Czasami warto zaryzykować
Treść
Rozmowa z Tadeuszem Błażusiakiem, mistrzem Polski w trialu motocyklowym
Od dobrych kilku lat zalicza się Pan do ścisłej światowej czołówki w motocyklowym trialu, ma ustaloną markę i renomę, zabiegają o Pana wszystkie fabryczne zespoły na świecie, a jednak zdecydował się Pan na zmianę - wybór padł na enduro extreme. Dlaczego?
- To prawda, moje dotychczasowe sportowe życie toczyło się wokół trialu. Wszystko zmieniło się jednak na początku czerwca, podczas Erzbergrodeo w Austrii. To prestiżowe zawody, będące swoistym połączeniem rajdów enduro, motocrossu i trialu, corocznie gromadzące na starcie całą światową czołówkę. W tym roku wzięło w nich udział blisko 1400 zawodników, wśród których nie zabrakło największych sław. Ja pojawiłem się na starcie, aby przede wszystkim pokazać się i dobrze pobawić. Tymczasem wygrałem, i to z ogromną przewagą nad konkurentami. Natychmiast otrzymałem mnóstwo propozycji z największych zespołów świata i po długich namysłach zdecydowałem się na zmianę.
Decyzja pewnie nie była łatwa?
- Miałem kilka nieprzespanych nocy, spory ból głowy. Wiedziałem, że decydując się na zmianę, praktycznie wywracam dotychczasowy porządek rzeczy. W trialu mam miejsce w czołowej dziesiątce na świecie i pewne zatrudnienie w drużynie fabrycznej na kolejnych kilka sezonów. Ale zdecydowałem się podjąć ryzyko. Wiem, że teraz wszystko w moich rękach. Sam muszę wykonać wielką pracę, zmienić swoje przyzwyczajenia, nauczyć się nowej techniki jazdy i każdej rzeczy po kolei.
Nie boi się Pan jednak troszkę ryzyka?
- Ryzyko jest spore, nie ukrywam. Ale Erzbergrodeo jest dla mnie jakimś punktem oparcia. W tych najtrudniejszych jednodniowych zawodach enduro na świecie okazałem się przecież najlepszy, co pokazało, że w tej dyscyplinie mogę myśleć o sukcesach. Przy okazji wychodzę z założenia, że w życiu warto czasem zaryzykować, bo w ten sposób można wykonać krok naprzód, rozwinąć się. Wierzę, że mi się uda. Przyznam też, że odpowiada mi specyfika zawodów enduro, to całe show, przedstawianie zawodników, ich charakterów z różnych stron. Zawody ogląda nieraz po kilkadziesiąt tysięcy widzów, znakomicie się przy tym bawiących.
Co łączy trial i enduro extreme, a gdzie tkwią największe różnice?
- Różnic jest sporo. W nowej konkurencji jeździ się na motocyklu enduro, zawody rozpoczyna ze startu motocrossowego, czyli z bramki. Ale główną nowością będą dla mnie duże prędkości, bardzo szybkie zakręty. W trialu ogromną rolę odgrywa koncentracja, którą trzeba w sobie wymuszać. Nie jest to sport szybki, wszystko odbywa się przy bardzo małych prędkościach. A wiadomo, że największą koncentrację wyzwala właśnie prędkość. Stąd trzeba nieustannie się zmuszać do skupienia uwagi. W enduro extreme wszystko przychodzi raczej automatycznie, bezwiednie. Nie ukrywam - pociąga mnie to. Na początku na pewno będę nieco wolniejszy w próbach typowo endurowych, nie jest to bowiem moja specjalizacja i nigdy ich szczególnie nie trenowałem. Nowa konkurencja ma jednak w nazwie słowo "extreme", i nie bez przypadku. Dużą rolę odgrywają w niej elementy zaczerpnięte z trialu, czyli jazda po kamieniach, skałach. W tym przypadku będę miał przewagę nad konkurencją, lata pracy zrobią swoje. Trial jest przecież najtrudniejszą i najbardziej wymagającą technicznie odmianą sportów motocyklowych.
Ile daje Pan sobie czasu na poznanie tajników nowej dyscypliny?
