Dno Wisły, seria Legii
Treść
Skrajnie odmienne nastroje na Łazienkowskiej i Reymonta - Legia w imponującym stylu pokonała Lechię Gdańsk, w ósmym, kolejnym meczu nie tracąc bramki, a Wisła znów się skompromitowała, przegrywając u siebie z Górnikiem Zabrze. W 14. kolejce mieliśmy trzy trenerskie debiuty, wszystkie zakończyły się porażkami.
Po raz ostatni bramkę Legia straciła 18 września w meczu z Polonią Warszawa. Od tego czasu jest niepokonana, a doskonała gra w defensywie zaowocowała sześcioma wygranymi i dwoma remisami. W sobotę pewnie pokonała Lechię, choć nowy trener gdańszczan Rafał Ulatowski odgrażał się, że "ma na Legię sposób". Na boisku przewaga warszawian nie podlegała jednak dyskusji. Decydująca o wyniku okazała się 56. minuta - to wtedy Rafał Wolski przejął piłkę przed polem karnym, błyskotliwym dryblingiem uciekł obrońcy i przepięknym strzałem pod poprzeczkę podwyższył na 2:0. Wspaniały gol, jeden z najefektowniejszych w sezonie, potwierdził potencjał drzemiący w tym 19-latku. - Skala jego talentu jest nieprzeciętna. Ma największe możliwości spośród naszych młodych graczy, aczkolwiek przed nim wiele pracy - powiedział trener Maciej Skorża.
Wisła zagrała przeciw Górnikowi Zabrze z wiarą w przełamanie. Nadzieje wiązano z trenerem Kazimierzem Moskalem, ale podobnie jak to miało miejsce ostatnio za Roberta Maaskanta - drużyna zagrała fatalnie. Na jej tle zabrzanie wyglądali o klasę lepiej, jako zespół zorganizowany i wiedzący, co chce osiągnąć. Gol, jedyny, padł w 87. minucie, po błędzie defensywy i bramkarza Sergeia Pareiki. Zdobył go Michał Jonczyk, przed laty grający w młodzieżowych drużynach Wisły. Trzecim trenerem debiutantem był Ryszard Tarasiewicz. Prowadzony przez niego ŁKS poległ w Bełchatowie, a trener skwitował po wszystkim: "Wiedziałem, co mnie czeka". A czekają go problemy, w klubie nie ma pieniędzy, dymisje złożyli doradca zarządu ds. sportowych Tomasz Wieszczycki i menedżer Tomasz Kłos.
Do 62. minuty meczu w Chorzowie Cracovia mogła się łudzić, że powróci do domu z jakąś zdobyczą. Wtedy to jej obrońca Łukasz Nawotczyński wepchnął piłkę do własnej bramki, co całkowicie podcięło skrzydła jego i kolegów. "Pasy" w tym momencie spasowały, a gospodarze bezlitośnie z tego skorzystali. - Dobrze wywiązaliśmy się z roli faworyta - cieszył się prowadzący "Niebieskich" Waldemar Fornalik.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Poniedziałek, 21 listopada 2011, Nr 270 (4201)
Autor: au