Człowiek powinien umrzeć dla drugiego przez to, żeby go nie sądzić w żadnej sprawie
Treść
Zawsze trzeba pamiętać o tym, że dobrze jest widzieć swoją winę i mówić choćby tylko krótko, „Przepraszam”; jeśli nie ma czasu na więcej, bo już następna wina pędzi.
Abba Mojżesz – Egipt był już wtedy w dużej mierze chrześcijański i w rodzinie pewnego chrześcijanina, bogatego na tyle, żeby mieć niewolników, niewolnica Murzynka urodziła syna. Nikt oczywiście nie wiedział, czyje to jest dziecko, ale na pewno było z ojca także Murzyna, bo był czarny jak noc. Nawet w chrześcijańskim domu jeszcze się wtedy tradycyjnie niezbyt przejmowano moralnością niewolnic. Od prawieków było wiadomo, że niewolnice rodzą dzieci, wszystko jedno czyje, i w ten sposób rośnie rodzinny majątek. Tylko że akurat ten dzieciak okazał się dobytkiem, którego rodzina pańska nie chciała. Od małego był strasznie silny, jako kilkunastoletni chłopak już mógł przewracać dorosłych mężczyzn. Toteż nikogo się nie bał. Za wybryki nie miał kto go karać, bo się potrafił obronić nawet przeciw kilku ludziom. I gdyby to była pogańska rodzina, to by go w końcu prawdopodobnie zabito, jako nieużytecznego niewolnika. Ponieważ jednak rodzina była chrześcijańska, wyrzucono go z domu: Idź, dokąd chcesz, nie mamy do ciebie żadnych praw ani wobec ciebie żadnych obowiązków. Więc poszedł i przystał do jakiejś bandy, chętnie go tam przyjęli. Przez ileś lat, wielki drab, silny jak bawół, był rozbójnikiem. Pewnie miał udział w wielu napadach, mógł być wielokrotnym mordercą, na pewno rozpustnikiem i pijakiem także.
Niemniej w pewnym momencie prawo tak mu już zaczęło deptać po piętach, że widać było, że tu już kary śmierci nie uniknie. Chyba żeby (bo była taka furtka, w schrystianizowanym już Egipcie) chyba, żeby został mnichem; to wtedy dadzą mu spokój. A chciał żyć. Więc poszedł do Sketis, aż do samej Sketis, może uważał, że tam będzie bezpieczniej, na wszelki wypadek. Izydor ze Sketis, który jak pamiętamy, był bardzo rozsądny i litościwy, przyjął go za ucznia. Ale ten człowiek musiał zrobić pełny zwrot, w tył zwrot. Musiał przyjąć wszystko to, co poprzednio odrzucał, a wszystko to odrzucić, co poprzednio przyjmował. Mógł to zrobić dla oczu tylko, pozornie, ale coś takiego w nim jednak tkwiło, że to zrobił szczerze: ma być mnichem, będzie mnichem. Oj, jak było trudno. Przecież dawnego sposobu życia nie ściągnie się tak, jak rękawiczki. Niemal jak skórę własną trzeba ściągać. I było tak trudno, a fizyczna siła tak go rozpychała, że w końcu wpadł na pomysł; może Izydor mu to podszepnął, może sam to wymyślił – wykorzystać tę siłę właśnie dla nawrócenia. Jak wykorzystać? Ano, skoro potrafi tyle dźwigać, to będzie nosiwodą dla braci. Skoro tyle ma wytrzymałości, to będzie dłużej się modlił, będzie czuwał, będzie stał na modlitwie; będzie wszystko to robił, co z taką siłą może robić, skoro już ją ma.
