Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cierpliwość i mądry trening

Treść

Rozmowa z Adamem Kszczotem, brązowym medalistą lekkoatletycznych mistrzostw Europy w biegu na 800m
Kiedy wspomina Pan barcelońskie mistrzostwa, to w pierwszym rzędzie odczuwa Pan...
- ...wielką radość. Fantastyczna impreza ze wspaniałym dla mnie finałem. Brąz to ogromny sukces, jestem z niego bardzo dumny.
Brąz, dodajmy, drugi w tym roku. Pierwszy wywalczył Pan zimą w halowych mistrzostwach świata. Można porównać te medale?
- Można. I wydaje mi się, że ten medal z hali był dla mnie nieco ważniejszy, jako pierwszy mój krążek zdobyty na wielkiej, seniorskiej imprezie.
Obecny rok jest najlepszym w Pana karierze. Gdzie zatem tkwi źródło tych wszystkich sukcesów?
- Nie ma jakiejś specjalnej tajemnicy. Po prostu współpraca z trenerem Stanisławem Jaszczakiem układa się doskonale, trener potrafi optymalnie przygotowywać mnie na najważniejsze imprezy. Wtedy kiedy potrzeba, łapię szczyt formy. A zaznaczam, że w tym roku nie było to takie łatwe, ponieważ borykałem się z problemami zdrowotnymi. Uraz ścięgna Achillesa miałem i w zimie, i wiosną, na przełomie kwietnia i maja. W tym szalenie istotnym okresie wypadło mi 8-9 dni treningu. Szczęśliwie udało się skorygować plany na tyle, że byłem w stanie powalczyć o medale, i to skutecznie.
Żadnych "tajemniczych" mikstur rodem z Afryki, które stały się słynne za sprawą Marcina Lewandowskiego, Pan nie stosuje?
- Nie i - uprzedzając pana pytanie - nie mam zamiaru, przynajmniej na razie, podążać śladem Marcina i przygotowywać się do sezonu w Kenii. Dla mnie na niektóre rzeczy jest jeszcze zbyt wcześnie, muszę najpierw potrenować na niższych wysokościach.
Ile kosztowało Pana dojście do miejsca, w którym obecnie się Pan znajduje? Do tych medali ze stolic Kataru i Katalonii?
- Myślę, że potwierdzi to każdy ze sportowców - my nie mamy prawa do urlopu, tak jak ma choćby pan i pana znajomi z redakcji. Trenujemy przez cały rok, praktycznie bez przerwy. Szczególnie w zimie, gdy teoretycznie nie ma zawodów, żadnych startów, ładujemy baterie na cały rok. Nawet w okresie roztrenowania, w listopadzie i październiku, wykonujemy pewne jednostki treningowe. Bez tego, wchodząc powoli w ponowny cykl przygotowawczy, w pewnym momencie organizm by nie wytrzymał. Zawiódłby staw kolanowy, może skokowy lub po prostu byśmy się przeziębili. Wszystkiemu temu można zapobiec prewencją. Ba, zdarzało się, że dzień przed i dzień po Wigilii jechałem ze swojego rodzinnego domu w Konstantynowie do Spały, żeby trenować. Proszę mi wierzyć, nie ma mowy o żadnych ulgach, musimy być gotowi na prawie same wyrzeczenia.
Ma Pan dopiero 21 lat; nie żal beztroskiej młodości, swobody, luzu?
- Coś za coś. Każda decyzja o wyjściu na imprezę czy spotkanie ze znajomymi musi być przemyślana, rozpatrzona pod kątem treningu. Jeśli mam zaplanowaną daną jednostkę i wiem, że potrzebuję przed nią trzy dni wyciszenia i odpoczynku, to nawet nie zaprzątam głowy czymś innym. Ale stojąc na podium, odbierając medale, dostrzega się sens tej pracy i wyrzeczeń. Na tegoroczne medale nie poświęciłem roku, tylko cztery ostatnie lata. Z każdym kolejnym mój organizm przystosowywał się do coraz większych obciążeń, był w stanie dać z siebie więcej. Jak pan zauważył, mam dopiero 21 lat i już wielkie sukcesy na koncie. Proszę mi wierzyć, nawet nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić radość z tego powodu.
