Długi zamieńmy na akcje
Treść
Z dr. Cezarym Mechem, doradcą prezesa NBP, rozmawia Małgorzata Goss
Wszyscy się zastanawiają, jak ożywić zamierającą gospodarkę światową i skąd wziąć na to pieniądze w sytuacji, gdy banki nie dają kredytów. Przewidywał Pan, że Amerykanie zdecydują się na skupowanie własnych obligacji skarbowych przez Fed, i tak się właśnie stało. Tą samą drogą idzie Wielka Brytania. Eurostrefa - przeciwnie - nie chce powiększać deficytów budżetowych na programy pomocowe, bo najsilniejsze kraje się obawiają, że musiałyby pomagać słabszym. Tymczasem kryzys gospodarki się pogłębia, inwestorzy trzymają pieniądze na kontach, zamiast je inwestować. Co powinien zrobić polski rząd?
- Jeśli chodzi o sytuację w przedsiębiorstwach, to z punktu widzenia "nowej wizji" noblisty George'a Akerlofa - pierwsze, co należy zrobić, to wprowadzić regulacje prawne, które zapobiegałyby upadłości tych przedsiębiorstw, które mają pozytywne przepływy finansowe, ale nie są w stanie obsłużyć narosłych zobowiązań finansowych, czyli nie mogą funkcjonować wyłącznie z uwagi na problemy z płynnością związane z zadłużeniem bankowym lub stratami na opcjach. Konsekwencje tego zadłużenia powinni ponieść właściciele, management zarządzający, ale nie samo przedsiębiorstwo, które jest zdrowe, posiada możliwości produkcyjne, a na jego produkty jest zapotrzebowanie.
Ale jak to zrobić?
- Powinien ulec przyspieszeniu proces układowy. Jego celem powinno być zmniejszenie stopnia zlewarowania przedsiębiorstw, czyli zmiana proporcji kapitału w postaci długu do własności akcyjnej. Chodzi o to, aby dług został zrestrukturyzowany i zamieniony częściowo na akcje, które obejmą wierzyciele. Wierzyciele powinni wejść jako akcjonariusze do przedsiębiorstw.
Wierzycielami są zazwyczaj banki...
- Tak, i banki stałyby się właścicielami wartości akcyjnej. Oczywiście ich kolejnym krokiem mogłaby być odsprzedaż akcji przedsiębiorstw i pozyskanie za nie kapitału finansowego. Najważniejsze jest, aby przedsiębiorstwa, które mogą przynosić zysk, nie upadały tylko dlatego, że nie są w stanie na czas spłacić wymagalnego roszczenia, ponieważ mają wadliwą strukturę kapitałową. Nie można dopuścić do lawiny upadłości podmiotów gospodarczych.
Bank, zamiast drenować przedsiębiorstwo z tytułu opcji, musiałby wziąć za nie współodpowiedzialność. To wymagałoby jednak zmian w prawie upadłościowym, które pozwoliłyby szybko wprowadzić wierzyciela do akcjonariatu. W kryzysie banki nie chcą akcji, chcą żywej gotówki...
- Należy założyć, że bank nie chce doprowadzić zyskownego przedsiębiorstwa do bankructwa, bo wtedy nic nie odzyska. Najgorsze, co może się zdarzyć, także z punktu widzenia banków, to sytuacja, gdy mocno schłodzimy gospodarkę, spadnie zapotrzebowanie na produkty, przedsiębiorstwa dostosują się do tego, zmniejszając produkcję, a w efekcie nie będą w stanie obsługiwać długów powstałych za czasów poprzedniej wyższej aktywności gospodarczej.
Wszystko jest możliwe pod warunkiem, że mamy zdrowe banki. Ale czy mamy? Komisja Europejska ostrzegła, iż w naszym regionie część banków jest w kłopotach. Według JP Morgan, zachodnie banki straciły w Europie Środkowowschodniej 40 mld euro. Mimo zaangażowania gigantycznych środków publicznych, dziury w systemie finansowym wciąż gdzieś są, o czym świadczy kolejna transza amerykańskiej pomocy dla AIG czy permanentna pomoc publiczna dla banków brytyjskich...
