam w rynnie na lewą nogę, wybijam się i robię dwa i pół obrotu przez lewe ramię. Później ląduję znów na lewą nogę. Z kolei w haakonie najeżdżam na nogę prawą, robię salto w tył i obrót o 360 stopni. Oba są niezwykle trudne technicznie i wymagają sporej wprawy. Ale są wysoko oceniane, do tego niewiele rywalek potrafi je perfekcyjnie wykonać. W sumie trików jest wręcz niezliczona ilość. Każdy zawodnik dobiera te, które mu najbardziej pasują. Wszystko zależy od potrzeb, upodobań i oczywiście umiejętności.
To był najlepszy sezon w Pani karierze?
- Ubiegły też był dobry, ale chyba tak. Druga w życiu wygrana w Pucharze Świata dała mi sporą satysfakcję, ale najwięcej radości dostarczył oczywiście brązowy medal mistrzostwa świata. Sukces do tego historyczny, bo nigdy wcześniej - poza juniorami - żaden Polski snowboardzista nie stał na podium MŚ.
Często Pani powtarzała, że w sporcie równie ważna jak wyniki jest dla Pani frajda i radość, jaką sprawia. Nadal tak jest?
- Tak jest nadal i pewnie będzie zawsze. Snowboarding daje wielką radość. Nie wiem, czy mogłabym trenować lekkoatletykę, czy pływanie, choć są bardziej popularne i prestiżowe. Po prostu robię to, co kocham. Snowboarding jest niezwykle zróżnicowany. Wykonując ewolucje freestylowe, nie można się nudzić. Dlatego tak się cieszymy, gdy uda nam się wykonać nowy element. To jest zresztą niesamowite uczucie, gdy człowiek leci w powietrzu dwie sekundy i w tym czasie prezentuje różne triki. Trudno to opisać, trzeba samemu spróbować. Fantastyczna jest swoboda w doborze ewolucji, wyskoków, salt, obrotów. Tu liczy się wyobraźnia, praktycznie nie ma granic.
To przednia zabawa, ale przy okazji prawdziwy sport?
- Oczywiście, z wszystkimi wyrzeczeniami i poświęceniami, jakie niesie ze sobą. Poświęcamy mu mnóstwo czasu, zaliczamy wiele bolesnych upadków, nieraz złamań. Upadki z wysokości pięciu metrów nie należą przecież do przyjemności. Czasami rozpoczynamy treningi o wpół do siódmej, bo wówczas pipe jest doskonale wyrzeźbiony, i jeździmy na nim pięć, sześć godzin. Nieraz warunki bywają ekstremalnie zimne, nieraz musimy trenować we mgle, w której przeciwległej ściany prawie w ogóle nie widać. Tak, to wielka przyjemność, ale równocześnie wymaga wyrzeczeń.
Ile czasu zajmuje nauczenie nowego triku?
- Latem przygotowuję się na trampolinie pod okiem trenera Michała Starzyńskiego. Tam uczę się poszczególnych niuansów, detali, które później decydują o powodzeniu. Gdy przechodzę na śnieg - dzięki temu jest łatwiej. Mam już podstawy. Nie ma jednak reguł dotyczących czasu. Frontside 900 nauczyłam się bardzo szybko, nie miałam większych problemów. Z kolei nad haakonem pracuję i szlifuję go do dziś. Trzeba też pamiętać, iż na śniegu nie wszystko zależy od człowieka, także od przygotowania pipe'a i panujących warunków.
Szykuje Pani coś nowego na przyszły sezon?
- Tak, jak najbardziej. Chciałabym się nauczyć backside'owych obrotów, czyli wykonywanych na tylnej krawędzi deski. Jestem typem zawodnika, którego bardzo motywują sukcesy. Dają mi zastrzyk energii i chęci do jeszcze cięższej pracy.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-04-04
Autor: wa