Co jest takiego w biegu na 800 m, że stał się tak bardzo "polską" konkurencją?
- 800m to taki dystans pomiędzy wytrzymałością, szybkością, a siłą, w którym jesteśmy mocni od lat. Zawsze mieliśmy zawodników, którzy liczyli się przynajmniej w Europie i mam nadzieję, że tak pozostanie. Sekret tkwi w mądrym treningu i umiejętnym rozdzielaniu proporcji. Przykładowo w moich medalach jest pewnie 20 procent talentu, 30 procent trenera i tak dalej...
W finale mistrzostw Europy bardzo długo biegł Pan na końcu stawki, przyspieszając na ostatnich metrach. Wybór takiej taktyki był podyktowany świadomością własnej siły i możliwości?
- Proszę zauważyć, że w ogóle w Barcelonie biegi były raczej wolne; zarówno w półfinałach, jak i finale nie zanotowano porażających wyników. Rozstrzygały się na ostatnich 200, maksymalnie 250 metrach, gdzie kluczową rolę odgrywa wytrzymałość szybkościowa. W takich sytuacjach trzeba zadać sobie pytanie, czy warto gonić czołówkę i od razu przesuwać się na najwyższe pozycje, czy też poczekać na swoją okazję. Ja uznałem, że lepiej biec równym tempem. Zacząłem spokojnie, a mimo że byłem na końcu, nie traciłem zbyt wiele do pierwszych miejsc. Kiedy tempo spadło, byłem w stanie stosunkowo niewielkim nakładem sił przesunąć się do przodu mniej więcej aż o 10 metrów, bardzo dużo. Na końcu zaatakowałem i zaowocowało to brązowym medalem.
Co musi Pan poprawić, by wykonać kolejny krok do przodu?
- Bardzo duże rezerwy mam w wytrzymałości i to właśnie ten element mogę mocno poprawić. Mam naturalną, wrodzoną szybkość i cały czas ją rozwijam. Dopiero w tym roku pracowałem nieco ciężej na siłowni, a zatem spore pokłady znajdują się i w sile. Dostrzegam mnóstwo elementów do poprawy, z roku na rok zbieramy z trenerem coraz więcej doświadczeń i uczymy się doskonalić zindywidualizowane zajęcia. Wypróbowaliśmy już kilka metod treningowych, osiągając podobne rezultaty, zbliżamy się do wariantu najbardziej dla mnie optymalnego.
Powiedział Pan kiedyś, że razem z trenerem kieruje Pan swoją karierą cierpliwie, rozsądnie, bez nagłych skoków. Nadal tak będzie?
- Nie będziemy w tej materii nic zmieniać. A jako ciekawostkę podam, że trening realizowany w tym sezonie wymierne i widoczne efekty da dopiero w przyszłym. Wzmocnienie natężenia zajęć nie zawsze przynosi owoce od razu, zwykle trzeba na nie cierpliwie poczekać. A ta cierpliwość towarzyszy mi od lat i uważam, że to słuszny kierunek. Teoretycznie mógłbym narzucić sobie szalenie mocne jednostki treningowe, zdecydowanie zwiększyć obciążenia i dzięki temu osiągnąć nawet wspaniałe rezultaty. Mógłbym, ale groziłoby to szybkim zakończeniem kariery. A tego nie chcę, mam zamiar biegać jeszcze długo.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz

Adam Kszczot (ur. 2 września 1989 r.) jest jednym z najbardziej utalentowanych polskich lekkoatletów. W biegu na 800 m był przed rokiem młodzieżowym mistrzem Europy, a w 2010 r. - już wśród seniorów - sięgnął po brąz halowych mistrzostw świata i mistrzostw Europy na otwartym stadionie. W Barcelonie Kszczot, reprezentujący barwy RKS Łódź (gdzie trenuje pod okiem Stanisława Jaszczaka), przegrał jedynie z Marcinem Lewandowskim (złoto) i Brytyjczykiem Michaelem Rimmerem.
Pisk
Nasz Dziennik 2010-08-11

Autor: jc