- Ponad rok temu mówiliśmy o potężnym zlewarowaniu instytucji finansowych i o tym, że poziom sekurytyzacji na różnych instrumentach finansowych jest bardzo wysoki. Jeśli się uznaje, że instrumenty finansowe, w tym instrumenty pochodne, stanowią mniej więcej dziesięciokrotność światowego PKB, to wszelkie środki na restrukturyzację w krajach G-20 są w proporcji do tych aktywów po prostu niewielkie. Zgodnie z wyliczeniami E. Prasad i I. Sorkin'a z Brookings Institution - jeśli je dodać wszystkie razem - dają raptem 1,1 proc. światowego PKB. To jest dziura bez dna. Oto jedna z przyczyn, które powodują, że procesy naprawiania struktury finansowej są nie do końca efektywne.
W aspekcie "nowej wizji" w ujęciu Akerlofa - mamy dwie olbrzymie płaszczyzny, które mogą sprawić, że pomoc publiczna będzie bardzo nieefektywna, a z drugiej strony - bardzo kosztowna dla podatników i jednocześnie niewystarczająca do oczyszczenia sytuacji. Jedną płaszczyzną są potrzeby finansowe instytucji finansowych, a drugą - procesy zmniejszające kapitał przedsiębiorstw związane z opcjami. Straty na opcjach pogłębiają stopień zlewarowania przedsiębiorstw (uzależnienia głównie od długu, a w mniejszym stopniu od kapitału własnego) i dlatego przesuwają w przyszłość procesy odbicia gospodarki. To samo się dzieje, jeśli chodzi o instytucje finansowe. Fakt, że te instytucje cały czas mówią o potrzebie zasilania, pokazuje, iż nie następuje w nich proces oczyszczenia i kreowania nośników wzrostu. Ze względu na te dwie sfery zagrożeń pomoc publiczna powinna być bardzo specyficzna i ukierunkowana. Powinna mieć na widoku interes całej gospodarki i podatników oraz osiągnięcie punktu, od którego nastąpi odbicie.
Co to oznacza w praktyce?
- Gospodarka nie może funkcjonować bez kredytowania. Jeśli prywatne banki wycofały się z akcji kredytowej - należy ją skoncentrować w państwowych instytucjach - PKO BP i Banku Gospodarstwa Krajowego, które powinny być w tym celu dokapitalizowane środkami publicznymi (w przeciwieństwie do banków komercyjnych, które zamiast pomocy publicznej powinny otrzymać niezbędne środki ze swoich zagranicznych centrali). PKO BP nie powinien być traktowany tak jak zagraniczny bank komercyjny. Wspólny list prezesów Pekao SA i PKO BP to jakieś nieporozumienie. PKO BP powinien przejmować udziały w rynku, kredytować gospodarkę, wspierać projekty unijne. Każda złotówka pomocy temu bankowi przejawi się nowymi kredytami. Należy przy tym uważać na przejmowanie przez PKO BP innych banków, z których finansowania usiłują się wycofać macierzyste instytucje zagraniczne. Jeśli udziały w nich przejąłby PKO BP, to tym samym, zamiast kierować publiczne środki na kredytowanie polskiej gospodarki, będzie musiał zastępować kredytowanie przejętych instytucji i wziąć na siebie odpowiedzialność za pozyskiwanie dla nich środków. Banki zagraniczne w Polsce i krajach macierzystych stanowią naczynia połączone. Pozyskują kapitał tam, gdzie jest najtańszy i lokują go tam, gdzie przyniesie największy zysk, niekoniecznie w Polsce. Pomoc publiczna udzielona bankom prywatnym w Polsce ułatwiłaby im wycofanie kapitału z naszego kraju. Wycofywanie kapitału w praktyce oznacza, że