Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czy Rosja storpeduje tarczę

Treść

W Chicago rozpoczął się szczyt NATO. Do "Wietrznego Miasta" przylecieli przedstawiciele 28 państw członkowskich i grupy krajów posiadających partnerskie porozumienia z Sojuszem. Wielkim nieobecnym jest prezydent Rosji Władimir Putin, który demonstruje w ten sposób dystans Moskwy. Tom Donilon, doradca Baracka Obamy ds. bezpieczeństwa, przyznaje, że istnieją poważne różnice między NATO oraz USA a Rosją.

Sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen podczas krótkiego wystąpienia przed obradami szczytu nazwał go "kluczowym". - Podejmiemy decyzje ważne dla bezpieczeństwa Ameryki Północnej i Europy, i dla przyszłości naszych sojuszników - powiedział. Wskazał trzy priorytety spotkania w Chicago. Są to bezpieczeństwo w Afganistanie, utrzymanie siły i gotowości bojowej NATO w warunkach zagrożeń XXI wieku oraz "utrwalenie trwałości partnerstwa członków Sojuszu". Mają to być odpowiedzi na wyzwania "epoki zagrożeń", jaką są według Rasmussena nasze czasy.
Prezydent Barack Obama mówił głównie o Afganistanie. Określił też Chicago mianem "swojego miasta", gdyż był senatorem ze stanu Illinois. - Musimy na tym szczycie wyjaśnić zasady naszego wyjścia z Afganistanu pod koniec 2014 roku i uzgodnić naszą politykę zapewnienia tam bezpieczeństwa już po operacji opuszczenia Afganistanu - stwierdził Obama. Podkreślił, że "wszyscy członkowie NATO powinni być tak samo zaangażowani w wysiłki obronne paktu".
Obrady w największym centrum konferencyjnym Ameryki, McCormick Place, zdominuje tematyka Afganistanu. Chodzi nie tylko o to, jak z niego wyjść z twarzą, ale i o niemałe pieniądze, jakie na to azjatyckie państwo jeszcze trzeba będzie wydać.
Centrum Chicago, podobnie jak innych metropolii USA to las drapaczy chmur, pomiędzy którymi ulice wydają się wąskie. Tłumy ludzi i samochodów, zgiełk, pośpiech, handel, rozrywka, wielkie reklamy... W ostatnich dniach doszły do tego manifestacje. Są oczywiście antyglobaliści, ale także rozmaite grupy Amerykanów niezadowolonych z sytuacji w swoim kraju. Liczą, że zainteresowanie mediów wizytą głów państw pozwoli również im jakoś zaistnieć. Nie będzie to łatwe, gdyż od soboty jeszcze więcej niż protestujących jest policjantów. Ruchem na skrzyżowaniach kierują funkcjonariusze zarządu komunikacji miejskiej, a luksusowe hotele, w których mieszkają politycy, są szczelnie odgrodzone. Wprowadzono nawet przepisy tymczasowo ograniczające prawo do zgromadzeń publicznych - rzecz w wolnościowo zorientowanej Ameryce bez precedensu. Kara do 2 tys. dolarów za podejmowanie niezarejestrowanych akcji politycznych rzeczywiście odstrasza i od soboty zamiast pochodów manifestantów uwagę przechodniów zwracają kawalkady limuzyn oficjalnych delegacji.

