"Co twoje, to moje, a co moje, to nie rusz" Jak walczyć z "chorobą narzekania"? W jaki sposób zacząć żyć w pełni?
Treść
Duma i chluba narodowa, czyli krótko mówiąc, Polak narzekający. „Cnota”, która przylepiła się do nas, tak jak do Rosjan określenie pijaków. Wieczne niezadowolenie: ciągle jest źle, wszystko beznadziejnie. Polityka nie taka, jak być powinna, gospodarka upada, zarobki złe, Kościół ciągle chce, a nic nie daje… Puste frazesy rzucane przy spotkaniach rodzinnych i dyskusjach po kilku głębszych – można by się pokusić o określenie „klasyka”: nic nowego pod słońcem. Cały czas to samo, błędne koło.
O wadach narodowych, które oscylują wokół pojęcia „kompleksy”, niezwykle ciężko rozmawiać i zachować względny obiektywizm. Zawsze jest zagrożenie przekroczenia pewnej cienkiej granicy oceny. Dlatego chciałbym o tych kwestiach porozmawiać z ojcem Leonem. Celem tej rozmowy jest próba odpowiedzi na pytania: Gdzie szukać źródeł mentalności wiecznie narzekającego Polaka? Czy jest jakiś sposób, złoty środek, na „chorobę narzekania”? Jak zacząć żyć w pełni?
* * *
Jacek Zelek: Próbując zrozumieć zjawisko narzekania w polskiej mentalności, chciałbym cofnąć się w czasie, do lat trzydziestych, i zapytać, jak wyglądała sytuacja materialna w ojca rodzinie?
Leon Knabit OSB: Luksusów nie było, ale to, co mieliśmy, to było takie optimum, które zupełnie wystarczało. Skromne życie rodziny listonosza. Nie było narzekania, zarówno w domu rodzinnym, jak i w otoczeniu. Wręcz przeciwnie, widać było taką ludzką tendencję KU DOBREMU. Pamiętam, że często się przeprowadzaliśmy, ponieważ tatuś chciał, żeby było nam jak najlepiej. I zawsze spotykaliśmy się z życzliwością.
Widzę w tym wszystkim pewną pedagogię – posiadaliśmy tyle, ile nam było potrzeba, dzięki czemu ustrzegliśmy się przed pędem ku temu, co materialne, a co w prostej linii prowadzi do kultu pieniądza. Gdy pojawiały się chwile, kiedy było czegoś więcej, pojawiała się zwykła radość i szacunek do tego, co nam było dane. Bez postawy: a może by tak więcej…
Nigdy nie byłem wychowany w klimacie narzekania pod żadnym względem. Nie pamiętam, żeby był kiedyś moment jakiegoś „jęczenia” na zły los, czy coś takiego. Jedynie za czasów okupacji, kiedy Niemcy okupowali Polskę, każdy starał się, jak tylko mógł, pokrzyżować im plany, każdy na swój sposób (tajne komplety, gazetki, a także uczestniczenie w Mszach św., często utrudnione, bo wiele kościołów było zamkniętych).
Przyszedł czas, że tatusia Niemcy zaaresztowali i rozstrzelali w Warszawie. Mamusia starała się nam zapewnić wystarczające warunki do życia. I NIGDY NIE NARZEKAŁA. Była bardzo zaradna, pracowała, handlowała. Pamiętam, że więcej było radości i satysfakcji, gdy się udało znaleźć (dostać, kupić, wykombinować) coś z żywności czy z odzienia. Głodu nie cierpieliśmy. Teraz z perspektywy czasu widać, jaki to był ogromny wysiłek, ale jednocześnie wysiłek w rozwoju osobowościowym. I powtarzam, nie było miejsca na narzekanie, nikt o tym nie myślał.
Kiedyś opowiadał ojciec przejmującą historię z lat młodzieńczych, w której to mamusia kupiła ostatni kawałek mięsa w sklepie…
Mamusia miała cudowną cechę – dzieliła się z każdym, wszystkim – tym, co tylko mogła. I wracając do tej historii z kawałkiem mięsa… Mamusia wchodzi do domu, zadowolona, bo będzie co włożyć do garnka, ale jednocześnie pojawił się smutek i głęboka refleksja: ale dla tej pani, która stała po mnie w kolejce już zabrakło. Anty-narzekanie. Dopóki jest w człowieku ta refleksja, to jest zupełnie dobrze.
