Co zapamiętamy, gdy opadną emocje?
Treść
Piłkarskie mistrzostwa świata w RPA są już historią. Jak je zapamiętamy, co po sobie zostawiły, co o nich będziemy mówili, gdy opadną emocje, które na razie są jeszcze żywe?
Przed rozpoczęciem turnieju nie brakowało obaw. O organizację, bezpieczeństwo, sprawny przebieg zmagań. I choć wpadek nie zabrakło, aż tak źle nie było. Owszem, gospodarze nie poradzili sobie z tymi problemami, z którymi było wiadomo, że sobie nie poradzą (jak np. transport), zanotowali na swoim koncie kilka spektakularnych wpadek (kibice wbiegający na boisko), nie zapewnili poczucia pełnego spokoju i komfortu (kradzieże, budzące grozę druty pod napięciem chroniące bogatsze domy i hotele, dzielnice, w których biały nie powinien się pojawiać), lecz FIFA doskonale wiedziała, że tak będzie w chwili, gdy uczyniła RPA gospodarzem mundialu. Do katastrofy nie doszło, mimo że wielu komentatorów jej się spodziewało. Przez ostatni miesiąc cały sportowy świat śledził turniejowe zmagania z zapartym tchem. Co z tego czasu zapamiętał na dłużej?
Oczywiście tytuł Hiszpanii. Pierwszy w dziejach, historyczny, wyczekiwany. Podopieczni Vicentego del Bosque rozpoczęli od niespodziewanej porażki ze Szwajcarią, ale potem wygrali sześć kolejnych spotkań, w tym finał, i zdobyli Puchar Świata. Nie porwali swoją grą tak jak podczas Euro 2008, ale zaprezentowali się jako drużyna szalenie dojrzała, konsekwentna, dążąca do celu do samego końca, no i mająca w składzie artystów, którzy jednym zagraniem są w stanie przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Paradoksalnie więcej słów uznania i pochwał za efektowną i piękną dla oka grę zebrali Niemcy. Paradoksalnie - bo w przeszłości przylgnęła do nich łatka (słusznie) zespołu grającego niewiarygodnie skutecznie, lecz do bólu nudno. Tymczasem trener Joachim Loew przywiózł do RPA ekipę młodziutką, w której wielu zawodników nie przekroczyło 25. roku życia, pozornie niedoświadczoną, która piłkarski świat naprawdę zachwyciła. I nie ma w tym przesady, wystarczy sobie przypomnieć efektowne zwycięstwa nad Anglią i Argentyną, grę Thomasa Muellera, Samiego Khediry, Mesuta Ozila czy Jerome'a Boatenga. Porwali także Urugwajczycy, prawdziwi wojownicy z małego kraju, na których przed turniejem nie stawiał nikt. Wydawali się najsłabsi spośród piątki z Ameryki Południowej, tymczasem zaszli najdalej. Z każdym meczem pokazywali, że w ich sukcesach nie ma przypadku. Walczyli, ale i grali ładnie. Diego Forlan, uznany za najlepszego piłkarza mistrzostw - rewelacyjnie. Aż miło było patrzeć, jak strzela, zdobywa gole, podaje, rozgrywa, kreuje. Sporo ciepłych słów usłyszeli także Chilijczycy i Paragwajczycy, natomiast zawiedli ci, którzy mieli turniej zawojować: Argentyńczycy i Brazylijczycy. Ci pierwsi stali się ofiarami myślenia, że wystarczy posłać genialnych piłkarzy na boisko, a oni sami będą wiedzieli, co robić. Diego Maradona, trener-statysta, w najważniejszych momentach, gdy jego podopieczni potrzebowali rad i taktycznej pomocy, przechadzał się za linią boczną z miną mędrca i nic z tego nie wynikało. Złudzenia, jakimi mógł się żywić po fazie grupowej, prysły, gdy naprzeciw "Albicelestes" stanęli kapitalnie zorganizowani Niemcy. Z kolei Brazylia zawiodła na całej linii. Nie rozegrała ani jednego meczu, który pozostałby