Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czym skorupka za młodu nasiąknie

Treść

Marek Dochnal ostatnie trzy lata spędził w areszcie, podejrzany o korumpowanie polityków i urzędników, pranie brudnych pieniędzy. Coraz więcej dowiadujemy się o ogromnych, wielomilionowych interesach, jakie miał robić choćby przy okazji prywatyzacji polskich hut. Jednak początki jego kariery były skromne i Dochnal próbował zbijać majątek na prywatyzacji niedużych przedsiębiorstw państwowych. Sposób był jednak podobny: wykorzystać dobre kontakty z urzędnikami. Jednym z takich przykładów jest Lubelskie Przedsiębiorstwo Produkcji Elementów Budowlanych.



W Ministerstwie Skarbu Państwa zakończono właśnie kontrolę prywatyzacji LPPEB. Firma na początku lat 90. wpadła w poważne tarapaty finansowe, jak wiele państwowych przedsiębiorstw, które dotknął spadek zamówień oraz ostra konkurencja. Wojewoda lubelski próbował przeprowadzać w niej działania naprawcze, ale niewiele one dały. W kwietniu 1996 r. zarządca komisaryczny wniósł więc do wojewody o prywatyzację LPPEB, aby w ten sposób uratować zakład i miejsca pracy.

Najpierw 60 procent, potem reszta
Wojewoda postanowił najpierw zlikwidować formalnie LPPEB, a potem majątek tej firmy wnieść do nowej spółki z udziałem prywatnego inwestora.
- Taki sposób prywatyzacji był wtedy dość często stosowany - mówi prawnik Stanisław Witecki, specjalista od prawa naprawczego i upadłościowego. - Państwo odnosiło z tego taką korzyść, że ratowano przynajmniej część miejsc pracy, a lokalna, prywatna firma mogła kupić majątek przedsiębiorstwa i w ten sposób zdobyć możliwości szybszego rozwoju. Często za niewielkie pieniądze można było kupić logo i rynek.
W przypadku LPPEB partnerem miała stać się lubelska firma budowlana Konsbud. W nowej spółce - Lubelskie Przedsiębiorstwo Produkcji Elementów Budowlanych sp. z o.o. - Skarb Państwa objął około 40 proc. udziałów przez wniesienia aportu w postaci majątku dawnego państwowego zakładu. Konsbud z kolei za 60 proc. udziałów zapłacił w gotówce - było to około 1,5 mln złotych. To pozwoliło na zapewnienie nowej spółce kapitału niezbędnego do rozwinięcia działalności.
Umowa wydawała się korzystna dla Konsbudu, bo tak jak w wielu innych podobnych przypadkach w kraju inwestorowi zapewniono prawo pierwokupu pozostałych udziałów, jeśli państwo chciałoby kiedyś je sprzedać. - To ważne, bo inwestor ma wtedy pewność, iż do spółki nie wejdzie np. konkurencyjna firma, która mając aż 40 proc. udziałów, mogłaby blokować wiele ważnych decyzji - tłumaczy Stanisław Witecki. Ale Skarb Państwa z tej obietnicy się nie wywiązał.

Urzędowy doradca
W marcu 1999 r. minister skarbu Emil Wąsacz wszczął procedurę zbycia udziałów państwa w LPPEB sp. z o.o., którą miała przeprowadzić podległa ministrowi Agencja Prywatyzacji. Jeśli przyjrzeć się temu całemu procesowi, to od razu widać ciąg dziwnych zdarzeń.
Najpierw dokonano wyboru doradcy prywatyzacyjnego. Została nim spółka Komes Management. - Zastanawiające jest to, że jednym z istotnych kryteriów przetargu było doświadczenie doradcy w prowadzeniu procesów prywatyzacyjnych. Komes zaś to firma, która powstała ledwie w 1998 roku, czyli miała niewielkie doświadczenie - mówi Grzegorz Janas, szef zespołu ds. kontroli procesów prywatyzacyjnych MSP. - Poza tym zaproponowała jedną z wyższych cen za swoje usługi wśród firm startujących w przetargu - dodaje.
Być może wyjaśnienie sukcesu Komes Management tkwi w fakcie, że spółkę zawiązali ówcześni lub byli pracownicy Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie, zajmujący się procesami prywatyzacji państwowych firm.
Komes cieszył się zresztą wyjątkowym zaufaniem ministerialnych urzędników. Analiza prywatyzacyjna została wykonana ze sporym opóźnieniem, była kilka razy poprawiana, bo zawierała rażące błędy i braki. Mimo to w końcowej opinii resort skarbu uznał, że analizę sporządzono z "należytą starannością". - Mamy prawo podejrzewać, że w tym przypadku urzędnicy państwowi nie dopełniali swoich obowiązków lub przekroczyli swoje uprawnienia - podkreśla Grzegorz Janas. Jego zdaniem, w tej sytuacji wynagrodzenie dla doradcy inwestycyjnego powinno zostać zmniejszone, ale wypłacono je w takiej wysokości, jaką ustalono w przetargu (23,2 tys. złotych).