Druga historia to z kolei skrajny obraz biedy, jaka panowała po wojnie. Wspominał Ojciec, że mamusia, wracając rano z rezurekcji w Święta Wielkanocne, wstąpiła do pani, która pomagała jej w praniu, żeby złożyć życzenia jej rodzinie – wróciła do domu wstrząśnięta. Mieli na śniadanie wielkanocne chleb razowy zalany wrzątkiem i posypany solą. Gdy się słucha takich opowieści, ciarki przechodzą…
Tak było w wielu domach, to jest fakt. Dzisiaj też mamy do czynienia ze skrajną biedą. Wielu ludzi nie dojada, braki materialne nigdy nie przestały istnieć. Nie wchodzimy tutaj w kwestie: czy jest to bieda zawiniona, czy nie… Nie mnie to oceniać.
Polska duma i cecha narodowa – narzekanie.
Nie tak dawno na Targach Wydawców Katolickich w Warszawie pewien człowiek pytał mnie, jak tutaj nie narzekać: żona go zostawiła, jest bezdomny, nie ma nic. Trudna sytuacja. Wielu jest takich: mają wszystko, co dusza zapragnie, ale chcą więcej. Narzekają niezależnie od tego, co mają.
Za komuny spotkałem się z rodziną, która rzeczywiście miała trudne warunki bytowe, ale jednocześnie jej członkowie mieli talent do narzekania. Nie ma wystarczających środków na konieczne remonty domu, na żywność, na odzież i na inne konieczne rzeczy. Spotkałem się z nimi po latach, już po zmianie. Widać było, że się dźwignęli. Pytam, jak tam? – Bieda proszę ojca, bieda. Mamy dwa samochody, a przydałby się trzeci dla Beaty i nie ma na niego pieniędzy. Jeszcze raz powtórzę: są tacy ludzie, do których narzekanie jest przyczepione jak cień, czy też bardziej wulgarnie, jak rzep do psiego ogona (śmiech). Dlatego to wyzwanie, aby przestać narzekać i zacząć żyć, adresujemy właśnie do tych, którzy wiecznie są niezadowoleni, tak by odnaleźli radość z posiadania tego, co się już ma i by dobra materialne i duchowe umieli pomnażać w zdrowy sposób, zrywając z tworzeniem atmosfery w stylu: źle było, źle będzie w Polsce, zawsze i wszędzie, oprócz nas, wszyscy są w błędzie. Pesymiści też mają swoje hasło, jeszcze z czasów realnego socjalizmu: Same durnie są u steru, od komuny aż do kleru.
Wchodząc jeszcze głębiej: źródeł narzekania możemy się doszukiwać w nieokiełznanej chciwości. Celnie ojciec kiedyś określił, że walka z chciwością to postawa, żeby zwyczajnie nie być świnią…
Kiedyś się mówiło dowcipnie, że świnia mówi do swoich prosiąt: nie bądźcie jak ludzie, zachowujcie się, jak przystało na świnie. Chodzi o to, żeby postawić „bardziej być” przed „bardziej mieć”, a u nas w Polsce jest na odwrót, nastąpiło jakieś odwrócenie biegunów wartości, które są istotne. Popatrzmy na afery korupcyjne: zwyczajna, dzika chciwość, cały czas mało i mało… i jeden z drugim narzeka, że ciągle ma nie dość na swoim koncie; i z tego narzekania chcą wyjść w sposób niegodziwy, ze szkodą dla obywateli.
Jak to jest powiedziane w Piśmie Świętym: korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Pornografia, narkotyki – tak naprawdę u podstaw tej działalności przestępczej jest chęć zysku, niegodziwego, napędzanego chciwością za wszelką cenę.
Interesuje mnie, jaka może być przyczyna takiego stanu rzeczy. Dlaczego do Polaka przylepiło się określenie tego „wiecznie narzekającego”? Wojna? Komunizm? Kompleksy?