zagraniczne banki sprzedają naszą walutę, co powoduje spadek kursu złotego. To pogłębia problemy przedsiębiorstw, które zawarły kontrakty na opcje, jak i obywateli, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne denominowane w obcej walucie. Zatrzymanie odpływu kapitału zagranicznego z Polski, działając stabilizująco na kurs złotego, jest korzystne także dla państwa. Jeśli złoty nie będzie się osłabiał, to znajdą się inwestorzy chcący inwestować w obligacje skarbowe. Nie należy zatem pomagać prywatnym bankom ani ich przejmować, bo jest to niekorzystne dla obywateli polskich, dla naszych przedsiębiorstw, a także dla państwa. Przeciwnie, należy wymuszać na ich macierzystych zagranicznych instytucjach, aby wzięły za nie odpowiedzialność, pomoc publiczną zaś kierować do gospodarki przez instytucje państwowe. Ponadto państwo ma możliwość zdecydowania, że obsługę wszystkich podmiotów publicznych przejmuje BGK. Wtedy środki ulokowane w przedsiębiorstwach i bankach krajowych będących własnością zagraniczną zostałyby przeniesione do BGK. To ok. 50 mld zł, olbrzymia kwota, która ułatwiłaby ministrowi finansów zarządzanie długiem, a z drugiej strony - wymusiła na prywatnych bankach pozyskiwanie środków od swoich matek, a w każdym razie - nietransferowanie ich w odwrotną stronę. Moglibyśmy zatem osiągnąć kilka korzystnych efektów na raz i jednocześnie... pomóc instytucjom finansowym. Bo należy im pomagać nie bezpośrednio, lecz pośrednio - pomagając ludziom i przedsiębiorstwom. W ten sposób poszerzamy rynek, który pozwoli zarabiać bankom i instytucjom finansowym.
Dziś banki siedzą na pieniądzach, a kredytów nie udzielają z powodu wysokiego ryzyka...
- Jeśli firmy produkują, a Kowalski ma pieniądze, to i banki nie mają problemu złych długów.
A więc najpierw gospodarka realna, potem banki, które ją mają obsługiwać. Stawia Pan sprawę dokładnie odwrotnie niż rząd, który przymierza się do przejmowania banków za publiczne pieniądze, rozważa dopłacanie bankom do kredytów hipotecznych, a dla realnej gospodarki wciąż nie ma pomysłu...
- To jest wpompowywanie środków w prywatne instytucje finansowe, do czego rząd nie jest powołany. Kwestią podstawową jest odpowiedzialność tych instytucji za to, co robią. Muszą wiedzieć, że jeśli postępują niewłaściwie, państwo nie przyjdzie im z pomocą kosztem obywateli. Rolą rządu jest zaradzać problemom ludzi i realnej gospodarki, to zaś - pośrednio - pomaga bankom.
Związek Banków Polskich, zrzeszający zagraniczne banki prywatne, domaga się obniżenia rezerwy obowiązkowej, utworzenia funduszu wspierania mieszkalnictwa i dofinansowania BGK w celu powiększenia gwarancji dla kredytów. To lobbystyczny plan?
- Powtarzam - powinniśmy skoncentrować pomoc publiczną w instytucji, nad którą mamy kontrolę, aby te środki na pewno trafiły do gospodarki. Nie powinniśmy pomagać bankom nieefektywnie, bo są to naczynia połączone z zagranicznymi bankami-matkami, i pomoc publiczna może trafić gdzie indziej.
W związku ze szczytem G-8, a potem G-20 trwają dyskusje nad reformą światowego systemu finansowego, regulacją instrumentów pochodnych, wzmocnieniem nadzoru finansowego. Czy jest szansa na uzdrowienie globalnych finansów?
