Dla Stoczni Gdynia ani złotówki
Treść
Z Pawłem Brzezickim, prezesem Agencji Rozwoju Przemysłu, rozmawia Artur Kowalski
W ubiegłym tygodniu minął termin składania ofert na zakup większościowego pakietu akcji Stoczni Gdynia. Jedyną ofertę złożył ukraiński Donbas. Czy możemy powiedzieć, że inwestor strategiczny dla tej stoczni został w jakimś stopniu wyłoniony?
- Nie można tak powiedzieć. Jest to przetarg. Pojawił się tylko jeden oferent. Być może w trakcie negocjacji z tym inwestorem minister Skarbu Państwa nie będzie usatysfakcjonowany jego ofertą. Może ten przetarg unieważnić i ogłosić następny.
Czy ten inwestor gwarantuje rozwój stoczni? Związek Przemysłowy Donbasu kojarzy nam się raczej z przemysłem hutniczym, a nie stoczniowym.
- Nie mam wglądu w dokumenty finansowe inwestora, ale firma ta ma dobrą renomę. W Polsce jest zresztą obecna jako właściciel Huty Częstochowa. A jeśli chodzi o stocznię, to firma będąca producentem stali jest - ze względu na branżę, w której działa - bardzo dobrym inwestorem.
Jak pod względem zaawansowania procesu prywatyzacji wygląda sytuacja w dwóch pozostałych stoczniach?
- Jesteśmy w tej chwili w przededniu podjęcia decyzji o następnym podniesieniu kapitału Stoczni Szczecińskiej. Firmy, które dotychczas wyraziły zainteresowanie tą inwestycją, są w stanie zagwarantować rentowne działanie stoczni. Uważamy jednak, że kolejne podwyższenie kapitału pozwoli zwiększyć konkurencję wśród inwestorów.
A Stocznia Gdańska?
- Jeżeli chodzi o inwestorów, inwestycje i podnoszenie kapitału, to wokół Stoczni Gdańskiej dzieje się najwięcej. Nie chciałbym teraz mówić o pewnych faktach, które powinny być znane w ciągu kilkunastu dni. Wolałbym, żeby były one przyjemną niespodzianką dla stoczni.
Jak miałaby wyglądać struktura własnościowa stoczni po przewidywanej prywatyzacji?
- W tej sprawie istnieje pewna różnica zdań między Komisją Europejską a polskim rządem. Myślę jednak, że rządowe propozycje są bardziej realistyczne. Do końca 2007 r. sprywatyzowane byłyby Stocznia Szczecin i Stocznia Gdynia, natomiast do końca 2008 r. Stocznia Gdańska. Rząd chce, by w ręce prywatne trafiły pakiety większościowe stoczni, natomiast Komisja Europejska mówi o sprzedaży minimum 75 proc. akcji, czyli o przekazaniu inwestorom prywatnym pełnej kontroli nad stoczniami.
Po co właściwie te plany prywatyzacyjne, czy musimy w ogóle prywatyzować stocznie?
- Tak i nie. Przymusu nie mamy, ale istnieje pewne zagrożenie związane z brakiem prywatyzacji. Otóż Komisja Europejska, powołując się na traktat akcesyjny, wskazuje, że do przedsiębiorstw wspieranych finansowo przez państwo subsydia nie mogą być przekazywane w nieskończoność. Wsparcie musi mieć swój kres, którym powinno być trwałe uzyskanie przez przedsiębiorstwo rentowności. Komisja Europejska, biorąc pod uwagę, że olbrzymie dotacje, które przekazaliśmy stoczniom, praktycznie nie przyniosły korzystnych rezultatów, utraciła wiarę w to, że mogą one pod kontrolą państwa uzyskać rentowność w sposób trwały. Dołożyła więc swój kolejny warunek, jakim jest prywatyzacja stoczni.
Dlaczego mimo tak wysokich subsydiów przez lata stocznie nie stały się rentowne?
- Nie udało się uzyskać rentowności ze względu na błędy popełnione w stoczniach w momencie ich restrukturyzacji podczas poprzednich rządów przed trzema, czterema laty. Błędy te polegały na tym, że chęć osiągnięcia sukcesu politycznego została postawiona ponad realiami ekonomicznymi.