Wydaje mi się, że w okresie przedwojennym Polacy nie byli tacy skłonni do narzekania. Tak jak już wcześniej wspomniałem, była postawa dążenia ku dobru. Tak to widziałem jako młody chłopak. Nie było rewelacji, większość żyła skromnie, ale godnie. Jeżeli wtedy, ponad 70 lat temu, praca listonosza wystarczała do utrzymania domu, żony z trójką dzieci i godziwego życia, to przepraszam bardzo, ale nie było powodów do narzekania. Co oczywiście nie znaczy, że było wszystko w porządku. Dzisiaj jest trochę inaczej, ale o to niech się martwią ci, którzy rządzą…
Kiedyś usłyszałem, że przydałaby się wojna, która postawiłaby do pionu większość społeczeństwa. Może skrajne rozwiązanie, ale nie brak mu jakiejś prawidłowości. Kiedy było źle, naród polski potrafił się zjednoczyć, a teraz…
Można postawić pytanie: Gdzie doszukiwać się źródeł takiego stanu rzeczy? Wydaje mi się, że jeżeli zaraz w okresie powojennym dorabianie się było oczywistą koniecznością i odbywało się względnie normalnie, to powoli zaczęły rozluźniać się więzy etyczne. Mówił któryś z prominentów II Rzeczpospolitej: Przyjdą Niemcy, zabiorą nam wolność, jak przyjdą Rosjanie, zabiorą nam duszę. Potem nachalna propaganda ateistyczna i ten jad wsiąkał w duszę Polaków. Przy okazji swoje trzy grosze dołożyły też niedociągnięcia duchownych i świeckich związanych z Kościołem.
W domu nie mieliśmy skrupułów, by korzystać z tego, co było u Niemców, u których mamusia pracowała. Co ich, to nasze… Bierz, ile możesz, bo to nasz wróg. W komunie było: co twoje, to moje, a co moje, to nie rusz. I ten system doprowadził jeśli nie do złamania, to przynajmniej do poważnego naruszenia kręgosłupa moralnego wielu Polaków.
Kwestia dorabiania się powinna prowadzić do wzrostu i radości, żeby wszystko szło do przodu. Choćby dla przykładu: reforma 500+ przyniosła tyle dobrego dla poszczególnych rodzin. A co ważniejsze, ta inwestycja nie wyjdzie za granicę, te pieniądze wrócą i będą służyć innym, napędzając dobrobyt kraju.
Rozwiązanie tego impasu jest długofalowe i wielopokoleniowe, i chodzi tutaj o uzdrowienie gospodarcze oraz uzdrowienie całego człowieka.
Kolejnym dziedzictwem komunizmu jest donosicielstwo. W prostej linii mamy efekt taki, że człowiek człowiekowi wilkiem, lub lepiej: sąsiad sąsiadowi wilkiem.
Podają, że podobno za czasów komunizmu aktywnych agentów, którzy donosili, było ponad osiemset tysięcy. Coś niewyobrażalnego. Tysiące tomów teczek, wszystko zapisane… A i za okupacji Polak donosił na Polaka do gestapo. A bo sąsiad zabił świnię; A bo za ścianą słychać Londyn; przykładów można by mnożyć setki. Sami Niemcy wspominali, że nie poszli by do tego czy tamtego domu, gdyby nie otrzymali donosu.
Polska i Polacy jawią się jako obraz, który został przedstawiony w komicznym konflikcie w filmie Sami swoi. Kargul i Pawlak, i ich nieustanna walka o swoje.
Patrząc wstecz, widzimy też Cześnika i Rejenta, czasy szlacheckie. Czyli problem walki o swoje i polskiego pieniactwa to nie tylko czasy współczesne, sięgają znacznie głębiej w historię Polski. Zajazdy, obrona swego, spory o granicę, czyli problem jest mocno złożony i istnieje od wieków w polskiej mentalności.
Pieniactwo i zawiść Polaka. To tak, jak w pewnej historyjce o człowieku, który wyprosił dobro u Jezusa. Chciał mieć piękny dom, duże gospodarstwo, wiele bydła itd. Jezus mu powiedział: Dobrze, ale pod warunkiem, że twój sąsiad otrzyma dwa razy więcej w tym samym czasie. Chłop się zgodził i powiedział: Dobrze, a więc życzę sobie: wyłup mi jedno oko. Prosta „bajeczka”, ale jak bardzo pasuje do naszego tematu chorobliwej zawiści.
Problem z narzekaniem to trochę taka walka z wiatrakami…
Inna historia, to sytuacja pewnej babci, której powódź zabrała dom, zostały jakieś osobiste rzeczy, i tyle. Dziennikarze podchodzą i pytają o straty, a staruszka odpowiada: Eee tam, panie, co tam dom, wszyscy żyjemy, i to jest ważne. Wysuszy się i wszystko będzie dobrze. Babcia, Polka, mieszkająca na wsi – i nie ma w niej jakiegoś zawodzenia w stylu: a co teraz będzie? Świadomość wartości życia jest tutaj decydująca i jak widać, nie ma miejsca na narzekanie.
