Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cierpliwa góralka

Treść

Z Krystyną Pałką, wicemistrzynią świata w biatlonie, rozmawia Piotr Skrobisz

Jest Pani cierpliwa?

– Nawet bardzo.

Czyli nie stanowił dla Pani specjalnej przeszkody fakt, że musiała Pani odczekać swoje, by wreszcie znaleźć się na szczycie, spełnić marzenia?

– Trochę tego czasu minęło. W 2006 roku zajęłam piąte miejsce na igrzyskach w Turynie. Byłam wówczas dopiero drugi rok w reprezentacji, a co za tym idzie – zaledwie dwa lata profesjonalnie trenowałam, zupełnie inaczej niż do tej pory w klubie. Wielu moja lokata zaskoczyła, a i dla mnie była niemal szokiem.

I wtedy wydawało się, że wszystko przed Panią: piękna kariera, sukcesy.

– Ale nikt nie sądził, że wszystko będzie wyglądało, jak wyglądało. Sport sam w sobie jest szkołą życia. Ciągłe treningi, zawody, zgrupowania, wyjazdy, brak życia prywatnego, wyrzeczenia, poświęcenia – to nasz dzień powszedni. Ja, niestety, musiałam do tego dodać ciągłe wizyty w szpitalach, u lekarzy. Jednak nawet kontuzje, tak liczne, nie spowodowały u mnie zwątpienia. Cały czas trwała za to wiara, że mogę osiągać dobre wyniki, że mnie na nie stać. I dążyłam do nich. Cierpliwie.

Wbrew wszystkiemu?

– Pewnie tak. Pierwszy problem, z łękotką, pojawił się, gdy miałam 15 lat. Podczas treningu na nartorolkach odpadło z nich przednie kółko, wywróciłam się. Musiałam przejść trzy operacje, a i tak mogłam mówić o szczęściu, że nie skończyło się gorzej. Tragicznie. Potem zaczęły się kłopoty z kręgosłupem wynikające z nieodpowiedniego treningu siłowego, niedopasowanego do moich indywidualnych predyspozycji. Obyło się bez zabiegu, choć lekarze długo nie byli przekonani. Wreszcie przeżyłam poważny wypadek na lodowcu w Bormio – kiedy zjeżdżałam na nartach, natrafiłam na jakąś muldę. Przewróciłam się i uszkodziłam bark. Początkowo nie wyglądało to groźnie, a jednak wylądowałam na stole operacyjnym. Tym razem zdecydowałam się na długą rehabilitację. Myślałam, że co złe już za mną, a tymczasem w maju podczas jednego ze zgrupowań pękła mi podstawa piątej kostki środstopia. Już nie chciałam nawet wierzyć w to, co się dzieje, ale powiedziałam sobie, że skoro tak wiele razy wyszłam obronną ręką z tarapatów, to i tym razem dam radę. Zresztą lekarze też dawali mi do zrozumienia, że powinnam pomyśleć o zakończeniu kariery, wielu trenerów również nie wierzyło, że wrócę. Ja jednak czułam wewnętrznie, że nikt i nic nie będzie za mnie decydować, kiedy mam zawiesić karabin na kołku. Sama w odpowiednim momencie to uczynię. I takie podejście stanowiło dodatkową motywację, by coś udowodnić niedowiarkom.

Nie miewała Pani chwil zwątpienia?

– Miewałam. Gdy łapałam kontuzję, pierwsza moje reakcja brzmiała: „Znowu coś się stało! Czy nie mogę mieć choćby jednego sezonu bez problemów?”. Ale w głębi siebie wiedziałam, że te przeszkody mają mnie umocnić, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Nigdy nie straciłam wiary, że kiedyś przyjdzie mój czas. Wiedziałam tylko, że muszę być cierpliwa i swoje przepracować.

Kiedy ktoś przez lata uprawia sport wyczynowy, trudno mu sobie wyobrazić życie bez treningów, zawodów, wysiłku. Bez rywalizacji. Przez problemy z barkiem straciłam praktycznie cały sezon, tylko w jego końcówce wystartowałam kilka razy rekreacyjnie w zawodach mniejszej rangi. Ale nie zwątpiłam, choć łatwo nie było. W Polsce przyjęło się niestety – i to na różnych szczeblach – że jeśli zawodnik ma kontuzję albo powinie mu się noga, łatwo się go skreśla. Odwracają się od niego nie tylko kibice, ale i trenerzy, działacze. Często zostaje zostawiony sam sobie, sam musi płynąć pod prąd, by wrócić.

Pomagał Pani góralski charakter?

– Oj tak (śmiech). Jestem twardą góralką.

