Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Do sukcesu można dojść, pokonując siebie

Treść

Rozmowa z Robertem Radwańskim, ojcem i trenerem Agnieszki i Urszuli - nadziei polskiego tenisa

Jak sprawić, by 15- i 17-lata, odnoszące sukcesy na juniorskich turniejach, stały się tenisistkami światowego formatu?
- Odpowiedź będzie jednoznaczna: nikt tego nie wie. Gdyby istniała prosta recepta, na świecie byłyby setki świetnych zawodniczek. Jest ich najwyżej kilkadziesiąt.

Podstawą, co do tego jesteśmy zgodni, jest materiał - talent.
- Zgadza się, od czegoś trzeba zacząć. Już u dziecka 4- czy 5-letniego można dostrzec dryg do sportu, wiele mówi sposób poruszania się itp. Z przykrością stwierdzam, że dziś w Polsce jest pod tym względem coraz gorzej. Dzieci źle się odżywiają, tyją, prawie w ogóle się nie ruszają, a jeśli już chcą uprawiać jakąś dyscyplinę, to rodzice muszą liczyć się z ogromnymi wydatkami. Kiedyś, by dotrzeć do szkoły, trzeba było przejść kilka kilometrów, dziś rodzice podwożą dzieci samochodami. Kiedyś nie było komputerów, były za to trzepak, boisko do gry w piłkę, plac zabaw. Teraz boiska są albo pozamykane na kłódkę, albo pozamieniano je w parkingi. Sportem zawodowym zajmuje się zbyt mało fachowców, nie przychodzą nowi ludzie, a wielu wyjeżdża za granicę. To jest problem.

Załóżmy, że mieliśmy to szczęście i spotkaliśmy diament - dziecko mające smykałkę do sportu. Kiedy zatem możemy rozpoznać, czy będzie z niego dobry np. tenisista?
- Do 7 lat możemy stwierdzić, czy dziecko nadaje się do sportu, w tym przypadku do tenisa - czy jest sprawne, jak odbija piłkę etc. Ale czy ma predyspozycje do czegoś więcej, zauważymy dopiero podczas meczów, w których toczy się konkretna już walka o punkty. Mniej więcej w wieku 8-9 lat. Powtórzę raz jeszcze - dziecko musi mieć za sobą kilkadziesiąt pojedynków, to jest podstawa. W mojej karierze zauważyłem, że ludzie wyjątkowo silni, sprawni w ogóle nie potrafili grać w tenisa. Przerażało ich to monotonne liczenie (śmiech). Do tej dyscypliny naprawdę trzeba mieć dryg.

Czy można wytrenować na wysoki poziom kogoś, kto nie ma wyjątkowego talentu, ale jest nieprawdopodobnie pracowity?
- Do pewnego stopnia tak. Ja znam takie osoby i bardzo je szanuję. Mają troszkę mniej talentu, ale starają się wszystko zdobywać pracą. Proszę mi jednak wierzyć, aby być w światowej czołówce, ta iskra Boża musi być. Bez niej nie można nawet marzyć o wielkich sukcesach.

Agnieszka i Urszula ową iskrę Bożą mają, są niezwykle zdolne - co zatem można uczynić, by pomóc im dostać się tam, gdzie dostać się mogą?
- Najważniejsze, żeby mogły pracować w świętym spokoju. Aby tak było, muszą być pozamykane wszystkie sprawy finansowe i w naszym przypadku jest pod tym względem dobrze. Druga rzecz to zdrowie, czasami kontuzje potrafią przerwać pięknie zapowiadającą się karierę. Niezbędne jest także to, aby pozostawiono nam pewną dozę sportowej samodzielności. Na razie robimy wszystko po swojemu, mamy opracowany plan, według którego postępujemy, i to funkcjonuje, jak należy. Nie chciałbym, aby zostało to zmienione tylko dlatego, że ktoś ma inną koncepcję albo filozofię. Jeśli pojawią się rysy, pęknięcia - to owszem. Ja jednak dobrze znam moje dziewczyny, wiem, jakie są ich słabości, jak z nimi pracować.
Musimy cały czas utrzymywać kontakty ze światem, rozgrywać setki meczów z dobrymi rywalkami - o stawkę, i co za tym idzie - w stresie. Wygrane pojedynki dają punkty do rankingu, pozwalają piąć się wyżej i występować w turniejach większej rangi. Proszę zauważyć, że Agnieszka ma za sobą dopiero siedem spotkań w prestiżowych imprezach. Jej rywalka z czwartej rundy Wimbledonu Kim Clijsters rozegrała ich grubo ponad 500. Przewaga Belgijki w tej materii była zatem przeogromna.

Umiejętności to jedno, psychika - drugie. Jak przekonać młodziutką zawodniczkę, by po prostu nie "spaliła się" w pojedynku z utytułowaną przeciwniczką?
- Psychika jest wrodzona, można ją tylko lekko podrasować. Pewne granice, dotąd nie do przejścia, przekracza się np. na treningu. Jest potężny upał, a Agnieszka i Urszula pracują dwa razy dziennie po dwie godziny. Powiemy sobie: "gramy do szóstej", i nigdy nie schodzimy nawet minutę wcześniej. Pewnie, czasami padają ze zmęczenia, po ludzku im się nie chce, ale nie rezygnują, gdyż w ten sposób rodzi się w nich twardość i odporność na przeciwieństwa.
Niektórzy radzą, by zwracać się o pomoc do psychologa. I co, przyjdzie taki specjalista i powie: "jesteś silna psychicznie", i dziewczyna nagle przestanie się bać? Nie, nie tędy droga. Wszystko rodzi się na korcie, gdy łamie się bariery, pokonuje się swoje niechęci i słabości.

Ile czasu córki spędzają na treningach?
- Dwa razy dziennie po dwie godziny, ale to tylko trening techniczny. Poza nim są zajęcia ogólnorozwojowe, siłownia, odnowa biologiczna. Chcąc do czegoś dojść, właściwie przez cały czas muszą pracować. A do tego uczęszczają do szkoły. Czasami sobie myślę, że poświęcają się bardziej niż dorośli.

Jak w takim razie zachęcić nastolatkę do takich poświęceń, wyrzeczeń, ciężkiej pracy? Szczególnie wtedy, gdy pięknie świeci słońce, są wakacje...
- To prawda, nastolatek ma dziś wiele alternatyw, propozycji spędzania czasu. Ale coś za coś. Agnieszka i Ula dobrze wiedzą, co chcą w życiu osiągnąć i do czego mogą dojść. Opłaca się im przyjść na kort, popracować za dwie, bo dzięki temu mają to, czego rówieśnicy mieć nie mogą. Koleżanki i koledzy mają wakacje, a moje dziewczyny harują w pocie czoła, ale potem jadą na turniej na Wyspy Kanaryjskie czy do Włoch. Grają w najpiękniejszych zakątkach świata, poznają nowych ludzi, nowe języki. Jest to okraszone ciężką pracą, ale się opłaca. A do tego zaczęły zarabiać naprawdę niemałe pieniądze.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2006-07-20

Autor: wa