- Obecne propozycje idące w kierunku przeniesienia nadzoru na poziom europejski nie pomogą w przezwyciężaniu kryzysu, a problemy na poziomie krajowym ulegną uwypukleniu. Jeśli zgadzamy się, że słabym punktem jest człowiek, bo to on zawiódł, to należy powrócić do źródeł i przypomnieć, iż człowiek działa w przestrzeni etycznej. Kluczowe jest zbudowanie instytucji nadzorczych w taki sposób, aby działały one w interesie obywateli, zdecydowanie wymagając respektowania prawa i zasad konkurencji. Wszyscy uznają, że przyczyną obecnego kryzysu, tempa jego rozprzestrzeniania oraz siły oddziaływania na sferę realną jest brak efektywnego nadzoru nad instytucjami finansowymi. W sytuacji, gdy jako kraj nie posiadamy własnych centrów finansowych, tylko funkcjonują one za granicą, jest bardzo istotne, by tak uregulować działalność instytucji finansowych pracujących w Polsce, by działały z korzyścią dla obywateli. W 2005 r. w programie wyborczym PiS, którego byłem współautorem, utworzenie efektywnego nadzoru nad rynkiem kapitałowym było jednym z kluczowych zadań. Na pierwszym etapie osiągnięto sukcesy, nadzór został scalony w Komisję Nadzoru Finansowego, którą obdarzono dużymi kompetencjami, to potem niestety nie podjęto niezbędnych kroków, aby KNF działała bardziej efektywnie. Już kilka wieków temu Adam Smith twierdził, że najgorszą formą rządu byłyby "rządy kupców". O tym, jak silne było zawsze oddziaływanie instytucji finansowych, może świadczyć wypowiedź Thomasa Jeffersona sprzed ponad 200 lat (z 1802 r.), który powiedział: "Myślę, że instytucje bankowe są groźniejsze dla naszej wolności od wrogich armii gotowych do bitwy. Jeśli społeczeństwo amerykańskie któregoś dnia pozwoli bankom prywatnym na kontrolowanie swojej waluty, to banki i inne instytucje finansowe pozbawią ludzi własności. Po pierwsze poprzez inflację, po drugie poprzez recesję, tak że pewnego dnia nasze dzieci obudzą się bez domu i bez dachu nad głową na ziemi zdobytej przez ojców".
Nie tylko zysk, ale i etyka powinna rządzić gospodarką?
- Wspieranie czynnika etycznego w działalności gospodarczej jest bardzo ważne. Należy na przykład zmienić podejście do systemu emerytalnego, ponieważ obecne będzie w przyszłości generowało potężne problemy finansowe i powodowało presję na człowieka, aby pozbył się zobowiązań. Proces ten ostatnio przyspieszył. Słyszymy już dyskusję o eutanazji, która ma rozwiązać przyszłe problemy finansowe związane ze starzejącym się społeczeństwem w sposób całkowicie nieetyczny. Sam fakt, że padają tego rodzaju propozycje, powoduje osłabienie kondycji człowieka i fundamentu, na którym opiera się zdrowy rozwój gospodarczy. Albo kwestia opcji... Zawiódł system nadzoru, a więc znów człowiek. Okazuje się, że nastąpił proces masowego wycofywania się inwestorów z Polski, a instytucja powołana do pilnowania nie ostrzegła. Dawniej liczyliśmy na to, że inwestorzy zagraniczni, którzy w Polsce zainwestowali, nie będą chcieli osłabienia złotego z tej prostej przyczyny, iż oni też by na tym stracili. Byli więc dla nas swego rodzaju gwarantem siły waluty. Teraz okazuje się, że w znacznym stopniu zabezpieczyli się naszym kosztem przed fluktuacjami kursu złotego, a więc przestali pełnić rolę gwaranta. I tu także nie było ostrzeżenia. Rozumiem inwestorów, ale braku ostrzeżenia nie rozumiem. A także tego, że wciąż brakuje oceny ludzi, którzy utrzymywali, iż parytet stóp procentowych nie funkcjonuje i można mieć zysk za darmo, czyli wmawiali ludziom coś, co jest sprzeczne z nauką finansów. Parytet stóp procentowych mówi wyraźnie, że jeśli stopy procentowe są gdzieś na wyższym poziomie, to przewidywane jest osłabienie danej waluty. A jeśli takowe nie następuje, to tym bardziej wyższe stopy stanowią zachętę do spekulacji. Inaczej to byłoby perpetuum mobile w dziedzinie finansów - pożyczyć tam, gdzie jest na niższy procent, inwestować tam, gdzie jest wyższy procent, i jeszcze zyskiwać na wymianie walut.
Dziękuję za rozmowę.
Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem SGPiS i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił m.in. funkcje zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi i wiceministra finansów, był też współautorem programu gospodarczego PiS z 2005 roku.
Poglądy wyrażone w niniejszej rozmowie wyrażają osobiste stanowisko rozmówcy i nie odzwierciedlają stanowiska instytucji, z którą jest on związany zawodowo.
"Nasz Dziennik" 2009-03-26
Autor: wa