Dlaczego teraz, siedem lat po Turynie, dopięła Pani wreszcie swego, dotarła tam, gdzie zawsze dotrzeć chciała?

– Moje wyniki zaczęły się poprawiać, gdy trenerką kadry przestała być Nadia Biłowa. Nie chcę przez to powiedzieć, że była złym fachowcem, ale wykonywałyśmy z nią zupełnie inną pracę, w której o wysokie lokaty i sukcesy było niezwykle ciężko. Po prostu niesamowicie harowałyśmy, budując nieustannie bazę. Do sezonu przystępowałyśmy zmęczone, a w jego trakcie trudno o odpoczynek czy dłuższą chwilę na regenerację. Teraz jest inaczej. Plan zajęć został zmodyfikowany i dopasowany pod daną zawodniczkę, ćwiczymy inaczej. Korzystamy z wcześniej stworzonej bazy, dokładając nowe elementy siłowe, szybkościowe. Gdy leczyłam kontuzję barku, zrobiłam badania biomechaniczne masy mięśniowej, które wykazały, gdzie i jakie mam w niej braki, wzięłam się ostro za specjalistyczną pracę ukierunkowaną pod dyscyplinę.

W biatlonie na wyniki trzeba swoje odczekać, nic nie przychodzi od razu. Do tego trudno porównywać warunki, jakie mamy w Polsce, z tymi, którymi dysponują rywale. W wielu krajach już w klubach pracuje się podobnie jak w reprezentacji, według takiego samego schematu. U nas na wszystko brakuje pieniędzy, kluby ledwie wiążą koniec z końcem, także kadra ma skromne fundusze, niewystarczające nawet na pokrycie kosztów startów wszystkich zawodników. Jakoś sobie radzimy, jednak bywa pod górkę. Bardzo. Nie mogłam pogodzić się z krytyką kadry mężczyzn po mistrzostwach świata. Prawda, nie zajmowali czołowych miejsc, ale czy ktoś wziął pod uwagę, że dokładają oni z własnej kieszeni, by trenować i startować, że nikt im nie pomaga? Łatwo atakować, trudniej zagłębić się w problem.

Pani celne oko na strzelnicy to sprawa wrodzona czy wytrenowana?

– Praktycznie od pierwszego kontaktu na strzelnicy szło mi bardzo dobrze. Może mam to w genach, tyle że nie wiem po kim (śmiech). Co ciekawe, często w okresie przygotowawczym miałam najgorsze strzelanie z dziewczyn. Ale gdy tylko przychodziły jakieś sprawdziany, wypadałam najlepiej. W ten właśnie sposób chyba reaguję na sytuacje stresowe, uwielbiam rywalizację, gdy stawka rośnie, staję się bardziej zmotywowana i skoncentrowana. Poza tym nieustannie staram się analizować wszystkie aspekty biatlonu, każdy najdrobniejszy szczegół, by wyłapywać błędy i na bieżąco je eliminować. W tym roku zdecydowałam się na współpracę z centrum olimpijskim w Salzburgu. Pojechałam tam sama, za własne pieniądze, by zrobić badania postawy strzeleckiej. W ubiegłym roku w tym akurat elemencie nie wypadałam najlepiej, czyli tak jak powinnam. Wiedziałam, że stać mnie na więcej, ale nie mogłam wybadać, co było przyczyną niepowodzeń. Okazało się, że mam po prostu niewłaściwą postawę. Zmieniłam kolbę, dopasowałam karabin do siebie i wszystko jest już w porządku.

Pani srebro mistrzostw świata, brąz Moniki Hojnisz spowodują, że nadejdą lepsze dni dla polskiego biatlonu?

– Wierzę, że tak. Biatlon jest naprawdę pięknym, szalenie widowiskowym i popularnym sportem, gromadzącym na zawodach tysiące kibiców. Nasza grupa ciągle idzie do przodu, czego dowodzą nie tylko medale, ale fakt, że we czwórkę wystartowałyśmy w biegu ze startu wspólnego. A skoro przy takich przygotowaniach, przy takich problemach osiągamy podobne wyniki, to coś znaczy. Mówiąc o wsparciu biatlonu, mam jednak na myśli nie tylko nas, kadrowiczów, ale i młodzież. Talentów nam nie brakuje, brakuje natomiast warunków do ich rozwoju. Nie da się ciągle trenować we wręcz polowych, ciągle szukając pieniędzy na zgrupowania, wyjazdy na zawody. Mam nadzieję, że ktoś to wreszcie zauważy.

 

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik Poniedziałek, 25 lutego 2013

Autor: jc