Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ciągle bez rozejmu

Treść

Do zawieszenia broni w Ziemi Świętej wciąż daleko. Mimo środowego oświadczenia Pałacu Elizejskiego nie doszło do wypracowania porozumienia o rozejmie. Pojawiła się natomiast obawa o powstanie drugiego frontu. Przynajmniej cztery rakiety typu katiusza zostały wczoraj rano wystrzelone z terytorium Libanu w kierunku Izraela. Trzy z nich spadły na północy w rejonie miasta Naharija, około ośmiu kilometrów od granicy libańskiej, jedna w pobliżu miasta Hajfa.

Strona izraelska odpowiedziała ogniem artyleryjskim. Do incydentu nie przyznało się żadne z libańskich ugrupowań. Hamas i Fatah również zaprzeczają, jakoby miały z tym cokolwiek wspólnego. W wyniku ataku ranne zostały dwie osoby. Zamknięto szkoły. Izrael kontynuuje ofensywę w Strefie Gazy. Zginęło już 700 Palestyńczyków i 11 Izraelczyków. Rzecznik izraelskiej policji Mickey Rosenfeld poinformował, że armia była przygotowana na tego rodzaju atak z Libanu i odpowiedziała ogniem artyleryjskim. Poranny incydent spotkał się z potępieniem ze strony libańskiego rządu, który zapowiedział przeprowadzenie szczegółowego dochodzenia w tej sprawie. Premier Libanu Fuad Siniora zastrzegł, iż Bejrut niezmiennie opowiada się za utrzymaniem w mocy rozejmu zawartego po wojnie z 2006 roku między Izraelem a libańskim Hezbollahem. Rząd libański przeżywa kłopoty wewnętrzne i nie jest zainteresowany działaniami zbrojnymi.
Zdaniem libańskich źródeł, odpowiedzialność za wystrzelenie rakiet ponosi prawdopodobnie znajdujący się na amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych Ludowy Ruch Wyzwolenia Palestyny - Dowództwo Generalne, mający główną kwaterę w Damaszku. Jego lider Ahmed Dżibril w ostatnich dniach zapowiadał zresztą otwarcie "drugiego frontu" na południu Libanu i "krwawą wojnę z Izraelem". Front ma kilka baz w rejonie Bejrutu.
Ostatni tego typu incydent miał miejsce w czerwcu 2007 roku. W 2006 r. Shia, muzułmański ruch Hezbollahu, prawie przez miesiąc prowadził z Izraelem wojnę, w której śmierć poniosło 1200 osób. Większość ofiar stanowiła ludność cywilna.
Jacky Rowland, korespondentka telewizji Al Dżazira, zasugerowała, iż atak rakietowy został przeprowadzony przez znajdujących się na terytorium Libanu Palestyńczyków - zgodnie z wyliczeniami dokonanymi przez Organizację Narodów Zjednoczonych kraj ten zamieszkuje ponad 400 tys. palestyńskich uchodźców. Jednakże Hamas zaprzecza, jakoby za incydent było odpowiedzialne którekolwiek z jego ugrupowań. - Nie możemy oskarżyć żadnej palestyńskiej frakcji i nie wiemy, kto wystrzelił te rakiety - powiedział w rozmowie z AFP rzecznik prasowy działającej w Libanie organizacji Hamas Raafat Morra. - Hamas prowadzi walkę wewnątrz Palestyny, a naszą zasadą jest niewykorzystywanie żadnej innej arabskiej ziemi do walki z okupacją. To jest nasza główna zasada - dodał. Zwracając się poprzez łącze internetowe do swoich zwolenników, przywódca Hezbollahu Hassan Nasrallah oświadczył, że nie da się pokonać Hamasu i Hezbollahu. Ostrzegł przy tym, że konflikt z 2006 r. będzie "spacerem po parku" w porównaniu z tym, co czeka Izrael, jeżeli rozpocznie ofensywę na Liban. - Jesteśmy w stanie poświęcić nasze dusze, naszych braci i siostry, naszych ukochanych za to, w co wierzymy - podkreślał. Jednakże, zdaniem ekspertów, Liban nie zaryzykuje konfliktu z Izraelem.
W opinii dr. hab. Adama Bieńka z Instytutu Filologii Orientalnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, trudno jednoznacznie stwierdzić, kto odpowiada za atak rakietowy. - Hezbollah ma bardzo silne poczucie lojalności wobec Palestyńczyków, w związku z czym taka akcja z jego strony jest możliwa, tym bardziej że w tej chwili Izrael znalazł się w bardzo trudnej sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza w obliczu niedługiego już objęcia władzy w Stanach Zjednoczonych przez prezydenta elekta, który ma nieco inne poglądy na kwestię bliskowschodnią niż administracja prezydenta Busha - ocenił Bieniek w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Według niego, incydent nie był izraelską prowokacją, chociaż Izrael jest zainteresowany tym, żeby Hezbollah pierwszy przystąpił do walki.
Wszystko wskazuje na to, że do panarabsko-izraelskiego konfliktu raczej nie dojdzie. Zdaniem Adama Bieńka, skończy się na tym, że świat arabski, a raczej jego część, udzieli większej pomocy w zakresie broni i finansów, natomiast nie zaangażuje się aktywnie w sposób zbrojny. Syria, Egipt, Liban i Jordania, które ewentualnie mogłyby włączyć się bezpośrednio w działania przeciwko Izraelowi, są bowiem absolutnie niezainteresowane wdawaniem się w konflikt zbrojny. Jordanię i Egipt wiążą z Izraelem traktaty międzynarodowe. Teoretycznie należąca do bloku antyizraelskiego Syria, również - przy pomocy Iranu - dość hojnie wspierająca działania organizacji bojowników palestyńskich, nie zaangażuje się w żadne bezpośrednie działania zbrojne, które są z góry skazane na porażkę. - Coś takiego, co się nazywało mitem solidarności arabskiej, nigdy nie istniało. To jest coś, co się pojawia w deklaracjach głów państwa, natomiast nigdy nie istniało jako rzeczywista wartość - ocenił Bieniek.

