Czy Irlandia ulegnie medialnej propagandzie?
Treść
Cała medialna Irlandia nawołuje do poparcia traktatu lizbońskiego. Politycy do ostatniej chwili prowadzili kampanię, mającą na celu skłonienie do głosowania na "tak" w dzisiejszym referendum. Premier kraju Brian Cowen, a także lider partii koalicyjnej Fine Gael - Enda Kenny, jednym głosem oskarżali wszystkich przeciwników unijnego dokumentu o nieuczciwość. Rządzący politycy uważają, że traktat należy koniecznie przyjąć, gdyż stworzenie lepszego nie jest w ogóle możliwe. Premier podczas swojej ostatniej konferencji prasowej przed referendum wyraził nadzieję, że obywatele, którzy głosowali na partie obecnie rządzące krajem, a było ich blisko 90 proc., zagłosują za przyjęciem traktatu z Lizbony. Następnie stwierdził, że w ostatnich dniach prowadzono bardzo ciężką walkę, aby przekonać społeczeństwo do poparcia tego dokumentu. O trud, który go spotkał, premier obwinił przedstawicieli kampanii "Głosuj - NIE". Zarzucił przy tym wszystkim przeciwnikom traktatu mącenie w głowach obywateli, a także to, że nie skupiają się oni na kwestiach rzeczywiście do niego się odnoszących. - Poboczne kwestie są używane oportunistycznie przez naszych przeciwników, by stworzyć zamęt wokół korzyści płynących z traktatu, by wywoływać lęki, niepokoje i obawy, które są im potrzebne, aby zdobyć jakiekolwiek poparcie - straszył eurosceptykami premier. - Ich kampania była oczywiście nieuczciwa - zakończył.
W podobnym tonie brzmiały wypowiedzi koalicjantów premiera. Enda Kenny zaapelował, by ignorować argumenty przeciwników traktatu, którzy - jego zdaniem - cały czas próbują zwieść społeczeństwo. Stwierdził, że ich postawa jest godna pożałowania.
Dodał, że najbardziej kłamliwe są stwierdzenia, iż ten dokument doprowadzi do podwyższenia podatków, wprowadzenia aborcji czy eutanazji w Irlandii. - Zachęcam was, abyście - idąc w czwartek do urn - myśleli o przyszłych pokoleniach - apelował Kenny. Politycy zapytani, czy w przypadku odrzucenia tego dokumentu nie można byłoby wypracować czegoś lepszego, zgodnie stwierdzili, że nie.
Na rzucaniu oskarżeń wobec przedstawicieli kampanii "Głosuj - NIE" skupił się także lider laburzystów Eamon Gilmore. - Ci, którzy sugerują, że powinniśmy głosować na "nie", aby pozwolić rządowi wywalczyć lepszą umowę, są albo nadzwyczaj naiwni, albo umyślnie zwodzą opinię publiczną - podkreślał Gilmore. Zaznaczał przy tym, że odrzucenie traktatu może wprowadzić kraj w szereg ekonomicznych trudności. Nie poparł jednak swojej odważnej tezy żadnymi przykładami.
Innego zdania są choćby przedstawiciele partii Sinn Féin. Jej przewodniczący Gerry Adams stwierdził, że lepsza umowa jest oczywiście możliwa. Ironicznie powiedział, że ma nadzieję, iż przedstawiciele jego rządu to nie są "zwiędłe fiołki" i byliby w stanie jeszcze raz pojechać do Brukseli, by renegocjować traktat reformujący. Co, jak dodał, może ich jeszcze spotkać, jeśli Irlandczycy odrzucą dokument. Jeszcze ostrzej wypowiadają się politycy z partii Libertas. - Nie mogliśmy podpisać gorszej umowy niż ta, którą oferuje się nam dziś - powiedział jej prezes Declan Ganley.
Nieliczni niezależni dziennikarze próbują przebić się przez medialną wrzawę z rzeczowymi argumentami. Podkreślają przede wszystkim, że zapisy traktatu lizbońskiego dają bardzo dużą władzę unijnej biurokracji, która w ogóle nie będzie pochodziła z wolnych wyborów. Niestety, to, a także inne zagrożenia, które może nieść za sobą utworzenie państwa Unia Europejska, nie dotrą do szerokiej opinii publicznej. Pozostaje pytanie, czy mieszkańcy Zielonej Wyspy w dzisiejszym głosowaniu będą kierowali się własnym rozsądkiem, czy nawoływaniami z telewizorów.
Łukasz Sianożęcki
"Nasz Dziennik" 2008-06-12
Autor: wa