Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dlaczego wiara zanika u coraz większej liczby chrześcijan?

Treść

W kościelnych kręgach często słyszy się dziś skargę, że „wiara zanika”. Mimo nie spotykanej dotąd „aktywności duszpasterskiej”, u wielu chrześcijan wiara zdaje się „stygnąć” (por. Mt 24,12), lub swobodnie powiedziawszy, „wyparowywać”.

W kościelnych kręgach często słyszy się dziś skargę, że „wiara zanika”. Mimo nie spotykanej dotąd „aktywności duszpasterskiej”, u wielu chrześcijan wiara zdaje się „stygnąć” (por. Mt 24,12), lub swobodnie powiedziawszy, „wyparowywać”. Mówi się o wielkim kryzysie wiary, który w nie mniejszym stopniu ogarnia kler, co świeckich.

Temu tak często opłakiwanemu zanikowi wiary przeciwstawia się, zwłaszcza w Europie Zachodniej, fakt na pierwszy rzut oka paradoksalny: ogromny, z roku na rok zwiększający się o tysiące tytułów zalew literatury teologicznej i przede wszystkim duchowej, którą tenże Zachód jednocześnie produkuje. Z pewnością po części są to tylko modne, stworzone ze względu na rynek efemerydy. Lecz ukazują się również w krytycznych wydaniach liczni klasycy literatury ascetycznej, tłumaczeni na wszystkie języki europejskie, tak że współczesny człowiek dysponuje takim bogactwem duchowego piśmiennictwa, o jakim człowiek starożytny nie śmiałby nawet marzyć.

Ta obfitość niewątpliwie stanowiłaby oznakę bezprecedensowego rozkwitu życia duchowego, gdyby nie ów wspomniany zanik wiary. Zatem ta powódź książek jest raczej symptomem niespokojnego poszukiwania, które wszakże, jak się zdaje, nie odnalazło swego celu. Owszem, wielu ludzi czyta te dzieła, nawet podziwia mądrość Ojców, lecz w ich osobistym życiu nic się nie zmienia. Tak jak gdyby zagubiono klucz do tych skarbów. Nauka mówi tu o zerwaniu tradycji, o wykopaniu przepaści między teraźniejszością a przeszłością.

Wielu ludzi to czuje, mimo że nie potrafi sformułować problemu jako takiego. Uczucie niezadowolenia ogarnia coraz szersze kręgi. Poszukuje się wyjścia z duchowego kryzysu i wielu sądzi, że odnalazło je w otwarciu się na religie niechrześcijańskie w imię bardzo szeroko pojętego ekumenizmu. Cały katalog mistrzów z najróżniejszych szkół ułatwia im beztrosko i nieoczekiwanie ten krok poza granice własnej religii. Potrzebom namiętnych poszukiwaczy stara się sprostać również rynek księgarski, oferując ogromną ilość tekstów, od literatury „duchowej” po „ezoteryczną”. I wielu poszukujących spodziewa się, że znajdzie w nich to, czego daremnie szukali w chrześcijaństwie, lub czego w nim rzekomo nigdy nie było.

Nie zamierzamy tu bynajmniej walczyć z tak rozumianym „ekumenizmem”. Po prostu sformułujemy kilka pytań na końcu i naszkicujemy odpowiedzi, jakich prawdopodobnie udzieliliby Ojcowie. Zamysłem tej książki jest podanie specyficznie chrześcijańskiej odpowiedzi na duchowe poszukiwania wielu wierzących. I to odpowiedzi „praktycznej”, to znaczy takiej, która wskaże „drogę” – zakorzenioną w Piśmie i najstarszej Tradycji – pozwalającą chrześcijaninowi „praktykować” swą wiarę w sposób zgodny z jej treścią.

Istnieje bardzo prosta odpowiedź na bezradne pytanie, dlaczego wiara zanika u coraz większej liczby chrześcijan, pomimo wszelkich wysiłków, by ją ożywić. Odpowiedź ta może nie zawiera całej prawdy o przyczynach kryzysu, lecz za to pokazuje drogę wyjścia z niego: wiara stygnie, gdyż nie jest „praktykowana” w sposób zgodny z jej istotą. Nie chodzi tu o „praktykę” w sensie różnych form „społecznego zaangażowania”, które zawsze były oczywistym wyrazem chrześcijańskiej agape. Choćby ten czyn wychodzący „na zewnątrz” był nie wiem jak niezbędny, jeżeli nie łączy się z nim czyn „ukierunkowany ku wnętrzu”, staje się on powierzchowny, staje się ucieczką w aktywizm, lub też przybiera subtelną formę acedii, zniechęcenia.

