Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Człowiek o marsowym obliczu i gołębim sercu

Treść

Księdza profesora Hieronima Feichta - wybitnego muzykologa i kompozytora, w 40. rocznicę jego śmierci wspomina ks. prof. Ireneusz Pawlak, kierownik Katedry Monodii Liturgicznej Instytutu Muzykologii KUL

W jaki sposób ks. prof. Hieronim Feicht przyczynił się do ukształtowania profilu lubelskiej muzykologii?
- Powołanie muzykologii na KUL-u było inicjatywą Episkopatu Polski i wiązało się z potrzebą kształcenia przyszłych wykładowców w seminariach duchownych. Ksiądz profesor Hieronim Feicht - wybitny muzykolog, wówczas profesor Uniwersytetu Warszawskiego, firmował powstanie Katedry Muzykologii Kościelnej (z której z czasem, po przekształceniach, powstał Instytut Muzykologii). Formując lubelską muzykologię, zakładał, że właśnie tu ma zostać przebadany chorał gregoriański w zabytkach polskich. Zawsze powtarzał, że nie możemy z tego profilu zrezygnować, bo nikt inny za nas tego nie zrobi. Stąd wszystkie prace pisane na KUL-u pod jego kierunkiem dotyczyły zabytków chorałowych. Ten profil badań jest zachowany do dziś, wśród innych, które pojawiły się wraz z rozwojem naszej placówki.

Jak pracowało się na seminariach prowadzonych przez ks. prof. Feichta?
- Muszę powiedzieć, że prowadził je w dość oryginalny - jak dla mnie - sposób. Gdy studenci nie pytali o konkretne problemy, miał w zwyczaju... opowiadać anegdoty. Niejako więc czekał, aż studenci "zmuszą" go do podejmowania naukowych tematów. Jeśli jednak pojawiły się konkretne pytania ze strony piszących, zawsze padała kompetentna odpowiedź, ukierunkowująca dalszą pracę - a trzeba tu zaznaczyć, że ks. prof. Feicht był ogromnym erudytą.

Ze strony studentów oczekiwał więc aktywności i sporej samodzielności?
- Tak. Uważał, że to student studiuje, a nie on go uczy. Student miał więc pytać, pracować i przedstawiać wyniki pracy. Jednocześnie ks. Feicht oczekiwał bliższego kontaktu ze swoimi studentami. Zawsze był nimi otoczony. Umiał gromadzić wokół siebie ludzi i stwarzać sympatyczną atmosferę. Wspominając postać ks. Feichta, nasuwa mi się na myśl stwierdzenie, że był to człowiek o marsowym obliczu i gołębim sercu.

A jak było na egzaminach?
- Pamiętam, jak razem z ks. Bernatem chcieliśmy zdać egzamin trochę wcześniej. Umówiliśmy się z ks. Feichtem na spotkanie. Pamiętam do dziś, jak dokładnie zostaliśmy wówczas przepytani z materiału - od początku do końca, po kolei. Ksiądz Feicht zawsze dokładnie egzekwował to, co wyłożył - bez wyjątków. Chciał przekonać się, co student faktycznie umie. Nie było żadnej taryfy ulgowej. Taka była jego metoda pytania.

"Marsowe oblicze" było więc niejako twarzą egzaminatora. A jak studenci mogli przekonać się o "gołębim sercu" swego profesora?
- Warszawskie mieszkanie ks. Feichta - w domu misjonarzy, zawsze wypełniali jego studenci i absolwenci. Było ono wprost oblegane. Podczas tych spotkań nazywano ks. Feichta "dziadziem" i on sam pozwalał tak do siebie mówić. Nie były to tylko spotkania towarzyskie, dyskutowano też wiele na tematy naukowe. Ksiądz Feicht był bardzo gościnny. Zawsze osobiście robił swoim gościom - w tym studentom, kawę. Utkwił mi też w pamięci inny znamienny szczegół: podczas jednej z moich wizyt u ks. Feichta trafiłem na moment, w którym coś akurat komponował. Zaraz też powiedział: "Chodź do fortepianu, coś ci pokażę", i zaczął się pytać mnie, studenta - o opinię na temat skomponowanego fragmentu. Darzył swoich studentów szacunkiem, liczył się z ich zdaniem. Był człowiekiem skromnym, bardzo krytycznym wobec siebie, wymagającym, o zdecydowanych, wyrazistych poglądach.

Na zajęcia w Lublinie ks. prof. Feicht dojeżdżał z Warszawy?
- Tak, przeważnie pociągiem. Zawsze wyjeżdżaliśmy po niego taksówką - nie tylko dlatego, że był już człowiekiem starszym, ale także z powodu bardzo ciężkich toreb, w których przywoził masę książek. Była to zazwyczaj najnowsza literatura, co w połączeniu z wiedzą ks. Feichta na temat bieżących badań, odkryć muzykologicznych, dawało nam - studentom, niepowtarzalną okazję do śledzenia na bieżąco życia naukowego. Mieliśmy przecież informacje z pierwszej ręki.

Jak - podsumowując - można byłoby scharakteryzować tę bogatą osobowość?
- Ksiądz Feicht kochał naukę i kochał życie. Kochał ludzi, potrzebował ciągłego kontaktu ze studentami. Był osobą o wszechstronnych zainteresowaniach. Miał na przykład słabość do... kibicowania podczas zawodów żużlowych i był dość dobrze zorientowany w wynikach i rozgrywkach w tej dziedzinie. "Gołębie serce" ks. Feichta dało o sobie znać podczas urządzonego dla niego na KUL-u jubileuszu 70-lecia urodzin. Kiedy chór muzykologii zaśpiewał dwie z jego kompozycji: "Chroń, Panie, wątłą duszy mojej zieleń" i "Inclinet Dominus Deus noster", na "marsowym obliczu" pojawiły się łzy wzruszenia... Pamiętam pogrzeb ks. Feichta na Powązkach, kiedy na twarzach wielu pojawiły się łzy żalu po stracie tak niezwykłej osoby. Pamiętam też nasze spotkanie - jak się okazało, ostatnie, kiedy - wtedy już ciężko chory, ks. Feicht mówił mi, że ma do mnie sprawę i że następnym razem porozmawiamy. Nie zdążył mi już o niej powiedzieć.

Dziękuję za rozmowę.

Elżbieta Skrzypek
"Nasz Dziennik" 2007-03-31

Autor: wa