W sytuacji gdy stocznie były de facto upadłe, zamiast wykorzystać wtedy okazję do dalszej restrukturyzacji zatrudnienia - przyjęto więcej pracowników. Ponadto zawierano bardzo niekorzystne kontrakty, uważając - co było oczywistym błędem - że im dłuższy portfel zamówień, tym lepiej dla stoczni. Maksymalnie długi portfel zamówień dla stoczni to trzy lata. W tej chwili realizowane są zamówienia, które były podpisane w latach 2000-2002. Są to zamówienia nierentowne. A poza tym armatorzy tak się przyzwyczaili do tych cen za statki, że wymusili na stoczniach podpisywanie kontraktów przy niskich cenach. W konsekwencji nierentowne są również kontrakty podpisane w latach 2004 i 2005, przeznaczone do realizacji w tym i w przyszłym roku.
Związki zawodowe ze Stoczni Gdynia zarzuciły ostatnio ARP, że Agencja wstrzymuje proces prywatyzacji i nie udziela stoczni deklarowanej pomocy.
- Ze Stocznią Gdynia nie podpisywaliśmy żadnej przedwstępnej umowy na udzielenie pomocy. W związku z tym mówienie o jakichś obietnicach jest w ogóle nieporozumieniem. Ponadto dla nas prywatyzacja oznacza sprzedaż akcji i udziałów w stoczniach przynajmniej za kwotę, jaką wcześniej za te akcje zapłaciliśmy. Agencja Rozwoju Przemysłu jest spółką prawa handlowego i nie powinna przynosić strat, lecz realizować zyski. A to dlatego że zyski są przeznaczane na restrukturyzację innych przedsiębiorstw. Takie zarzuty to czysta demagogia. Stocznia Gdynia zresztą nie bardzo daje sobie tej pomocy udzielić i kilkakrotnie ją odrzuciła. Jednocześnie nagłaśniała fakty, przekazując informacje, jakoby to Agencja nie chciała pomocy udzielić. I tak Agencja nie mogła np. kupić od Stoczni Gdynia suwnicy, która do tej stoczni nie należy, nie mogła też kupić spółek od stoczni bez jej zgody ani pakietów większościowych bez prawa kontroli nad tymi spółkami. Panowie ze Stoczni Gdynia doskonale zdają sobie sprawę z panujących realiów rynkowych i formalno-prawnych. Szukają winnego tej sytuacji. Słyszałem stwierdzenie jednego z członków zarządu stoczni, że oni "zdobywają pieniądze na płace, a Agencja nie daje im pieniędzy". Agencja nie jest przecież od wypłacania płac pracownikom stoczni. Zresztą stocznia nie musi "zdobywać" pieniędzy na płace, tylko niech podpisuje porządne kontrakty i wtedy z tych kontraktów będzie miała na pensje dla pracowników.
Z czego Pańskim zdaniem wynikają te demagogiczne zarzuty, o których Pan mówi?
- To wynika z frustracji, która panuje wśród pracowników stoczni. Obecna sytuacja nie wzięła się z niczego. Ktoś te złe kontrakty podpisywał, ktoś je musi teraz realizować i ktoś musi ponieść tego konsekwencje. Najbardziej przykre jest to, że ponoszą je teraz pracownicy stoczni. Natomiast osoby, które w jakimś stopniu mają udział w niepowodzeniu stoczni, wskazują teraz wroga nr 1, którym jest Agencja Rozwoju Przemysłu. Ale przecież to nie agencja podpisywała złe kontrakty, nie agencja zadłużała stocznię. Poza tym opinia o sytuacji stoczni w samym jej zarządzie nie jest jednorodna. Jeżeli Stocznia Gdynia jest dobrą stocznią, a mówi, że jest dobra, i chwali się, że zbudowała taki czy inny statek, to rodzi się pytanie: gdzie są pieniądze za ten statek? Dlaczego tymi pieniędzmi nie można zapłacić za prąd czy przeznaczyć je na pensje dla pracowników?
Czy w takim razie możemy mówić o świadomym działaniu na szkodę Stoczni Gdynia?