A z wodą rzeczywiście było bardzo trudno, ze Sketis daleko było do wody, a w dodatku chaty mnichów rozrzucone były szeroko. Więc jeśli chciał ponapełniać kilkuset braciom ich stągiewki, to musiał się rzeczywiście dużo nachodzić. A mimo wszystko siłę zachował. Potrafił spotkać czterech rozbójników, którzy myśleli, że ot, idzie stary safanduła, łatwo go za łeb wziąć i obrabować – a on ich wszystkich wziął pod pachę i zaniósł do centrum osady, do kościoła, żeby zapytać ojców, co ma z nimi zrobić. Tak im tą krzepą zaimponował, że zgodzili się porzucić swoje rzemiosło… I jeszcze jedno, z czego zasłynął ten właśnie zbój: zasłynął z przychylności, z łagodności, z gościnności. Już o tym wiemy prawie od początku księgi.
Abba Mojżesz powiedział, że człowiek powinien umrzeć dla drugiego przez to, żeby go nie sądzić w żadnej sprawie.
Abba Mojżesz, jak pamiętamy, starał się wypełniać tę naukę: kiedyś nie zgodził się wziąć udziału w jakimś sądzie. W ustach pustelników jednak, a już zwłaszcza abba Mojżesza, sądzeniem jest nie tylko wyrok wydawany na rozprawie, ale także wyrok wydawany bezgłośnie, nawet jeśli się temu komuś nic nie mówi, ale już się go zalicza w myśli do przestępców lub głupców lub ludzi złej woli. Więc człowiek powinien umrzeć dla drugiego. I pewnie, kiedy umrę, to już nie będę sądziła, bo stanę na własnym sądzie. I przynajmniej się dowiem, co to jest sąd prawdziwy. Zanim by to jednak nastąpiło, nie sądzić w żadnej sprawie jest bardzo trudno; to jest odruchowa czynność, jakieś klasyfikowanie, nadawanie wartości, ocenianie wszystkiego. Można się złapać na tym pięć razy w ciągu dwóch minut. Ale jednak dobrze jest przynajmniej się łapać. Bo może wtedy przeprosimy Pana Boga za to, cośmy zrobili w sercu; i może przynajmniej zaczniemy jakoś dostrzegać to w sobie, i wystrzegać się tego na miarę naszych sił, na potem. Zawsze trzeba pamiętać o tym, że dobrze jest widzieć swoją winę i mówić choćby tylko krótko, Przepraszam; jeśli nie ma czasu na więcej, bo już następna wina pędzi. Tak, przepraszam.
Powiedział także: Człowiek powinien, zanim wyjdzie z ciała, zadać w sobie śmierć wszelkiemu złu, tak, żeby nikogo nie krzywdził.
Czyli śmierć prawdziwą, śmierć cielesną, śmierć kończącą życie doczesne, powinna poprzedzić ta śmierć naszego wewnętrznego przestępcy. Żeby nikogo nie krzywdził, to jest już nawet trochę łatwiejsze, bo sądzić można w każdej chwili, nawet w myśli, a krzywdzi się raczej czynem lub słowem. Ale trzeba stale uważać: bo tak łatwo jest zawsze widzieć, że krzywdzi ktoś inny, a nie widzieć, że i ja krzywdzę.
I to powiedział: Jeżeli człowiek nie jest w sercu przekonany, że jest grzesznikiem, to Bóg go nie wysłuchuje.
Niewygodna nauka; i dlatego brat, który tego słuchał, zapytał: A co to właściwie znaczy być przekonanym, że się jest grzesznikiem? Starzec odpowiedział, że jeśli ktoś dźwiga ciężar własnych win, to nie ogląda się za cudzymi. Dał odpowiedź czy nie dał? Owszem, bo powiedział, jak się to objawia, kiedy ktoś uważa samego siebie za grzesznika: już się nie ogląda za cudzymi winami. Odpowiedź nie była więc teoretyczna, ale praktyczna, i słusznie: bo wiedzieć to nie to samo, co pełnić; a bez pełnienia sama wiedza nie pomoże.
Fragment książki Nad Księgą Starców. Komentarz do apoftegmatów / Publikacje źródłowe i opracowania na temat apoftegmatów Ojców Pustyni.
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj