"Czułem, że ojciec jest kimś ważnym"
Treść
W historii gier zespołowych Polska może pochwalić się zaledwie jednym, jedynym tytułem mistrza świata. W czwartek obchodzić będziemy trzydziestą rocznicę tego wydarzenia. 28 października jakże udanego dla naszego sportu roku 1974 siatkarze pod wodzą legendarnego trenera Huberta Wagnera w finale mistrzowskiego turnieju pokonali Japonię 3:1. Stanęli na najwyższym stopniu podium. Po raz pierwszy i na razie ostatni.
O tym, że drzemią w nich wielkie możliwości, wiadomo było od lat. Pojedyncze zwycięstwa z ówczesnymi potęgami - ZSRS, NRD czy Japonią - tylko to potwierdzały. Sukcesów - takich na miarę oczekiwań - jednak brakowało. Podczas igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 roku Polacy zajęli dziewiąte miejsce. Nadzieje były dużo większe.
Po tym turnieju nastąpiła zmiana na stanowisku trenera reprezentacji: Tadeusza Szlagora zastąpił Hubert Wagner. Ten młody szkoleniowiec od razu dokonał kilku zmian w kadrze. Nie ukrywał, że interesuje go jedynie walka o najwyższe cele. Na każdym kroku podkreślał, że równie ważna jak trening i doskonalenie swych umiejętności jest praca nad mentalnością. - Trzeba było pracować nad zmianą mentalności, przyzwyczajeń zawodników - wspominał Wagner pod koniec lat dziewięćdziesiątych. - Skacze się określoną liczbę płotków nie dlatego, żeby popracować nad siłą i skocznością, ale żeby przełamać w zawodniku zmęczenie, żeby wywołać wolę walki. Single gra się nie po to, żeby doskonalić technikę, tylko żeby złamać ludzi. W góry nie idzie się po to, żeby wyłącznie zrobić kondycję, ale tak się dobiera trasę, najlepiej w ulewnym deszczu i po śliskim, żeby ci ludzie się przełamali.
W roku 1974 mistrzostwa świata odbywały się w Meksyku. Polacy wyjechali tam w składzie: Ryszard Bosek, Wiesław Czaja, Wiesław Gawłowski, Stanisław Gościniak, Marek Karbarz, Mirosław Rybaczewski, Włodzimierz Sadalski, Aleksander Skiba, Edward Skorek, Włodzimierz Stefański, Tomasz Wójtowicz i Zbigniew Zarzycki. W imprezie grały aż 24 drużyny, a rozgrywano ją systemem trzystopniowym - eliminacje w grupach, półfinały i finał. Początkowo do kraju napływały dość skąpe informacje. Wiadomo tylko było, że nasi wygrywają.
W pierwszej fazie mistrzostw Polska grała w Tuluce, pokonując kolejno Egipt 3:0, USA 3:1 oraz ZSRS 3:1. Następnie były zwycięstwa w Mexico City nad NRD 3:0, Belgią 3:0, Meksykiem 3:1, ZSRS 3:2, Czechosłowacją 3:2, NRD 3:2 i Rumunią 3:0. W wielkim finale Biało-Czerwoni zmierzyli się z Japonią i wygrali 3:1.
16-letni wówczas Wojciech Drzyzga, który stawiał pierwsze kroki pod siatką w warszawskim klubie Sarmata, wspomina: - Wiedzieliśmy, że wygrywają. Szukaliśmy z kolegami wyników w gazetach, z uwagą słuchaliśmy radia. Im bliżej końca mistrzostw, tym silniej pobudzona wyobraźnia młodego chłopaka nasuwała myśli o zajęciu miejsca na najwyższym stopniu podium i wysłuchaniu "Mazurka Dąbrowskiego". Oni, w tym dalekim Meksyku, mieli duży wpływ na rozwój mojej kariery - przyznał olimpijczyk z Moskwy.
W Polsce mistrzów świata witano jak narodowych bohaterów. - Na Dworcu Głównym były tłumy. Stałem wśród ludzi, trzymając mamę (była reprezentantka Polski Danuta Kordaczuk-Wagner) za rękę. Praktycznie nic więcej nie pamiętam, ale gdzieś wtedy docierała do mnie świadomość, że ojciec jest kimś ważnym - powiedział Grzegorz Wagner, który wówczas miał dziewięć lat.
Nie wszyscy bohaterowie tych mistrzostw doczekali 30. rocznicy sukcesu. We wrześniu 2000 roku, w wieku 55 lat, zmarł nagle we Włoszech Aleksander Skiba, współtwórca potęgi siatkarskiej w tym kraju. W połowie listopada 2000 roku w wypadku samochodowym koło Płocka zginął Wiesław Gawłowski. Miał 50 lat. 13 marca 2002 roku zmarł nagle Hubert Wagner. 11 października 2004 roku umarł Jan Siedzioch, lekarz, który współpracował z kadrą siatkarzy w latach jej największych triumfów.
Pisk, PAP
"Nasz Dziennik" 26-10-2004
Autor: Ku8a