Dać szansę młodym
Treść
Kibice Wisły Kraków mają dość obcokrajowców w składzie drużyny mistrza Polski albo przynajmniej takiej ich liczby, która urąga zdrowemu rozsądkowi. W ostatnim meczu z Jagiellonią Białystok w podstawowym składzie "Białej Gwiazdy" znów znalazł się tylko jeden piłkarz urodzony w naszym kraju, co fani skwitowali gromkim: "Ściągnij rodaków, postaw na młodych Polaków".
Te słowa były oczywiście skierowane do trenera krakowian Roberta Maaskanta, ale równie dobrze mogą je niedługo usłyszeć szkoleniowcy większości ekip ekstraklasy. W ostatnich latach trafiła do Polski rekordowa liczba graczy z zagranicy. Klasowych, takich, którzy wydatnie zwiększyli jej poziom, stając się gwiazdami i wzorami dla młodzieży, można policzyć na palcach. Pozostali ponad przeciętność się nie wznoszą, ale grają i w przeważającej liczbie mają pierwszeństwo przed Polakami. Wszelakie proporcje zostały zachwiane właśnie w Wiśle. W meczu z Jagiellonią, ale i w kilku wcześniejszych, w składzie "Białej Gwiazdy" pojawiał się tylko jeden piłkarz urodzony w naszym kraju. Reszta to miks narodowości z różnych kontynentów, wyznawców różnych religii, kultur itd. Działacze z Reymonta, świadomi dość niecodziennej sytuacji, przed sezonem argumentowali, że polski zawodnik jest drogi i nie posiada umiejętności na miarę Ligi Mistrzów (ta była celem Wisły). Stąd zakupy za granicą. Dziś ta teza się już nie broni albo została wręcz skompromitowana. Ligowi konkurenci pokazali, że można znaleźć w niższych klasach lub nawet samemu wychować ciekawych graczy, podnoszących koloryt rozgrywek. Tymczasem w Wiśle postawiono na ponad 30-letnich Holendrów, mających najlepsze lata za sobą, którzy grę w Polsce traktują jako szansę na przedemerytalny niezły zarobek. Postawiono na króla strzelców ligi serbskiej, który tylko w jednym klubie do tej pory spisywał się nieźle - Partizanie Belgrad. Poza tym okrutnie zawodził. Postawiono na Juniora Diaza, Kostarykanina, który ma umiejętności średniego pierwszoligowca. Tylko raz, jeden jedyny raz, Maaskant dał szansę młodym Polakom, Michałowi Czekajowi i Danielowi Brudowi. Stało się to podczas meczu z Koroną Kielce, gdy oszczędzał swe "gwiazdy". Obaj wypadli obiecująco, lecz błyskawicznie zostali odstawieni. "Ściągnij rodaków, postaw na młodych Polaków" - rozlegało się głośnym echem podczas sobotniej konfrontacji na Reymonta. Kibice wyrażali w ten sposób swoją dezaprobatę i złość. I trudno im się dziwić. W ubiegłym roku Wisła chwaliła się, że posłała swoich zawodników na lekcję polskiego. Albo są opornymi uczniami, albo wagarują, lecz w naszym języku można się porozumieć tylko z kilkoma z nich. Reszta posługuje się mieszanką hiszpańsko-angielsko-bałkańską. O czym to świadczy? O tym, że pracę w Krakowie traktują jako przystanek, nie angażując się specjalnie. Gdyby jeszcze jakoś grali - wzdychają fani. I faktycznie, przyglądając się wiślakom, nie sposób uciec od wrażenia, że prezentują styl toporny, nieciekawy, bez błysku i polotu. W niczym nie dorównują zespołowi, który przed laty w pucharach bił Parmę i Schalke. No, ale wówczas na Reymonta występowała połowa reprezentacji Polski, z Maciejem Żurawskim, Mirosławem Szymkowiakiem, Kamilem Kosowskim i Marcinem Kuźbą. Teraz niby też grają kadrowicze - Bułgarii, Hondurasu, Kostaryki, Słowenii, Estonii czy Izraela, ale nie da się ich porównać z dawnymi podopiecznymi Henryka Kasperczaka. Trudno zatem być zaskoczonym, że stadion przy Reymonta zapełnia się w połowie. Kibic, płacąc za bilet, domaga się widowiska. Chce, by zawodnik, czyli aktor, czuł jakąś więź ze swoją rolą i ludźmi go oglądającymi i oklaskującymi. Chce widzieć pasję i zaangażowanie. Chce wreszcie delektować się pięknem, bo przecież piłka nożna to piękny sport. W Wiśle każdej z tych rzeczy po trochu brakuje. "Jaliens, Lamey dziękujemy - ich oglądać już nie chcemy" - śpiewali fani w sobotnie popołudnie, domagając się szansy dla młodych Polaków, wychowanków identyfikujących się z klubem. Maaskant jest na to głuchy, podkreślając za każdym razem, jak ważną rolę pełnią w jego drużynie wspomniani gracze. Owszem, można było to zauważyć podczas konfrontacji z Apoelem, Odense, Twente czy Legią.
Piszemy o Wiśle, bo jest najbardziej jaskrawym przykładem pomieszania z poplątaniem, ale wkrótce w podobnej sytuacji mogą znaleźć się inni. Dlatego warto głęboko się zastanowić, nim przeznaczy się kilkaset tysięcy euro na transfer i zarobki dla przeciętniaka z zagranicy. Może lepiej byłoby je przeznaczyć na budowę ośrodka szkoleniowego lub płacę trenerów grup młodzieżowych? Pewnie lepiej, tyle że to trudniejsza droga, wymagająca cierpliwości. Dziś włodarze polskich klubów żądają wyników od zaraz, dlatego często występują Lameye, a Czekaje są odstawiane na boczny tor.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Wtorek, 18 października 2011, Nr 243 (4174)
Autor: au