„Wewnętrznym czynem” par excellence jest modlitwa w całej pełni znaczenia, jakie zyskał sobie ten termin w Piśmie i Tradycji. „Powiedz mi, jak się modlisz, a powiem ci, w co wierzysz” – można by rzec, parafrazując znane przysłowie. W modlitwie, w jej praktykowaniu, ujawnia się istota chrześcijańskiego życia, jaki jest stosunek wierzącego do Boga i do bliźnich.

Dlatego też ostatecznie można powiedzieć: jedynie w modlitwie chrześcijanin jest naprawdę sobą.

Sam Chrystus pozostaje najlepszym tego przykładem. Czyż bowiem Jego istota, Jego niepowtarzalna relacja do Boga, którego nazywa „swoim Ojcem”, nie objawia się właśnie w modlitwie, tak jak przedstawiają to z pewną wstrzemięźliwością synoptycy, a potem Jan już w całej wyrazistości? W każdym bądź razie tak to rozumieli uczniowie i kiedy poprosili Jezusa: Panie, naucz nas modlić się!, On przekazał im Ojcze nasz. Zanim pojawiło się Credo jako esencja chrześcijańskiej wiary, ten prosty tekst właśnie w formie modlitwy podsumowywał istotę chrześcijańskiej egzystencji, tę nową relację między Bogiem a człowiekiem, którą ustanowił wcielony, jednorodzony Syn Boży w swej własnej osobie. Z pewnością nie jest to żaden przypadek.

Zgodnie z biblijną nauką człowiek został stworzony na obraz Boży (Rdz 1,27), to znaczy, jak to wnikliwie tłumaczyli Ojcowie, jako „obraz Bożego Obrazu” (Orygenes), a więc Syna, który jako jedyny jest w absolutnym sensie obrazem Boga (2 Kor 4,4). Człowiek jest jednak przeznaczony do tego, by był „na obraz i podobieństwo” Boże (por. Rdz 1,26). Wyznaczono mu w udziale stawanie się, od bycia na obraz Boży do eschatologicznego „upodobnienia się” do Syna (por. 1 J 3,2).

Z faktu stworzenia na obraz Boży wynika, że najgłębsza istota człowieka polega na skierowaniu ku Bogu („stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie”, św. Augustyn), analogicznie do relacji między prawzorem i jego odzwierciedleniem. Jednakże ta relacja nie jest statyczna, jak w przypadku pieczęci i jej odbicia, lecz dynamiczna, żywotna, w pełni urzeczywistniająca się dopiero w procesie stawania się.

Konkretnie oznacza to, że człowiek – podobnie jak jego Stwórca – posiada oblicze. Tak jak Bóg, który jest w absolutnym sensie osobą i jako jedyny potrafi stworzyć osobowy byt, posiada „oblicze”, mianowicie swojego jednorodzonego Syna (dlatego też Ojcowie traktowali zamiennie biblijne zwroty „obraz Boży” i „oblicze Boże”), tak samo człowiek, jako stworzona, osobowa istota, również ma „oblicze”.

„Oblicze” stanowi tę „stronę” osoby, którą zwraca się ona ku innej osobie, gdy wchodzi z nią w osobową relację. „Oblicze” oznacza praktycznie zwrócenie się ku komuś. Tylko osoba może posiadać we właściwym sensie rzeczywiste „naprzeciw”, ku któremu się zwraca, względnie od którego się odwraca. Bycie osobą – a dla człowieka oznacza to zawsze stawanie się osobą – urzeczywistnia się w byciu z kimś „twarzą w twarz”. Toteż Paweł przeciwstawia naszemu obecnemu, pośredniemu, niejasnemu poznaniu Boga jakby w zwierciadle doskonałe, eschatologiczne uszczęśliwienie w poznaniu twarzą w twarz, gdy człowiek tak poznaje, jak i został poznany (1 Kor 13,12).

To, co zostało tutaj powiedziane o duchowej istocie człowieka, wyraża się również w jego cielesnym bycie. To właśnie na cielesnym obliczu, w jego fizjonomii odzwierciedla się owa duchowa istota. Każdy wie, że zwrócenie ku komuś swojego oblicza lub świadome odwrócenie się od niego nie jest jakimś obojętnym zajściem, lecz jest gestem o głębokim symbolicznym znaczeniu. Uwidacznia się w nim mianowicie to, czy chcemy z kimś wejść w osobową relację, czy też chcemy jej uniknąć.

