Crawford myśli jak większość Anglików
Treść
Na temat wypowiedzi brytyjskiego ambasadora w Polsce Charlesa Crawforda z redaktorem Stanisławem Michalkiewiczem rozmawia Waldemar Moszkowski
Czy wypowiedź ambasadora Crowforda, a także reakcja na nią ministra Strowa nie jest przejawem całkowicie nieuzasadnionego braku szacunku wobec Polski?
- Ta sytuacja przypomina mi fragment "Świtezianki" Adama Mickiewicza: "Słowicze dźwięki w mężczyzny głosie, a w sercu lisie zamiary". Otóż po "miodowym miesiącu" w Unii Europejskiej przychodzi bolesny powrót do rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że ani Polsce, ani innym krajom członkowskim nikt nie będzie dawał pieniędzy za darmo. Chciałbym w związku z tym przypomnieć odpowiedź Guenthera Verheugena na pytanie brytyjskiego ministra finansów. Trzy lata temu, zapytany, czy nie obawia się, że trzeba będzie podnieść wysokość składek członkowskich w związku z przyjęciem do Unii Europejskiej 10 nowych państw, komisarz Verheugen odparł, iż nie żywi takiej obawy, ponieważ subwencje dla nowych członków Komisja Europejska obłoży takimi warunkami, których nie będą one mogły spełnić. To wyjaśnia przyczyny, dla których np. Polska jest w stanie zaabsorbować zaledwie niecałe 4 proc. unijnych funduszy strukturalnych.
Szef brytyjskiego MSZ uznał e-mail Crowforda za wyraz jego silnego poczucia humoru...
- Angielskie poczucie humoru jest rzeczywiście specyficzne. My nie mamy specjalnych powodów do wdzięczności wobec Wielkiej Brytanii. Zaufaliśmy temu krajowi w latach 40. ubiegłego wieku. Winston Churchill mówił, że Polacy są bardzo lekkomyślni, i miał rację. Najlepszym dowodem na to było zaufanie pokładane w sojuszu z Wielką Brytanią, która nas w końcu sprzedała Stalinowi. Tak więc na brytyjskim poczuciu humoru wychodzimy dość niekorzystnie. Najwyższy czas, byśmy sobie zdali z tego sprawę. Okazuje się, że w najlepszym wypadku możemy liczyć na odzyskanie składki członkowskiej z Unii Europejskiej, a nie ma mowy o tym, byśmy wzięli odszkodowanie za Jałtę.
Czy uzasadnione jest twierdzenie Charlesa Crawforda o "arogancji i niewdzięczności" Polski wobec Wielkiej Brytanii?
- Jest to wyraz odwiecznego przekonania Anglików, że inne narody są po to, by wyświadczać Wielkiej Brytanii jakieś przysługi. Anglicy traktują to jak stan naturalny. To nawet nie jest efekt złej woli ambasadora - on po prostu myśli tak, jak większość Anglików. Anglicy są narodem bardzo kulturalnym i uprzejmym, toteż nigdy nie powiedzą, że przedstawicieli innych narodów właściwie nie uważają za ludzi, a jeśli nawet, to za ludzi niższej kategorii. Wystarczy się zetknąć z Anglikami, trochę bliżej ich poznać, by nabrać przeświadczenia, że jest to najbardziej kulturalny dziki naród na świecie.
Dziękuję za rozmowę.
Prof. Anna Raźny, Wydział Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego:
Fakt, że możliwe są takie wypowiedzi, mógłby zaszokować jedynie tych, którzy w polityce kierują się naiwnością albo przyjmują postawę prowincjusza, który godzi się na wszystko, co płynie ze stolicy "wielkiego świata" Unii Europejskiej, czyli Brukseli. Polska otworzyła się na Zachód, zanim weszła do Unii Europejskiej. Otworzyła starym krajom UE wielki - licząc konsumentów, 40-milionowy rynek zbytu. Nie może więc być tu mowy o żadnej polskiej wdzięczności, ponieważ zanim weszliśmy do Unii, przyjęliśmy bardzo surowy, kategoryczny dyktat, liczący się tylko z interesem starych krajów członkowskich. Bardzo solidnie zapracowaliśmy sobie na odpowiednie traktowanie nas. Trzeba się przygotować na ostrą walkę i wystawienie bardzo rzetelnego rachunku starym krajom członkowskim, gdy dochodzi do tego typu wypowiedzi. Naprawdę straciliśmy bardzo wiele, przyjmując ten dyktat, wszelkiego rodzaju wytyczne, standardy, ale nade wszystko otwierając się na unijne towary przed wstąpieniem do UE i potem.
not. WM
"Nasz Dziennik" 2005-12-12
Autor: ab