Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Clijsters za mocna

Treść

Agnieszka Radwańska pożegnała się wczoraj z wielkoszlemowym Australian Open, przegrywając w ćwierćfinale z Belgijką Kim Clijsters. W tej samej fazie rozgrywanego w Melbourne turnieju odpadli również debliści Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski. Wydarzeniem, ba, sensacją dnia, była porażka Hiszpana Rafaela Nadala z rodakiem Davidem Ferrerem. Lider rankingu tenisistów walczył jednak nie tylko z rywalem, ale i z kontuzją.
Rozstawiona z numerem 12. Radwańska nie była faworytką pojedynku z Clijsters (3.), ale po cichu marzyła o kolejnej niespodziance. Jej ćwierćfinał w Melbourne był bowiem sporym sukcesem, wręcz wyczynem, zważywszy na to, że w październiku przeszła operację stopy, a treningi wznowiła w grudniu. Miała mało czasu na przygotowania, formę pod znakiem zapytania, a jednak w Australii zagrała cztery naprawdę dobre mecze. Cztery, bo piąty, najważniejszy, był dużo słabszy. W pierwszym secie wczorajszego pojedynku emocji praktycznie zabrakło. Belgijka dominowała, szybko narzuciła swoje warunki, na co Polka nie potrafiła odpowiedzieć skutecznie. Kolejna odsłona wyglądała już jednak zdecydowanie inaczej. Radwańska podjęła walkę, zaczęła wygrywać długie wymiany, inteligentnie zmieniała rytm, rotacje uderzeń. Grała dużo lepiej, pewniej, acz nie na tyle, by postawić kropkę nad "i". W końcówce seta była blisko, prowadziła 5:4 i 30:0, lecz szansy nie wykorzystała. Clijsters, która zagrania znakomite przeplatała dużo słabszymi, w decydującym momencie zachowała więcej zimnej krwi i ostatecznie zwyciężyła 6:3, 7:6 (7-4). W półfinale rywalką Belgijki będzie Rosjanka Wiera Zwonariewa (2.), która wygrała z Czeszką Petrą Kvitovą (25.) 6:2, 6:4. I choć takie rozstrzygnięcie nikogo nie zaskoczyło, nie sposób uciec od wrażenia, że skład tego pojedynku mógł być inny, że Agnieszka przy lepszej, odważniejszej grze mogła sprawić niespodziankę. Gdyby wygrała drugiego seta, w trzecim każdy scenariusz byłby realny.
Polka w Melbourne wyrównała swe życiowe osiągnięcie w Wielkim Szlemie. Do ćwierćfinału turniejów najwyższej rangi dochodziła już czterokrotnie, nigdy jednak tej rundy nie przeszła. Wczoraj sama przyznała, że jeszcze nigdy nie była tak bardzo blisko celu jak teraz.
W środę z Australian Open pożegnali się Fyrstenberg i Matkowski (5.). Nasi debliści przegrali z rozstawionymi z "dwójką" Białorusinem Maksem Mirnym i Kanadyjczykiem Danielem Nestorem 6:7 (3-7), 3:6 i nie powtórzą sukcesu z 2006 roku, gdy właśnie w Melbourne dotarli aż do półfinału.
Sensacją zakończył się oczekiwany z ogromnym zainteresowaniem pojedynek dwóch Hiszpanów. Ferrer (7.) pokonał Nadala (1.), i to bardzo wyraźnie i nadspodziewanie łatwo 6:4, 6:2, 6:3. Zagrał świetnie, pewnie, dominując na korcie od samego początku. Wynik i niespodziewany przebieg widowiska były jednak nie tylko efektem doskonałej formy niżej notowanego Hiszpana, ale i problemów zdrowotnych rywala. Lider światowego rankingu narzekał na ból pachwiny, korzystał z pomocy medycznej i pojedynek kończył z wyraźnym grymasem na twarzy. Zapewne w normalnej sytuacji mecz wyglądałby zupełnie inaczej, co nie znaczy, że nie zakończyłby się sukcesem doskonale dysponowanego Ferrera. Nadal tym samym nie zrealizował swego celu, jakim było zdobycie niekalendarzowego Wielkiego Szlema. W ubiegłym roku wygrywał kolejno Roland Garros, Wimbledon i US Open, w Australii liczył na czwarty, kolejny triumf. W drugim wczorajszym ćwierćfinale zaskoczenia nie było. Faworyt, Szkot Andy Murray (5.) pokonał bowiem Ukraińca Aleksandra Dołgopołowa 7:5, 6:3, 6:7 (3-7), 6:3, którego obecność w najlepszej ósemce turnieju już była sporym sukcesem - i niespodzianką.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-01-27

Autor: jc