Czyli kolejnym powodem takiej, a nie innej mentalności narzekającego Polaka jest przestawienie wartości, które są w obecnych czasach ważne. Potwierdza się to, co powiedziałem: przeważa u nas postawa więcej mieć niż być. Materia wzięła górę nad duchem. Warto o tym mówić, zastanawiać się. Dla niektórych będzie to walka z wiatrakami, ale warto próbować. Kropla drąży skałę…
Wychodzi na to, że trudne chwile dziejowe potrafiły zjednoczyć Polaków.
Czy w Oświęcimiu narzekali? Raczej nie… Panowało przeświadczenie: TRWAJMY razem i nie dajmy się. Może przejaskrawiam, ale chodzi o tego ducha zjednoczenia, w trudnej i tragicznej chwili. Jedno było ważne: obrona polskości i własnej godności. Poniżanej w sposób trudny do przyjęcia.
Praca nad człowiekiem, podnoszenie poziomu relacji do życia, do dóbr materialnych, do rozwoju duchowego. Święci nigdy nie narzekali, nie byli skwaszeni.
Choć potrafili wysunąć w kierunku władz konstruktywną krytykę.
Jak najbardziej, ale to nie było narzekanie. Swego czasu posłowie PO złożyli wniosek o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu pani Beaty Szydło i głosili hasło, że Pan Grzegorz Schetyna na premiera (śmiech).
Drążąc temat źródeł takiej postawy narzekającego Polaka, śmiem twierdzić, że kolejnym ważnym punktem jest rozpieszczenie narodu. Dobrobyt prowadzi u nas do sytuacji destrukcyjnej…
A iluż ludzi żyje poniżej przeciętnej, ich też trzeba brać pod uwagę. Paradoksalnie ci, co „biedują” – nie wszyscy, ale są tacy – nigdy nie powiedzą, że potrzebują, ale wręcz stwierdzą, że są bardziej potrzebujący, im dajcie.
Z drugiej strony walka o pracę, tworzenie atmosfery ciągłego strachu, wizja kolegi lub koleżanki donoszących – wszystko to buduje klimat ciągłej wrogości, a potem dziwimy się, skąd u nas zawiść, zazdrość i narzekanie.
Z kolei z dobrobytu wynika niefrasobliwość występująca najczęściej w miejscu pracy. Prześlizgiwanie się pomiędzy obowiązkami, bo przecież jakoś to będzie. Taka filozofia nie rokuje najlepiej. Jeżeli masz pracę, to ją szanuj, staraj się jak tylko możesz, a będą z tego owoce… Przynajmniej nie będziesz mógł sobie potem wyrzucić, że się nie starałeś.
Paradoksalnie ten niefrasobliwy Polak najczęściej narzeka. Pielęgnowanie postawy roszczeniowej należy mi się… i koniec, wszyscy mają pracować na mnie.
Na szczęście jest tak, że jedna część społeczeństwa, tych zdrowych Polaków, ciągnie całą resztę… Dzięki temu, powolutku jakoś to wszystko idzie do przodu.
Czy zna ojciec jakieś lekarstwo dla wiecznie narzekającego Polaka?
Jednego i definitywnego lekarstwa jako takiego nie ma. Każdy Polak to osobny przypadek. Jednak zdrowa postawa i dystans do materii powinien pomóc. Ciągle to będę powtarzał: bardziej być niż mieć, a z biegiem czasu oderwiemy od siebie łatkę wiecznie narzekającego Polaka. Warto zatem zacząć żyć w pełni i przestać zajmować się głupotami, popracować nad sobą, dzięki czemu zyskasz ty i wszyscy wokół ciebie, przez co świat i Polska staną się lepsze. Proces zmian będzie miał sens, kiedy zachowamy odpowiednią kolejność: na początku zmiany u siebie, a potem dopiero możesz się martwić o innych. W przeciwnym razie nadal będziemy się prześlizgiwać przez życie, narzekając na to, że wokół nas nie jest tak, jak byśmy chcieli.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: radiomaryja.pl, 3 października 2017
Autor: mj
Tagi: o. Leon Knabit OSB tyniec