- Możemy mówić o pewnej nieroztropności w działaniu i o tym, że rządy przez 15 lat dofinansowały wszystkie stocznie 30 miliardami złotych w ramach pomocy dla obcych armatorów. Bo żadna złotówka nie była przeznaczona jako rabat na cenę statku dla polskiego armatora. Jeżeli to ma być sponsoring międzynarodowej żeglugi i obcych podmiotów poprzez używanie do tego celu stoczni, to trzeba się nad tą sprawą dobrze zastanowić. Dlaczego bowiem, jeżeli produkuje się dobre statki, to się do nich dokłada setki milionów złotych i to w sytuacji, gdy na rynku mamy taką hossę, jakiej nie było od lat. Moim zdaniem, ten ostatni atak na agencję jest odwróceniem uwagi od zasadniczych przyczyn tego, co się stało. Agencja nie ma przecież nic wspólnego z kontraktowaniem statków, zakupami stali, farb czy silników okrętowych.
Nie ma nic wspólnego oprócz tych pieniędzy, które dała stoczniom, a które chętnie widziałaby z powrotem, gdyż potrzebują ich inne branże, które okazują się bardziej rentowne i bardziej twórcze, jeżeli chodzi o wizję własnej przyszłości. Nie jestem przeciwnikiem przemysłu stoczniowego. Uważam nawet, że ze względu na swój potencjał mógłby się stać polską marką w świecie. Jednakże to, co z niego zrobiono, woła o pomstę do nieba.
Cały czas ważą się losy zatwierdzenia przez Komisję Europejską rządowego programu restrukturyzacji i pomocy publicznej dla stoczni. Jakie były wyniki rozmów podczas ubiegłotygodniowej wizyty przedstawicieli Komisji Europejskiej w Gdańsku i Gdyni?
- Wielkość pomocy państwa jest z Komisją Europejską cały czas negocjowana, ale jeżeli te negocjacje mają wyglądać w ten sposób, że Komisja mówi nam, "co ma być", to interaktywność takich negocjacji jest znikoma. Rozumiem takie stanowisko Komisji w ten sposób, że przedstawiła jakąś swoją propozycję, która będzie mogła być akceptowana przez polski rząd w zależności od realiów społeczno-ekonomicznych w stoczniach.
Co właściwie zostało jeszcze do uzgodnienia?
- Do uzgodnienia jest okres prywatyzacji oraz ilość udziałów w stoczniach, która zostanie sprzedana inwestorom. Pozostaje też do ustalenia kwestia obcięcia mocy produkcyjnych w stoczniach. Komisja Europejska domaga się wyraźnego ich zmniejszenia w sposób trwały. To znaczy w ten sposób, że jeżeli mamy pochylnię w stoczni, to należy ją zburzyć tak, żeby już tam nigdy pochylni nie mogło być. Pamiętajmy, że redukcja mocy w stoczniach już nastąpiła w 2003 roku. Było to zresztą konsultowane z Komisją Europejską, gdy stocznie w Gdańsku i Gdyni otrzymywały pomoc publiczną po raz pierwszy. Żądanie kolejnego zmniejszenia mocy produkcyjnych może oznaczać, że dojdziemy w negocjacjach do momentu, w którym te stocznie będziemy musieli zamknąć. W tej sytuacji liczyłbym na mocniejsze stanowisko polskiego rządu.
Kiedy moglibyśmy spodziewać się jakiegoś konkretnego wyniku rozmów w tej sprawie z Komisją Europejską?
- Jak nas uczy życie, jeszcze po prywatyzacji będą się toczyć negocjacje. Podobną sytuację mamy w przypadku żerańskiej FSO, gdzie dokonano prywatyzacji i ciągle Komisja negocjuje zmniejszenie potencjału produkcyjnego tej firmy. To wszystko zaczyna być zastanawiające, bo jeżeli mamy hossę w tym przemyśle i jeżeli jest już prywatny właściciel, to dlaczego ma moce produkcyjne zmniejszać. Przecież on łoży na ten interes swoje pieniądze, a nie pieniądze Skarbu Państwa czy Komisji Europejskiej. Czy mamy wszystko pozamykać, żeby ludzie wyjechali do innych państw, gdzie mocy produkcyjnych się nie zmniejsza, tylko je zwiększa?
Agencja wspiera nie tylko restrukturyzację przemysłu stoczniowego, lecz także m.in. zbrojeniówki. Czy Pańskim zdaniem koncepcja utworzenia narodowego koncernu zbrojeniowego, która pojawiła się w Ministerstwie Gospodarki, sprawi, że polskie firmy oprą się konkurencji globalnej?
