Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Co widział strażak?

Treść

W odległości 50 metrów od miejsca upadku maszyny leżały rozerwane na strzępy ciała ludzi. Stało się jasne, że nikt nie przeżył - między innymi taką dramatyczną relację jednego ze strażaków - kpt. Aleksandra Muramszczikowa, biorących 10 kwietnia udział w akcji ratunkowej w Smoleńsku zamieścił rosyjski "Moskowskij Komsomolec".
Ten 33-letni oficer straży pożarnej jest rzekomo jedną z dwóch postaci widocznych na krążącym po internecie filmiku nakręconym tuż po katastrofie tupolewa. Po sześciu miesiącach od tej dramatycznej katastrofy postanowił podzielić się swoimi wspomnieniami z tamtych dni.
Aleksandr Muramszczikow twierdzi, jakoby na przylot prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostałej 95-osobowej delegacji zostały podjęte nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Świadek twierdzi też, że gdy w Smoleńsku wylądował polski Jak-40, warunki pogodowe nie były jeszcze krytyczne. "Wkrótce z lewej strony nadleciał nasz transportowiec. W tym samym momencie jeden ze strażaków w moim samochodzie rozbił termos z lustrzanego szkła. Pamiętam, że jęknąłem: 'To zły znak!'. Kiedy nasz Ił-76 odleciał na zapasowe lotnisko, wszyscy odetchnęli z ulgą" - mówi. Jak dodaje, 40 minut później usłyszał wraz z kolegami nadlatujący polski samolot rządowy. "Na lotnisku wcześniej stacjonowały myśliwce. Gdy startowały i pokonywały barierę dźwięku, słychać było trzask. 10 kwietnia rano też usłyszeliśmy bardzo podobny dźwięk i początkowo nie przywiązywaliśmy do tego żadnego znaczenia" - mówi oficer. Muramszczikow twierdzi też, iż nie było żadnego ogłuszającego wybuchu. "Był głuchy trzask, to wszystko" - dodaje. Chwilę później - jak podkreśla - spod wieży kontrolnej ruszył samochód terenowy, którego pasażerowie powiedzieli, że spadł samolot. "Gdzie dokładnie, nie było jasne. Pokazali nam tylko ręką kierunek" - opowiada Muramszczikow. Dodaje, że zaraz też jego oddział złożony z dwóch wozów strażackich i samochodu gaśniczego ruszył na miejsce katastrofy od strony drogi. "My z oficerem Federalnej Służby Ochrony (FSO) pojechaliśmy po pasie startowym. Potem porzuciliśmy pojazd; dalej przedzieraliśmy się przez krzaki i las. Widzieliśmy już dym unoszący się nad wierzchołkami drzew" - wspomina. Podkreśla również, że choć na terenie katastrofy gdzieniegdzie palił się ogień, to jednak nie było żadnego wybuchu.
Przerażający widok
Muramszczikow, wspominając moment, w którym dotarł do miejsca katastrofy, podkreśla, iż od razu było jasne, że nikt nie przeżył katastrofy. "W odległości 50 metrów od miejsca upadku maszyny leżały rozerwane na strzępy ciała ludzi. Stało się jasne, że nikt nie przeżył" - cytuje jego słowa rosyjska gazeta. Na jej łamach strażak wspomina także, iż nigdzie "nie było słychać ani krzyków, ani jęków". "W złowieszczej ciszy w kieszeniach zabitych dzwoniły tylko telefony komórkowe - słychać było poloneza Ogińskiego, żywiołowego krakowiaka..." - kontynuuje Muramszczikow. Podkreśla on także, iż to, co zobaczył chwilę później, było wprost przerażające. "Ciała nie miały głów albo też głowy pasażerów były zgniecione, kości twarzy - zmiażdżone. W całości widziałem tylko jedną młodą dziewczynę" - dodaje.
Muramszczikow, odnosząc się do strzałów słyszanych na filmiku internetowym, podkreśla, że były to najprawdopodobniej wybuchające butle, które powinny nadmuchiwać kamizelki ratunkowe. "Dwie ciemne postacie, wychodzące z lasu, to rzeczywiście my z pracownikiem Federalnej Służby Ochrony. On był w czarnym płaszczu, a ja w ciemnozielonej 'bojówce'. Strzałki pokazują ciała, które jakoby podnosiły się. Faktycznie w tym miejscu była największa liczba szczątków, jeden trup leżał na drugim. Na górze z wykręconymi rękami leżał starszy człowiek, obok - kula. Kiedy pojawiły się trzaski, obok ktoś krzyknął: 'Dawaj otsiuda' (uciekaj stąd)..., potem: 'Wsie nazad, uchodzim otsiuda' (Wszyscy do tyłu, odchodzimy stąd). Wybuchać przecież mogły i naboje, trzeba było wycofać się ze strefy rażenia. Ktoś mógł potknąć się o szczątki samolotu, ciała mogły zsunąć się" - relacjonował strażak. Podkreśla także, iż widział tylko dwa duże fragmenty samolotu - skrzydła i część kadłuba z wypuszczonym podwoziem, a silniki leżały oddzielnie. Dodaje także, iż po 20 minutach od momentu tragedii mgła w rejonie lotniska Siewiernyj się rozproszyła, a widzialność stała się idealna.
"Starannie zbierano najdrobniejsze części"
Oficer straży pożarnej rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych podkreśla także, iż zaraz po ugaszeniu ognisk i opanowaniu sytuacji ekipy rozpoczęły wydobywanie ofiar. "W pierwszym dniu zbieraliśmy szczątki zabitych. Specjaliści z Komitetu Śledczego je opisywali. Na rozwinięte kawałki plastikowej folii układaliśmy to, co zostało z ludzi" - wspomina. Strażak dodaje, iż szczątki ofiar od razu wkładane były do trumien i partiami wysyłane do Moskwy. "W drugim dniu po katastrofie za pomocą ciężkiego sprzętu podnieśliśmy duże fragmenty samolotu. Pod skrzydłami znaleźliśmy jeszcze trzy ciała" - mówi. Zapewnia także, że pracujące na miejscu ekipy zbierały nawet najdrobniejsze fragmenty samolotu. "Następnie przeszedł specjalny pług, po czym ręcznie wszystko jeszcze raz przesiano. Podnoszono fragmenty metalu nawet wielkości paznokcia" - czytamy. Na łamach gazety Muramszczikow podkreśla, iż oddzielnie składalno dokumenty, rzeczy osobiste ofiar i banknoty.
Jednak - co warto podkreślić - od momentu katastrofy nie raz mieliśmy już do czynienia z pojawiającymi się nagle w mediach "sensacyjnymi relacjami" osób, które podawały się za naocznych świadków wypadku i za twórców niezwykle wstrząsającego filmiku z miejsca katastrofy. Jednak po tym, jak polskim dziennikarzom udało się wykryć mistyfikację z filmem internetowym, zdaniem działającej w ścisłej korelacji z MAK wielkonakładowej gazety "Moskowskij Komsomoelc", przyszła kolej na wystawienie członka ekipy ratunkowej, który miał być bardziej rzetelnym źródłem informacji.
Marta Ziarnik
współpraca Ewa Rzeczycka-Surma

Nasz Dziennik 2010-10-07

Autor: jc