To odniesienie do Boga znajduje tu na ziemi swój najczystszy wyraz w modlitwie. Stworzenie „zwraca” się w niej do swego Stwórcy, konkretnie gdy modlący się człowiek szuka Bożego oblicza (Ps 26[27],8) i prosi, aby Pan ukazał mu swe pogodne oblicze (Ps 79[80],4). W tych i tym podobnych zwrotach z Księgi Psalmów, które w żadnym wypadku nie są zwykłymi poetyckimi metaforami, wyraża się podstawowe doświadczenie biblijnego człowieka, dla którego Bóg nie jest żadną abstrakcyjną, bezosobową zasadą, lecz Osobą w absolutnym sensie. Jest Bogiem, który zwraca się ku człowiekowi, który przywołuje do siebie i pragnie, aby również on zwrócił się ku Niemu. A to czyni człowiek w najczystszej formie właśnie na modlitwie, gdy wraz z duszą i ciałem staje przed Bogiem.

Ponownie więc znaleźliśmy się przy właściwym temacie tej książki: „praktyce” modlitwy. Bowiem „uczyć się modlić od Pana”, modlić się tak, jak to czynił człowiek Biblii i nasi Ojcowie w wierze, nie oznacza jedynie przyswoić sobie określone teksty, lecz także wszystkie owe sposoby, formy, gesty itd., w których ta modlitwa znajduje właściwy sobie wyraz. Takie było w każdym bądź razie przekonanie Ojców, którzy w żadnym wypadku nie uważali ich jedynie za zewnętrzne przejawy, uwarunkowane daną epoką. Wręcz przeciwnie, z wielką uwagą traktowali te rzeczy, które Orygenes na końcu swojego pisma O modlitwie podsumowuje w następujący sposób:

Po tym wszystkim, dla wyczerpującego omówienia naszego zagadnienia nie będzie rzeczą zbyteczną podać jeszcze kilka uwag o usposobieniu i postawie modlącego się, o miejscu, gdzie się należy modlić, o stronie świata, w którą należy się zwrócić, jeśli na to pozwalają warunki, o odpowiednim dla modlitwy czasie i o tym podobnych rzeczach.

Następnie Orygenes wykazuje za pomocą biblijnych cytatów, że pytania te wcale nie są nie na miejscu, lecz samo Pismo Święte nam je nasuwa. Także my chcemy dać się prowadzić Biblii. Świadomie ograniczamy się przy tym do modlitwy osobistej, gdyż stanowi ona pewny fundament nie tylko życia duchowego, lecz także wspólnej modlitwy liturgicznej.

Nikt lepiej od samych Ojców nie wie, że nie wolno oddzielać Pisma od jego kontekstu, jeżeli chce się je prawidłowo zrozumieć. Kontekstem tym jest dla chrześcijanina Kościół, o którego życiu i wierze składa świadectwo tradycja apostolska i patrystyczna. W wyniku tych zerwań z Tradycją, które znaczą zwłaszcza dzieje zachodniego Kościoła, skarb ten dla wielu stał się prawie niedostępny. Mimo, że dysponujemy dzisiaj nigdy dotąd nie spotykaną obfitością wartościowych wydań i tłumaczeń patrystycznych tekstów. Stąd też celem tej książki jest danie chrześcijaninowi naszych czasów klucza do tych skarbów.

Poza tym, ten sam klucz, „praktyka”, otwiera także drzwi do innych skarbów, takich jak liturgia, sztuka czy wreszcie teologia w źródłowym znaczeniu tego słowa, które oznacza „mówienie o Bogu”, nie na bazie naukowego studium, lecz jako owoc wewnętrznej zażyłości.

Pierś Pana to poznanie Boga,
kto zaś na niej spoczywa, będzie głosicielem rzeczy Bożych.

Fragment książki Gliniane naczynia. Praktyka osobistej modlitwy

Gabriel Bunge – urodził się w 1940 r., w rodzinie luteranina i katoliczki. W wieku 22 lat wstąpił do zakonu benedyktynów w Chevetogne w Belgii. W 1972 przyjął święcenia kapłańskie. W 1980 po serii kontaktów z młodzieżą z kantonu Ticino w Szwajcarii uzyskał pozwolenie na przeniesienie się do Roré di Cazù Capriasca. Wykładał Pismo Święte, zajmował się teologią Ojców Kościoła, a zwłaszcza duchowością tzw. ojców pustyni, wśród których szczególną uwagę poświęcił Ewagriuszowi z Pontu, opracowując i tłumacząc na język niemiecki jego pisma. 27 sierpnia 2010 przyjął prawosławie.

 

Żródło: cspb.pl,

Autor: mj