- W Unii Europejskiej mamy w tej chwili 25 państw i trudno sobie wyobrazić istnienie 25 koncernów narodowych. Taki koncern to jest jakaś całkiem nowa figura nieprzystająca do rzeczywistości geograficzno-politycznej i ekonomicznej. Jedyne, co mogę sobie wyobrazić, to powstanie osobno koncernów lotniczych, amunicyjnych czy produkujących wszelkiego rodzaju pojazdy. Taki narodowy koncern może miałby sens, jeśli tworzony byłby w celu restrukturyzacji przemysłu zbrojeniowego. Musimy sobie jednak powiedzieć, że bez wejścia obcego kapitału do poszczególnych firm zbrojeniowych nie uda nam się obronić konkurencji. Każde z tych przedsiębiorstw bądź grup kapitałowych powinno sobie szukać kooperacji przynajmniej europejskiej.
Jakie plany ma Agencja odnośnie do firm zbrojeniowych ze swojej grupy lotniczo-radioelektronicznej?
- Plany mamy bardzo życiowe. Wpuszczamy kapitał amerykański do Mielca (Sikorsky Aircraft), który wchodzi już tam na sto procent, i będziemy dopuszczać kapitał włoski do Świdnika. Zamiar mamy taki, by w PZL Świdnik inwestor przejął mniejszościowy udział. W skrócie, przewidujemy kooperację międzynarodową z umiejscowieniem ważnych ośrodków produkcji i ośrodków myśli technicznej w Polsce. W takiej sytuacji firma z Mielca ma szansę obronić się przed konkurencją globalną, gdyż będzie z Sikorskim, i Świdnik też ma szanse się obronić, gdyż będzie z włoską Agustą. Podobne plany wejścia kapitału, niekoniecznie większościowego, są wobec innych spółek zbrojeniowych, w których mamy udziały.
Mijający rok skłania do refleksji. Jakie są według Pana największe sukcesy Agencji w kończącym się roku?
- Sukcesem jest na pewno oddzielenie Stoczni Gdańskiej od Stoczni Gdynia. Oprócz tego, że ma ono wymiar pozytywny ekonomicznie, to jest to także sukces symboliczny. Trzeba przypomnieć, że Stocznia Gdańska była pierwszym polskim przedsiębiorstwem - jeszcze przed rokiem 1989 - które zostało poddane działaniu prawa upadłościowego. Stocznia ta później istniała jako firma będąca w likwidacji albo w upadłości, lub jako część innej spółki. Dzięki sposobowi, w jaki oddzielenie przeprowadzono, stocznia staje teraz na nogi. Sukcesem jest również pozyskanie inwestora dla Mielca, a to dlatego, że z mieleckimi zakładami mieliśmy kłopot od kilkunastu lat. Zaangażowanie finansowe państwa w PZL Mielec było bardzo duże i gdyby nie sprzedaż Sikorskiemu, to dalej pieniądze publiczne musiałyby być w tę spółkę angażowane.
A z czym Agencja ma największe kłopoty?
- Największym kłopotem jest to, że Stocznia Gdynia nie chce sobie dać pomóc i wywołuje polityczną awanturę. Kompletny dramat.
Co można zrobić, by tę sytuację jakoś znormalizować?
- Mogę powiedzieć o instrumentach, które są niepopularne, ale których się używa. Stocznia Gdynia nie powinna zobaczyć już nigdy ani złotówki publicznych pieniędzy. Z tego względu, że właśnie od tej pomocy państwa ma zepsute morale. Wskazuje na to choćby niezwykła łatwość w podpisywaniu przez stocznię nierentownych kontraktów. Efekty tego znajdują odbicie w aktualnej sytuacji stoczni.
Jakie są najpilniejsze działania Agencji na najbliższą przyszłość?
- Przede wszystkim przygotowywanie prywatyzacji stoczni, a także kontynuacja już zaawansowanej restrukturyzacji przemysłu zbrojeniowego, jak ma to miejsce w przypadku np. PZL Hydral we Wrocławiu. Jeszcze w lutym lub marcu rumieńców powinna nabrać też sprawa Agusty i PZL Świdnik.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik - Nr 300
Autor: bj