Dezinformacyjna kampania w Irlandii
Treść
Zdecydowana większość irlandzkich polityków nie ustaje w wysiłkach, aby nakłonić społeczeństwo do głosowania za przyjęciem nowej eurokonstytucji. Trzeźwiej myślący politycy wskazują na realne zagrożenia, jakie będą efektem przyjęcia tego dokumentu. Tymczasem sprzeczne wyniki sondaży sugerują manipulację. Wszystko wskazuje na to, że do traktatowej propagandy wykorzystano nieadekwatne do rzeczywistości wyniki ankiet w celu przekonania jak największej liczby niezdecydowanych jeszcze Irlandczyków. Ci ostatni stają się jednak coraz bardziej świadomi płynących z ratyfikacji unijnego dokumentu zagrożeń, w tym wyeliminowania demokracji.
- Traktat lizboński jest korzystny dla politycznych elit, zatem jest zrozumiałe, że walczą o niego ze wszystkich sił - powiedziała w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" poseł do Parlamentu Europejskiego z grupy Niepodległość i Demokracja Kathy Sinnot. - Jednakże w dalszej perspektywie wyeliminuje on demokrację i sądzę, że coraz więcej irlandzkich obywateli zaczyna zdawać sobie z tego sprawę - stwierdziła. Podkreśliła, że irlandzki rząd celowo prowadzi kampanię dezinformacyjną. - Kiedy tekst traktatu konstytucyjnego był zrozumiały, Francuzi i Holendrzy odrzucili dokument po jego przeczytaniu. Wzięto zatem ten sam traktat, pocięto i sklejono na nowo w taki sposób, aby uczynić dokument niezrozumiałym, a teraz próbuje się przeforsować jego przyjęcie - tłumaczyła irlandzka eurodeputowana. Jednocześnie odparła argumenty premiera Irlandii Briana Cowena, który w ratyfikacji nowej eurokonstytucji widzi szansę na rozwiązanie gospodarczych problemów Irlandii.
- Najlepszym rozwiązaniem jest demokracja. W ustroju demokratycznym mamy do czynienia z udziałem ludzi, którzy powinni stanowić napęd dla stabilnej gospodarki i politycznego przywództwa - skonstatowała. Niestety, jej zdania najwyraźniej nie popiera zdecydowana większość polityków.
Zagrożenie dla demokracji dostrzega również eurodeputowany prof. dr hab. Wojciech Roszkowski (PiS). - W Unii Europejskiej obserwujemy "deficyt demokracji" - powiedział w rozmowie z nami. - Demokracja jest bardzo delikatnym ustrojem i jeżeli zaczyna się nią sterować odgórnie, tak jak w przypadku tych traktatów, które zaprojektowali jacyś "mędrcy" i dają nam je do ratyfikacji, to ta demokracja stopniowo zmienia swoją formę - tłumaczył. Podkreślił, że narody europejskie mają coraz mniejszy wpływ na kształt instytucji unijnych. - Władza unijna coraz bardziej się odrywa i alienuje od tego, jak myślą przeciętni obywatele. Widać to doskonale na przykładzie Parlamentu Europejskiego, gdzie jednak dość spora większość zawsze głosuje za traktatami, a przecież w poszczególnych krajach to jest bardzo często proporcja 55:45 co najwyżej. Jest to pewne zagrożenie dla demokracji - stwierdził, dodając, że funkcjonowanie unijnych instytucji rzeczywiście budzi niepokój.
Manipulacja sondażami
Silny wzrost poparcia dla przeciwników traktatu reformującego Unię Europejską, jaki nastąpił w Irlandii tuż przed referendum, wzbudził popłoch w Brukseli. Jako że euroentuzjaści nie mają alternatywnego planu, pozostaje im jedynie prowadzenie kampanii nawołującej do poparcia dokumentu. Tymczasem w dosyć niezrozumiały sposób oficjalnie wzrosła liczba zwolenników ratyfikacji. Według najnowszego badania opinii publicznej, przeprowadzonego przez instytut Red C, traktat zamierza poprzeć 42 proc. Irlandczyków przy 39 proc. osób przeciwnych proponowanym zmianom. Tymczasem z badania przeprowadzonego w Irlandii przez instytut TNS/mbir wynika, że 35 proc. ankietowanych zamierza w zaplanowanym na 12 czerwca referendum głosować przeciwko traktatowi, poparcie dla niego wyraziło 30 proc. respondentów, natomiast 28 proc. pozostaje niezdecydowanych.