Dochnal jedyny
Jeszcze większe zastrzeżenia można mieć do Agencji Prywatyzacji przy rozstrzyganiu przetargu na sprzedaż udziałów w LPPEB sp. z o.o. Ministerstwo chciało uzyskać za jeden udział minimum 150 zł (nominalnie był on wart 100 złotych). 27 marca okazało się, że ofertę złożył tylko Marek Dochnal. Prezes Agencji Prywatyzacji Ryszard Szulc tego samego dnia ją zaakceptował. Dochnal za 40 proc. udziałów w lubelskiej spółce zaoferował 2,3 mln zł (po 195 zł za jeden udział). - Ale szczegółowa oferta Dochnala zaginęła. To dziwne, bo nie była to jedna kartka, ale wielostronicowy dokument, gdzie oprócz ceny powinny zostać takie zapisane informacje o wiarygodności finansowej oferenta i formy zabezpieczeń transakcji - mówi Grzegorz Janas. - Komuś mogło zależeć, aby ten dokument zaginął - dodaje.
Prezesowi Szulcowi bardzo spieszyło się z dopięciem umowy, bo dzień później wysyła pismo do Konsbudu z propozycją skorzystania z prawa pierwokupu udziałów państwa w LPPEB. Ale postawił lubelskiej firmie ostry warunek: 2,3 mln zł musi zostać wpłacone jednorazowo na konto resortu. Konsbud takich pieniędzy nie miał i zrezygnował ze swoich praw. Dlatego na placu pozostał tylko Marek Dochnal. Dla niego jednak prezes Szulc był łaskawszy, bo płatność za udziały rozłożono na raty: najpierw Dochnal miał zapłacić 464 tys. zł (pomniejszone o ponad 70 tys. zł wadium), a resztę podzielono na pięć rocznych rat po ponad 370 tys. złotych. Gdy Konsbud dowiedział się o tej umowie, wystąpił do resoru o unieważnienie umowy z Dochnalem. Przedstawiciele spółki podkreślali, że gdyby im zaproponowano zakup udziałów w LPPEB na raty, to skorzystaliby z tej możliwości. A w odpowiedzi Agencja Prywatyzacji utrzymywała, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem, a rozłożenie zapłaty na raty mogło nastąpić na wniosek zainteresowanego. Konsbud takiego wniosku nie złożył, bo o tym nie wiedział.

Kupcie ode mnie
W 2000 roku, gdy Dochnal powinien zapłacić drugą ratę, postanowił sprzedać swoje udziały… Konsbudowi, który jednak nie skorzystał z oferty, licząc na unieważnienie umowy ministerstwa z Dochnalem. - Można tylko domniemywać, że Dochnal chciał sprzedać te udziały ze sporym zyskiem. W ten sposób właściciela zmieniała w Polsce niejedna firma, a ktoś mający dobre koneksje w ministerstwie jak Dochnal mógł zbić na tym fortunę, tanio kupując, a drogo sprzedając - tłumaczy ekonomista Łukasz Witczak, były pracownik jednej z firm doradzających przy prywatyzacji.
Ponieważ Dochnalowi nie udało się naciągnąć Konsbudu, próbował wycofać się z umowy. To się nie udało, ale lobbysta nie zapłacił już więcej za udziały w LPPEB. Dopiero w listopadzie 2005 r. ruszyła egzekucja tych należności. Po wyroku sądowym syndyk zabezpieczył część majątku przebywającego już w areszcie Dochnala, zajmując m.in. konta bankowe, akcje kilku firm i mercedesa, którego kiedyś użytkował… Andrzej Pęczak. To bohater jednej z największych afer III RP, który pomagał Dochnalowi za łapówki w interesach. I choć komornik odzyskał dla Skarbu Państwa ponad 400 tys. zł od Dochnala, to jest on wciąż winien budżetowi około 1,75 mln zł, co czyni go jednym z większych dłużników resortu skarbu.
Kontrola tej prywatyzacji pokazała jeszcze jeden ciekawy aspekt. Urzędnicy MSP dość swobodnie podeszli do sprawy zabezpieczenia transakcji. Marek Dochnal jako zabezpieczenie przedstawił weksle wystawione przez jego firmę Triton Holding, której majątek stanowiły praktycznie tylko… nieruchomości o nieznanej wartości. - Na wekslach nie było nawet adresu Triton Holding, co powodowało, że były one w praktyce nieważne - zauważa Grzegorz Janas.
Do dziś nie wiadomo, w ilu prywatyzacjach brał udział Marek Dochnal. Osobiście - tylko w dwóch, ale prokuratura ma podobno dowody na to, że przez własne lub podstawione firmy takich przypadków było o wiele więcej.
- Dochnal miał znakomite kontakty w ministerstwie, czuł się tu jak w swoim biurze i dopiero teraz wychodzą na jaw jego interesy robione przy poparciu państwowych urzędników - słyszymy od jednego z byłych pracowników resortu skarbu. - Takich "Dochnalów" było jednak więcej - dodaje.
Krzysztof Losz





Marek Dochnal - lobbysta, właściciel kilku firm, z których najbardziej znane to Proxy i Larchmont Capital. Ma 46 lat, absolwent filozofii i prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwsze kontrakty dostał na początku lat 90., gdy jego firma Proxy przygotowywała plan przekształcenia Zakładów Metalowych Mesko w Skarżysku-Kamiennej w spółkę akcyjną. Zdaniem NIK, wynagrodzenie, które Skarb Państwa wypłacił Proxy, było "niewspółmierne do wykonanej pracy". Potem Dochnal zakłada Larchmont Capital, a jego najbardziej znana transakcja to doradzanie indyjskiemu koncernowi LNM w przetargu na zakup Polskich Hut Stali. Zaangażował się potem także w przetarg na sprzedaż Huty Częstochowa, który ostatecznie został unieważniony. Jeszcze wcześniej pomagał producentowi samolotu Gripen w zdobyciu kontraktu na sprzedaż samolotów dla polskiej armii. Później na jaw wyszły metody pracy Dochnala, który miał korumpować polityków i urzędników. Wiadomo, że utrzymywał bardzo dobre kontakty z ministrami w eseldowskich rządach i w kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego.
We wrześniu 2004 r. Dochnal został aresztowany za wręczenie posłowi Andrzejowi Pęczakowi z SLD łapówki, jest także podejrzewany o pranie brudnych pieniędzy. W celi czeka na proces.
"Nasz Dziennik" 2007-08-23

Autor: wa