Kto będzie łożył na Afganistan
Atmosfera w mieście nie będzie jednak rzutować na negocjacje polityków. Już teraz trzeba postanowić, jak podzielić koszty utrzymania afgańskich sił bezpieczeństwa po wyjściu wojsk NATO i innych krajów. Polsce ma przypaść kwota 20 mln dolarów rocznie. - Jesteśmy otwarci na argumenty, ale mamy ograniczony entuzjazm dla tak sformułowanej propozycji. Polska nie powinna być rzecznikiem stanowiska, aby po 2014 r. wykazać pełny brak zainteresowania tym, co się w Afganistanie dzieje. Polska jest skłonna rozmawiać o tym, jak można najlepiej wykorzystać środki finansowe, które Polska dzisiaj przeznacza na pomoc rozwojową dla Afganistanu po roku 2014 - stwierdził przed wylotem prezydent Bronisław Komorowski. Chociaż minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak mówi, że "nie chce, by szczyt w Chicago był szczytem składkowym", to chyba nie da się tego uniknąć. Polska chciałaby, żeby więcej pieniędzy na Afganistan przeznaczyły Rosja i Chiny. Wojska tych państw nie uczestniczyły w operacji ISAF, a więc nie ponosiły ciężaru operacji zbrojnej, a z racji położenia są znacznie bardziej zainteresowane stabilnością w regionie - brzmi argumentacja polskiej dyplomacji. Nie wiadomo jednak, czy podczas szczytu się przebije.
Decyzję o zakończeniu obecności Sojuszu w Afganistanie w 2014 r. podjęto na poprzednim szczycie w Lizbonie, który odbył się w listopadzie 2010 roku. Termin jest podwójnie trudny. Z jednej strony niektóre państwa mają już dość wyraźnie bezowocnej walki z talibami i wycofują się wcześniej wbrew postanowieniu: "razem weszliśmy, razem wyjdziemy". Z drugiej strony brak widocznych efektów działań ISAF w poprawie bezpieczeństwa, gotowości sił afgańskich czy stabilności politycznej w kraju może skłaniać do wysuwania pomysłów przedłużenia misji. Stanowisko Polski ma opierać się na postanowieniach z Lizbony. Mamy być do końca 2014. Ani krócej, ani dłużej.
Poza Afganistanem mowa będzie o tarczy antyrakietowej. To temat nawet ważniejszy dla Polski niż Afganistan, gdyż naszym priorytetem jest skupienie się NATO na swojej misji solidarnej obrony terytorialnej. Szczyt ma ogłosić rozpoczęcie działania pierwszego komponentu tarczy. - Zakończony został pierwszy etap. Obejmuje on radar w Turcji, system dowodzenia oparty o Ramstein w Niemczech i przeciwrakiety rozmieszczone na okręcie systemu Aegis, dyslokowanym na Morzu Śródziemnym. Ta pierwsza faza przede wszystkim pozwala częściowo zabezpieczyć terytoria Turcji, Grecji i Bułgarii przed uderzeniami rakiet krótkiego zasięgu - wyjaśnił szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch. Te wszystkie zapowiedzi stoją jednak pod poważnym znakiem zapytania ze względu na coraz ostrzejszy sprzeciw Rosji. Wielkim nieobecnym szczytu jest jej prezydent Władimir Putin, który demonstruje w ten sposób pogłębiający się dystans swojego państwa do NATO. Tom Donilon, doradca prezydenta Obamy ds. bezpieczeństwa, zdaje się lekceważyć nieobecność Putina i brać za dobrą monetę oficjalną wymówkę Moskwy, że prezydent jest zajęty formowaniem nowego rządu. Gdyby tak było, nie wysłałby do USA premiera tegoż rządu Dmitrija Miedwiediewa. Obama tak czy inaczej spotka się z Putinem w połowie czerwca w Meksyku na szczycie grupy G20. Donilon podkreśla jednak istnienie różnic pomiędzy NATO oraz USA a Rosją. - Mówimy wyraźnie o sprawach, które nas dzielą. Jedynie uważamy, że brak postępu w jednych sprawach nie może nas powstrzymywać przed pomyślnym rozwiązywaniem tych, w których porozumienie jest możliwe. Myślę, że podobne nastawienie występuje i w Moskwie, i w Waszyngtonie - dodał amerykański polityk.