Można odnieść wrażenie, iż wyniki ankiet mówiące o przewadze zwolenników traktatu lizbońskiego są mało wiarygodne i nie odzwierciedlają stanu faktycznego. Najprawdopodobniej mają na celu zilustrowanie trwającej obecnie kampanii propagandowej i przekonanie jeszcze niezdecydowanych do głosowania na "tak".
- Jeżeli są wyraźne rozbieżności pomiędzy sondażami, to można podejrzewać, że sondaż jest elementem gry w kampanii. W szczególności jeżeli istnieją rozbieżności co do ostatecznego rezultatu (na "tak" i na "nie"). To niestety przypomina nasze praktyki prowadzenia badań opinii publicznej - ocenił Wojciech Roszkowski.
Irlandia jest jedynym spośród 27 krajów Unii, który zadecyduje o przystąpieniu do traktatu w drodze ogólnonarodowego referendum. Zdaniem niektórych polityków, jeżeli większość Irlandczyków powiedziałaby "nie", przyszłotygodniowy szczyt Unii zmieniłby się w spotkanie kryzysowe. - Jeśli "nie" zwycięży, to rozlegnie się jęk bólu w innych krajach UE. Walczyliśmy o reformę przez wiele lat i nie ma perspektywy renegocjowania traktatu - powiedział brytyjski liberalny poseł do europarlamentu Andrew Duff, reprezentujący protraktatową większość. Z kolei José Ignacio Torreblanca z Europejskiej Rady Stosunków Zagranicznych obawia się "bałaganu" po odrzuceniu traktatu przez Irlandczyków. - Brytyjczycy i inne narody, które jeszcze nie podjęły decyzji, mogą wówczas zawiesić proces ratyfikacji. Głosowanie na "nie" wywołałoby coś na kształt reakcji łańcuchowej - stwierdził. Wśród eurodeputowanych są jednak także bardziej wyważone opinie.
- Na pewno będzie to sytuacja kryzysowa, ale nie pierwsza i nie ostatnia w Unii - zauważył prof. Wojciech Roszkowski. Dodał, że to nie jest koniec istnienia i funkcjonowania Wspólnoty. - Po negatywnym wyniku referendum we Francji i w Holandii potrzeba było dłuższego czasu, żeby przywódcy Unii się pozbierali - przypomniał. Zwrócił przy tym uwagę na obecną sytuację Irlandii. - Irlandia jest małym krajem i może być nakłaniana, tak jak kiedyś Dania, do powtórnego rozpisania referendum. W ogóle mniejsze kraje będą pod dużym naciskiem, żeby ratyfikować traktat, więc nawet negatywny wynik irlandzkiego głosowania nie przesądza o tym, że dokument ten nie wejdzie w życie. Sądzę, że to jedynie opóźni jego przyjęcie - stwierdził eurodeputowany. Zdaniem prof. Roszkowskiego, nie dojdzie do sytuacji, że kraje, które ratyfikowały traktat, będą nim związane, podczas gdy z Irlandią nadal będą prowadzone negocjacje. - Oczywiście takie pomysły mogą się pojawiać, ale będą one stanowiły jedynie formę nacisku - ocenił. - Gdyby to referendum skończyło się negatywnie dla traktatu w Irlandii, to Bruksela będzie naciskać na ten kraj, aby jednak przyjął uzgodnioną wersję dokumentu. Z tym że Irlandia już ponad 30 lat należy do Unii i jest jednym z najbogatszych krajów członkowskich, wobec tego naciski z pewnością nie będą tak brutalne, jak stałoby się to w przypadku nowych krajów członkowskich - skonstatował.
Głosowanie powszechne nad ratyfikacją traktatu reformującego zaplanowano w Irlandii na 12 czerwca.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2008-06-09
Autor: wa