w pamięci. Jeśli już coś się wspomina, to tylko ciągłe kłótnie Carlosa Dungi z dziennikarzami i nudny styl gry, niegodny "Canarinhos". Nikt jednak nie rozczarował tak bardzo jak poprzedni mistrz i wicemistrz świata - Włochy i Francja. Obie drużyny pożegnały się z turniejem już po fazie grupowej (do takiej sytuacji doszło pierwszy raz w historii), obie się skompromitowały, a Trójkolorowi na dodatek zhańbili się skandalami, kłótniami, bijatykami, strajkami, krótko mówiąc - zachowaniem daleko odbiegającym od przyjętej normy. Klęskę poniosła także Anglia i wizja piłki włoskiego szkoleniowca Fabio Capello. Miast tytułu i wiwatujących tłumów "Wyspiarze" doznali upokorzenia ze strony niemieckich młokosów. Ambiwalentne wspomnienia zostawiła po sobie Holandia, i to jest paradoks, bo przecież została wicemistrzem świata, pokonała Brazylię, strzelała sporo bramek, miała w składzie genialnych Wesleya Sneijdera i Arjena Robbena. A jednak nie zagrała tak, jak mogła. Nie wyzwoliła tkwiącego w niej potencjału. I za to mam do niej pretensje. Trudno też za sukces uznać występy reprezentacji afrykańskich. Na własnym kontynencie marzyły o spektakularnych wynikach, a tymczasem tylko Ghana przebrnęła przez fazę grupową. A na koniec o zespole, który miał być dostarczycielem punktów, a jednak jako jedyny (!) nie przegrał w RPA meczu. To Nowa Zelandia. Dzielnie walczyła ze Słowakami, obroniła się przed Włochami i choć po trzech remisach odpadła, zostawiła po sobie jak najbardziej pozytywne wrażenie.
Indywidualności? Forlan, Sneijder, David Villa, Andres Iniesta i Iker Casillas, Mueller i Bastian Schweinsteiger, a nawet Lionel Messi zostawili po sobie to "coś", co uczyniło mundial piękniejszym. Przeciwnie Cristiano Ronaldo, Wayne Rooney, plejada znakomitych Francuzów, Włochów i Brazylijczyków, do których miał należeć turniej. Tymczasem Ronaldo dał się zapamiętać raczej jako cham i prostak, gdy plunął w stronę kamerzysty po przegranym spotkaniu z Hiszpanią. Rooney narzekał na reżim Capello i nudę. Nicolas Anelka zasłynął zbluzganiem własnego trenera.
Zawiedli także arbitrzy, a może raczej jeszcze raz okazało się, że broniąca się rękami i nogami przed zmianami przepisów FIFA zabrnęła w ślepą uliczkę i nie ma już argumentów przeciw nowinkom. Choć uznała, że sędziowanie na mundialu było wspaniałe (96 procent słusznie podjętych decyzji! - jak obliczyła), chyba tylko sama w to wierzy. Błędy, takie poważne, spektakularne, wypaczające wyniki, można wymieniać długo i w niedalekiej przyszłości FIFA będzie musiała coś w tej materii zmienić, bo piłkarze, trenerzy, kibice, a także sponsorzy mają dość sytuacji, w której sędziowie nie dostrzegają zdobytych bramek.
Pierwszy afrykański mundial będzie się na pewno kojarzył z wuwuzelami. Koszmarnymi - dla przybyszy z innych kontynentów - trąbami, które oglądanie meczów zamieniały w męczarnie. Pozostawi w pamięci jabulani, oficjalną piłkę mundialu, zgodnie przeklinaną przez zawodników, szczególnie bramkarzy. Wspomniana już kilka razy FIFA zarzekała się, że jest z nią wszystko w porządku, w końcu przyznała, że zorganizuje specjalne seminarium jej poświęcone.
Jakie były zatem te mistrzostwa? Co po sobie zostawiły? Jak o nich będziemy mówili za kilka, kilkanaście lat?
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-07-14
Autor: jc