Obama głodny sukcesu
Należy zwrócić uwagę, że wypowiedzi takie jak Donilona wiążą się z kampanią wyborczą w USA, w której prezydent Obama chce pokazać jak najwięcej swoich sukcesów. Jego czołowy doradca wymienił walkę z globalnym kryzysem i osiągnięcie stabilizacji w Afganistanie jako dziedziny, w których obecnej administracji udało się osiągnąć znaczny postęp. Chociaż akurat te kwestie nie wydają się zbyt pewnymi atutami ekipy Obamy.
Podczas szczytu w Chicago dojdzie do kilku spotkań politycznych niezwiązanych bezpośrednio z NATO i obronnością. Bronisław Komorowski spotka się z Fran÷ois Hollande´em oraz prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem i kanclerz Niemiec Angelą Merkel. Jak zapowiedział prezydent, z nowym lokatorem Pałacu Elizejskiego będzie rozmawiał o współpracy francusko-niemiecko-polskiej w ramach tzw. Trójkąta Weimarskiego, zaś z Janukowyczem o uzyskanych przez Ukrainę efektach w zakresie przygotowań do integrowania się ze światem zachodnim.
Podsumowaniem polskiego stanowiska było wystąpienie ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego w klubie politycznym Chicagowska Rada Problemów Globalnych. Według polityka, operacje interwencyjne NATO mają coraz mniejsze podstawy prawne i moralne, czego przykładem jest trudna do prostego wyjaśnienia odmienna reakcja NATO na dwie "arabskie rewolucje". - Dlaczego w kwestii działań zbrojnych mówimy: "Libia - tak, a Syria - nie"? - pytał retorycznie Sikorski.
Według szefa polskiej dyplomacji, NATO, a szczególnie USA powinny zwrócić się ponownie do Europy, która "nie przestała być problemem w dziedzinie bezpieczeństwa" i zaangażowanie w nich "w dalszym ciągu ma sens". Sikorski zwrócił uwagę, że państwa, które niedawno dołączyły do Sojuszu, nie czują się wcale aż tak bezpieczne jak starzy członkowie. Minister widzi potrzebę koncentracji na programach podtrzymujących gotowość do kolegialnej obrony terytorialnej, takie jak wspólne ćwiczenia wojskowe, szczegółowe planowanie operacyjne i współpraca wywiadów. Sikorski skrytykował sprzedaż broni przez kraje członkowskie państwom "nieprzychylnie nastawionym do NATO", co było wyraźną aluzją do kontraktów na elementy uzbrojenia, jakie zawarły z Rosją Francja i Włochy.
Sikorski dużo mówił o sukcesach Polski jako kraju wolnego i demokratycznego. Stwierdził m.in., że w naszym życiu publicznym nie ma pozostałości komunizmu, zaś kraj prężnie się rozwija, czego przykładem są "setki kilometrów otwieranych autostrad". Wyraźnie zakłopotany minister stracił swój elokwentny i dowcipny styl, gdy padło pytanie o katastrofę smoleńską. Stwierdził jedynie, że była to wielka tragedia, wymienił niektóre ofiary i odesłał do raportu komisji Millera.
Ciekawe spostrzeżenia Sikorski poczynił w kwestii udziału Polski w programie inteligentnej obrony (ang. smart defense), czyli idei podziału odpowiedzialności za poszczególne rodzaje środków obrony na kraje członkowskie wraz z budową mechanizmów ich skoordynowanego wspólnego zastosowania. Szef dyplomacji wskazał na lotnictwo taktyczne i samoloty F-16 jako na nasz główny atut, zaś niemal na straty spisał marynarkę wojenną. Nieco zaskakujący dystans wykazał wobec projektu tarczy antyrakietowej. - My się do tarczy nie palimy. To jest amerykański projekt - oświadczył, udając się na posiedzenie.

Piotr Falkowski, Chicago

Nasz Dziennik Poniedziałek, 21 maja 2012, Nr 117 (4352)

Autor: au