- Poznawania sportu nie można określić w czasie. Ja trial uprawiam prawie całe życie, ale każdego roku odkrywam coś nowego. Sukcesy przychodziły też po kolei, pracowałem bardzo dużo nad techniką, ogólnym rozwojem. W pewnym momencie sam czułem, że jest już tak dobrze, że mogę wygrywać. Erzbergrodeo było dla mnie wielką zachętą. Przyjechałem jako nieznany zawodnik, pokonałem wszystkich rywali. Nie znaczy to jednak, iż będę już tylko zwyciężał. Spokojnie, jestem realistą. Spodziewam się, że nauka podstaw pozwalających mi na walkę z czołówką powinna potrwać około półtora roku. W sezonie 2009 mam już nadzieję rywalizować z nimi jak równy z równym.
Na razie jednak szykuje się Pan od ostatniego (przynajmniej na kolejne trzy lata) startu w trialu i może powoli dokonywać podsumowania dotychczasowych sukcesów. Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie?
- Zacznę może od tego, że trial jest fantastyczną przygodą, sposobem na życie, ale wymaga wielu lat ciężkiej pracy. Na początku mało kto ją zauważa, człowiek haruje po kilka godzin dziennie, a wyniki łatwo nie przychodzę. Jeśli ktoś ma talent, smykałkę do obsługiwania motocykla i samozaparcie, to dopiero po mniej więcej dziesięciu latach może myśleć o starcie na mistrzostwach Europy, nie mówię już o mistrzostwach świata. Dla mnie sukcesem jest już choćby to, że wytrwałem, nigdy nie zwątpiłem. A jeśli chodzi o kwestie czysto sportowe: jako bardzo młody chłopak zostałem mistrzem Europy, co było przełomem w mojej karierze. Dzięki temu wszedłem na stałe do światowej czołówki, jeździłem w trzech zespołach fabrycznych, miałem stałe zatrudnienie. Mam pewne miejsce w najlepszej dziesiątce na świecie, jechałem pełny sezon mistrzostw świata w hali, gdzie kwalifikuje się tylko siedmiu zawodników. Na początku mojej przygody z trialem chciałem być w pierwszej dziesiątce mistrzostw Europy. Zadanie zrealizowałem chyba z nawiązką.
A co dalej? Może Rajd Dakar, w którym występuje wielu specjalistów od enduro? W Erzbergu pokonał Pan przecież m.in. zwycięzcę tej imprezy, Cyrila Despresa?
- Czemu nie? Dakar jest wspaniałą imprezą, jedyną w swoim rodzaju. Ale dziś o nim jeszcze nie myślę, mam w planie co innego. Ale za kilka lat może o tym ponownie pomówimy.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Tadeusz Błażusiak - mistrz Europy z roku 2004 (5 startów - 4 zwycięstwa i jedno 2. miejsce), ósmy zawodnik mistrzostw świata w roku 2006, ośmiokrotny mistrz Polski, niepokonany na krajowych trasach od 1999 roku. Urodzony w Nowym Targu 24-letni zawodnik jest najwybitniejszym specjalistą od trialu motocyklowego nad Wisłą, ale - przynajmniej na trzy lata - zmienia konkurencję. Wszystko przez sukces, jaki osiągnął na początku czerwca w zawodach enduro w austriackim Erzbergu. Polak wystartował w gronie prawie 1400 zawodników i... nie dał im szans. 20 tysięcy widzów oglądało prawdziwy nokaut wszystkich rywali, drugiego na mecie Brytyjczyka Toma Sagera (uważanego za jeden z największych talentów światowego enduro) pokonał aż o 6 minut. A - co warto zaznaczyć - trudy zawodów wytrzymało zaledwie 19 motocyklistów. Sam Błażusiak przyznał później, że imprezę traktował czysto rekreacyjnie, ale po niej wszystko się zmieniło. Otrzymał deszcz propozycji i już wiadomo, że w przyszłym sezonie będzie startował w zawodach enduro extreme. Podpisał umowę z jednym z czołowych zespołów świata, acz na razie nie zdradza szczegółów.
Polscy kibice będą mogli w niedzielę zobaczyć Błażusiaka w ostatnim (na razie?) starcie w trialu - w Myślenicach rozegrana zostanie eliminacja mistrzostw świata.
Pisk
"Nasz Dziennik" 04.07.07
Autor: aw