Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Deklaracje sobie, czyny sobie

Treść

W trakcie wizyty Radosława Sikorskiego w Berlinie padło wiele słów o bardzo dobrych wzajemnych relacjach polsko-niemieckich. Tamtejsze media, komentując wizytę szefa polskiego MSZ, piszą o "nowej jakości", a niemieckie MSZ na swoich stronach internetowych napisało o "nowym dialogu". Problem w tym, że większości kontrowersyjnych problemów po prostu nie tknięto.

Frank Steinmeier i Radosław Sikorski często mówili o wzajemnych poprawnych relacjach. Ich zdaniem, polsko-niemieckie stosunki w ostatnim roku bardzo się poprawiły, a jak dodał Sikorski - nawet są najlepsze, jakie kiedykolwiek były. Steinmeier uznał, że w dialogu polsko-niemieckim jest coraz mniej trudnych tematów. Niemieckie media także w swoich komentarzach rysują dość sielankowy obraz wzajemnych relacji. "Der Tagesspiegel" pisze, że nareszcie zamiast stawać w poprzek, obydwie strony ze sobą rozmawiają, w odróżnieniu od okresu rządów braci Kaczyńskich. Teraz, zdaniem niemieckiej gazety, nastąpił oczekiwany spokój.

Jak jest naprawdę?
Tyle deklaracje. Fakty wyglądają jednak inaczej. Są sprawy, które zostały niezałatwione, a nawet nastąpił w ich przypadku regres. Niemcy, pomimo protestów ze strony Polski, nadal trwają przy koncepcji budowy niekorzystnego dla nas rosyjsko-niemieckiego gazociągu na dnie Bałtyku.
Przez wiele lat wszystkie polskie siły polityczne protestowały i próbowały blokować (mniej lub bardziej skutecznie) inicjatywy Eriki Steinbach, zmierzające do relatywizacji historii i umniejszenia odpowiedzialności Niemiec za wybuch II wojny światowej. Dopiero rząd Donalda Tuska całkowicie "odpuścił" ten temat, w konsekwencji niemiecki rząd podjął uchwałę o budowie w Berlinie dokumentacyjnego centrum "niemieckich wypędzeń". Nawet dziennik "Die Welt" napisał o zwycięstwie Eriki Steinbach. Teraz Związek Wypędzonych (także ze względu na bierną postawę polskich władz) nabrał wiatru w żagle.
Prasa polska donosi, że Radosław Sikorski w czasie wizyty w Berlinie poruszył sprawę polsko-niemieckich konfliktów rodzinnych oraz krytykowanych praktyk niemieckich urzędów ds. młodzieży - Jugendamtów. To niestety żaden sukces, ponieważ problem w tym, że sprawa Jugendamtów to nie - jak twierdzi Sikorski - jakieś tam pojedyncze przypadki, ale poważny problem wielu Polaków, który nie został ciągle załatwiony. Wydaje się, że do zajęcia się tym problemem obecny polski rząd został zmuszony raczej przez media, a także Komisję Petycji Parlamentu Europejskiego, do której trafiły skargi na ten niemiecki urząd, a ostatnio także przez ONZ, która także przyjrzy się ich kontrowersyjnej pracy niemieckich urzędników.
- Nawet kilka przypadków łamania przez urzędników Jugendamtów prawa w stosunku do niektórych polskich rodziców to o kilka przypadków za dużo - mówi Aleksander Zając, przewodniczący Konwentu Organizacji Polskich w Niemczech i wiceprezydent Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych. - Niemcy do tego stopnia chronią swojego obywatela, niemieckiego rodzica, że często posuwają się do działań dyskryminacyjnych w stosunku do drugiego, np. polskiego. Zdaniem Zająca, praktyka postępowania Jugendamtów jest sprzeczna z prawem.
Niemcy aż do roku 2011 postanowili trzymać swoje rynki pracy zamknięte dla pracowników z Europy Środkowowschodniej (w tym także dla Polaków), wpuszczając jedynie tych najlepszych, na których jest wyjątkowo duże zapotrzebowanie.
Jak pisze "Financial Times", Niemcy domagają się przyznania im limitu darmowych uprawnień do emisji dwutlenku węgla dla swojego przemysłu i elektrowni węglowych. Chcą też redukcji tzw. funduszu solidarnościowego, który zakładał, że 10 proc. przychodów ze sprzedaży uprawnień emisyjnych w drodze przetargu, w ramach unijnego systemu handlu emisjami (ETS), trafiłoby do nowych krajów UE, w tym także Polski (około 1 mld euro rocznie).
Kwestia wspólnych przedsięwzięć kulturalno-naukowych także wzbudza wiele kontrowersji, jak chociażby powołana w tym roku Niemiecko-Polska Fundacja na rzecz Nauki. Mimo że Polska wesprze ją 5 mln euro, to nie będzie miała żadnego prawa głosu. W kuratorium, radzie i zarządzie fundacji, które to organy będą decydować o kierunkach badań i finansowaniu projektów, Polska ma po jednym przedstawicielu. Niemcy dysponują trzema głosami przy zatwierdzaniu projektów i ośmioma przy zmianach statutu. W dodatku - jak przypomina poseł PiS Gabriela Masłowska - strona niemiecka złamała porozumienie w tej sprawie, zawarte jeszcze z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, z którego wynikało, że statut fundacji będzie opracowany wspólnie. Tymczasem strona niemiecka dokonała tych czynności jednostronnie, gwarantując sobie przewagę w decyzyjności.
Protestowała w tej sprawie senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk, która w piśmie do minister nauki Barbary Kudryckiej zażądała wycofania się strony polskiej z całego projektu.
- Nazwa tej fundacji nie powinna brzmieć Niemiecko-Polska Fundacja na rzecz Nauki, lecz jedynie Niemiecka Fundacja na rzecz Nauki - uznała senator.


Waldemar Maszewski, Berlin
"Nasz Dziennik" 2008-12-08

Autor: wa