Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czy wojska ONZ dotrą do Libanu?

Treść

Pokojowa misja ONZ w Libanie jeszcze się nie zaczęła, ale już niebezpiecznie dryfuje na mieliznę. Z krajów europejskich tylko Włochy zadeklarowały realny udział w kontyngencie.

Początkowo misji miała przewodzić Francja. Dwa tygodnie temu, kiedy trwały zażarte dyskusje nad projektem rezolucji ONZ o zawieszeniu broni między Izraelem a Hezbollahem, nieoficjalnie mówiło się, że Paryż chce wysłać do południowego Libanu ponad 3 tys. ludzi. Byłaby to aż jedna piąta z 15 tys. żołnierzy ONZ, których rozlokowanie zapowiada rezolucja.

W ubiegłym tygodniu Francja niespodziewanie ogłosiła, że na razie posyła 200 żołnierzy. W tej sytuacji Izraelczycy, raczej niechętni proarabskim Francuzom, skwapliwie poprosili Włochów o ich zastąpienie. "Niech Italia dowodzi siłami ONZ!" - dumnie zakrzyknęły na pierwszych stronach dzienniki "La Repubblica" i "Corriere della Sera", relacjonując niedzielną rozmowę telefoniczną premierów Ehuda Olmerta i Romano Prodiego.

Wczoraj rząd Włoch oficjalnie zadeklarował, że może posłać do Libanu do 3 tys. żołnierzy. Jednak włoscy komentatorzy przestrzegają przed "walką o pokój w pojedynkę" i "misją kamikadze". "Jeżeli Włosi nie znajdą sojuszników do udziału w kontyngencie, uczciwe i uprawnione będzie, że nie pojadą do Libanu" - pisze "Corriere della Sera".

Tymczasem pozostałe kraje Europy, które najczęściej głośno domagały się rozejmu w Libanie, dziś milczą w sprawie kontyngentu ONZ, który ma rozejmu pilnować. Włosi chcą, żeby sprawa kontyngentu stanęła na zwołanym w trybie pilnym piątkowym spotkaniu szefów MSZ krajów UE w Brukseli. Uważają, że Europa powinna wystawić od 6 do 9 tys. żołnierzy. Swój udział rozważają podobno Hiszpanie, Belgowie i Holendrzy. - Mamy nadzieję, że Francja ponownie przemyśli swoje stanowisko - mówił wczoraj w Rzymie minister spraw zagranicznych Massimo D'Alema.

To jednak wydaje się mało prawdopodobne. - Mandat sił ONZ nie jest wystarczająco sprecyzowany - mówi "Gazecie" francuski senator Richard Yung, który zajmuje się polityką zagraniczną. I przedstawia całą serię wątpliwości: Czy mają być jedynie buforem między Izraelczykami a Hezbollahem, czy może czymś więcej? Czy mają prawo użyć broni? Czy ich zadaniem jest rozbrajanie Hezbollahu? Co mają robić, gdy Izraelczycy użyją siły?

Rezolucja stanowi, że żołnierze ONZ mają "monitorować rozejm" i dopomóc armii libańskiej w przejęciu kontroli nad ziemiami pomiędzy rzeką Litani a granicą z Izraelem, dotąd opanowanymi przez Hezbollah. Winni też pomagać w rozbrojeniu bojowników i pilnować granic Libanu, tak żeby nie dotarła do nich nowa broń z Iranu czy Syrii. Mogą w tym celu użyć "wszelkich stosownych środków" (a więc w domyśle - także i siły).

Senator Yung nie potrafi wyjaśnić, dlaczego rezolucja, którą Francja napisała (wspólnie z USA) i przeforsowała w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, dziś wydaje się jej nieprzekonująca. - Konieczna jest druga, precyzyjniejsza rezolucja. Ale nie bardzo widzę szansę by przeszła w Radzie - mówi.

- Jesteśmy ostrożni, bo mamy złe doświadczenia w Libanie - wyjaśnia Yung. W 1984 r., w dwóch zamachach bombowych w Bejrucie przypisywanych Hezbollahowi zginęło 240 żołnierzy USA i 60 francuskich komandosów. I jedni, i drudzy wkrótce potem wycofali się z Libanu.

Amerykanie, najbliżsi sojusznicy Izraela, tym razem nie poślą do Libanu żadnych wojsk. Nikt ich tam zresztą nie oczekuje, bo ludzie pamiętają, że izraelskie samoloty zrzucały bomby "made in USA". Społecznej niechęci nie odmieni nawet wczorajsza obietnica 230 mln dol. na odbudowę, którą ogłosił prezydent George Bush.

Chęć udziału w kontyngencie ONZ zadeklarowały za to kraje azjatyckie, ale nie te co trzeba - muzułmańskie Indonezja, Bangladesz i Malezja. Nie utrzymują one stosunków dyplomatycznych z Izraelem, co zdaniem premiera Olmerta wyklucza ich udział w misji. ONZ uważa, że Izrael nie ma prawa nikogo wykluczać, ale udział Azjatów stoi pod znakiem zapytania.

Nawet jeśli 15 tys. żołnierzy ONZ jakimś cudem wreszcie do Libanu dotrze, misja może skończyć się kompromitacją. Rząd Libanu nie zamierza Hezbollahu siłą rozbrajać, zresztą bojownicy nie chcą o tym słyszeć. Libańskie media piszą o tajnym porozumieniu, w którym rząd obiecał Hezbollahowi, że wprawdzie armia wejdzie na jego tereny, ale nie będzie szukać kryjówek broni, w szczególności rakiet, z których aż 4 tys. spadło w lipcu i sierpniu na północny Izrael.
mak, mz

"Gazeta Wyborcza" 2006-08-23

Autor: wa