Ofensywa trwa
Przez całą zeszłą noc Izrael kontynuował działania zbrojne w Strefie Gazy. Izraelska armia, jak poinformowali jej przedstawiciele, uderzyła w 60 posterunków policji, 10 tuneli Hamasu, składy broni i amunicji. Doszło do starć z palestyńskimi bojownikami. Żołnierzy wspierały marynarka i artyleria.
Według palestyńskich źródeł, atak z powietrza zniszczył meczet w mieście Gaza, żadne inne źródło nie potwierdziło jednak tej informacji. Niepotwierdzone doniesienia dotyczyły również posuwających się tuż po północy w kierunku Khan Junis izraelskich czołgów, wspieranych z powietrza przez helikoptery.
Agencja Reutera poinformowała, że Izrael uruchomił gorącą linię telefoniczną, na którą można zgłaszać swoje podejrzenia co do zdradzania tajemnic państwowych przez pracowników służb mundurowych lub polityków. Żołnierzom konfiskuje się telefony komórkowe, aby nie mogli informować o stratach bojowych czy ruchach wojsk. W związku z podejrzeniem o przekazanie irańskiej stacji telewizyjnej niezatwierdzonych przez izraelskie władze szczegółów operacji w Gazie zostało zatrzymanych dwóch dziennikarzy. - W sferze bezpieczeństwa informacyjnego niewątpliwie wyciągnęliśmy wnioski z ostatniej wojny - oświadczył rzecznik izraelskiej armii Benjamin Rutland.
Mimo zabiegów dyplomatycznych nie udało się wypracować żadnego porozumienia o zawieszeniu broni. - Organizacje palestyńskie, m.in. Hamas, nie widzą w egipskiej inicjatywie przekonującej podstawy do rozwiązania kryzysu - oznajmił Chaled Abdel-Madżid, szef Frontu Walki Palestyńskiej oraz rzecznik organizacji palestyńskich w Damaszku. Jest to oficjalne stanowisko ośmiu organizacji palestyńskich, w tym Hamasu i Islamskiego Dżihadu uzgodnione podczas wspólnych rozmów w Damaszku. Przedstawiciele ugrupowań uznali, że francusko-egipska inicjatywa nie przyczynia się do znalezienia rozwiązania, gdyż zagraża palestyńskiemu ruchowi oporu i sprawie palestyńskiej oraz pozwala "wrogowi" [Izraelowi] na kontynuowanie agresji.
Wczoraj do Kairu udało się dwóch izraelskich dyplomatów: Amos Gilad i Shalom Turgeman, aby przygotować grunt pod przyszłe porozumienie. - W tym momencie rozejm byłby trudny i tymczasowy, chociaż może okazać się długotrwały - ocenił dr hab. Adam Bieniek. - Ani Hamas, ani Izrael nie pójdą na ustępstwa - dodał. W jego opinii, w tej sytuacji utworzenie palestyńskiego państwa będzie niemożliwe. Oprócz wojny z Izraelem problem stanowi bowiem konflikt między administracją Mahmouda Abbasa a Hamasem. - Jest on być może bardziej palącym konfliktem niż ten między Hamasem a Izraelem - ocenił Bieniek. - Komuś w Izraelu bardzo zależało, ażeby pomiędzy organizacją Fatah i Hamasem doszło do większych rozdźwięków - skonstatował.

Cywile cierpią najbardziej
Sytuacja ludności cywilnej pozostaje dramatyczna. W wyniku izraelskiej agresji śmierć poniosło ponad 700 Palestyńczyków, 3100 zostało rannych. - To nowa katastrofa, która nie miała miejsca od 1949 roku - powiedział wczoraj premier Autonomii Palestyńskiej Salam Fajed. O tragedii mówi również przewodniczący Papieskiej Rady Iustitia et Pax (Sprawiedliwość i Pokój) ks. kard. Renato Martino. - Niech mówią, co chcą, sytuacja w Gazie jest straszna - oświadczył, odnosząc się do zarzutów izraelskiego MSZ, że uprawia "propagandę Hamasu", przyrównując Strefę Gazy do obozu koncentracyjnego. - Rakiety Hamasu to na pewno nie są cukierki - dodał, podkreślając, że Izrael ma prawo do obrony. - Co powiedzieć, kiedy zabija się tyle dzieci, kiedy bombarduje się szkoły ONZ i to mimo posiadania technologii, które pozwalają nawet zlokalizować mrówkę na ziemi? - pytał ks. kard. Martino.
Trzygodzinna przerwa w działaniach zbrojnych w niewielkim stopniu poprawiła sytuację. Większość Palestyńczyków przeznaczyła ten czas na uzupełnienie podstawowych zapasów oraz spotkanie z przebywającymi w szpitalu bliskimi.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2009-01-09

Autor: wa