Choroba politycznej "niemocy"
Treść
Podpisana niedawno przez Niemcy i Rosję umowa przewidująca budowę gazociągu po dnie Morza Bałtyckiego to kolejne ważne wydarzenie, wobec którego rządzący Polską wykazują zadziwiającą bezsilność albo obojętność. Po raz kolejny Polacy usłyszeli, że... nie udało się zapobiec. Ta zadziwiająca "niemoc" w dbaniu o interesy naszego kraju jest coraz bardziej niepokojąca. Warto więc przeanalizować zachowania decydentów, tym bardziej że niektórzy z nich ubiegają się o ważne funkcje publiczne w naszym kraju lub poza jego granicami.
Ostatnim przykładem takiej zadziwiającej "niemocy" są reakcje na umowę podpisaną niedawno przez firmy z Rosji i Niemiec. Wywołała ona wiele reakcji zarówno w kraju, jak i za granicą. W mediach, nawet niemieckich i rosyjskich, pojawiały się porównania umowy do paktu Ribbentrop - Mołotow. Tymczasem polscy decydenci zdobyli się jedynie na werbalną krytykę, początkowo stwierdzając jednak, że nic nie mogą zrobić w tej sprawie.
"Powalająca" rura przez Bałtyk
"Przede wszystkim nie zdołaliśmy przekonać Niemców, że to jest dla nich szkodliwe, bo uważają inaczej" - takie tłumaczenie zaprezentował premier Marek Belka na niedawnej konferencji prasowej. "Unia Europejska nie może zakazać niemieckiej firmie podpisania takiego kontraktu" - przekonywał.
Innego zdania są prawnicy. Doktor Waldemar Gontarski sporządził ekspertyzę prawną, w której jasno stwierdził, że na mocy prawa międzynarodowego, a także krajowego, taki projekt powinien być uzgodniony z władzami państw, w pobliżu których jest realizowany. Jeśli Rosjanie sami tego nie konsultowali, władze w Polsce powinny wystąpić z oficjalnym zapytaniem o trasę przebiegu rurociągu i sprawdzić, czy nie będzie on przebiegał przez polską wyłączną strefę ekonomiczną na Bałtyku. Jest zadziwiające, że takiej opinii nie zaprezentowali przedstawiciele władz RP.
Niemal w tym samym czasie prezydent Aleksander Kwaśniewski, który również nie dostrzegł możliwości zablokowania realizacji projektu, podczas kilkudniowej wizyty w Stanach Zjednoczonych wykazywał dużo energii w zabieganiu o stanowisko sekretarza generalnego ONZ, o czym donosiły nawet publiczne media. Natomiast urzędujący premier Marek Belka wykorzystał oficjalną podróż do Francji, by zabiegać o stanowisko przewodniczącego OECD.
"Poprawiony przekręt stulecia"
Kolejny niechlubny przykład to sprawa sprzed dwóch lat, dotycząca renegocjacji kontraktu na dostawy gazu z Rosji. Chodziło o zmianę kontraktu jamalskiego z 1993 r., nazywanego kontraktem stulecia, a przez krytyków - przekrętem stulecia. W swym raporcie Najwyższa Izba Kontroli uznała te rozmowy, zakończone w lutym 2003 r., za prowadzone w sposób skandaliczny i podkreśliła, że zagrażają one bezpieczeństwu energetycznemu Polski. Poza korzyścią, którą chwalił się prowadzący negocjacje wicepremier Marek Pol, sprowadzającą się do obniżenia nominalnej wielkości dostaw tego surowca, wyniki rozmów dały korzyści głównie Rosjanom. Nadal bowiem sprzedają nam gaz na zasadzie "bierz lub płać", co oznacza, że musimy płacić nawet za niewykorzystany surowiec. Jest to tym bardziej niekorzystne, że nie możemy nadwyżek odsprzedawać, a zakontraktowana ilość jest mimo redukcji zbyt duża w stosunku do naszych potrzeb.
Ponadto przedstawiciele ówczesnego rządu Leszka Millera zgodzili się na dwukrotne obniżenie Rosjanom opłat za tranzyt gazu przez polskie terytorium, co naraziło krajowe przedsiębiorstwa (m.in. Europolgaz S.A.) na wielomilionowe straty.
Na zarzuty NIK i posłów, że renegocjowana umowa nie zabezpiecza interesów Polski, a wręcz w nie godzi, wicepremier Marek Pol odpowiedział następująco: "(...) Negocjacje mają to do siebie, że bierze się pod uwagę korzyści obu stron". Wielu posłów było zszokowanych takim tłumaczeniem. Jest bowiem sprawą oczywistą, że polski urzędnik ma dbać o interesy naszego kraju.
NIK wypomniała też rządowi Leszka Millera, że zaniechał realizacji umów na przesył surowca zawartych z Danią i Norwegią (ok. 800 tysięcy metrów sześciennych rocznie), co zwiększyłoby bezpieczeństwo energetyczne Polski.
Zaniedbanie śledztwa katyńskiego
Kolejny smutny przykład "niemożności" pilnowania polskich interesów narodowych to sprawa odwlekania zakończenia śledztwa w sprawie zamordowanych przez Sowietów w 1940 r. ok. 22 tys. polskich obywateli w Katyniu, Charkowie i Twerze. Władze polskie 14 lat zwlekały z wszczęciem własnego dochodzenia w tej sprawie, czekając przez cały ten okres na to, aż Rosja zakończy swoje postępowanie.
Dopiero podczas wizyty przedstawicieli Instytutu Pamięci Narodowej w Moskwie w sierpniu ubiegłego roku Rosjanie w końcu oświadczyli, że mordu tego nie uważają za zbrodnię ludobójstwa.
Pod naciskiem rodzin pomordowanych IPN ostatecznie zdecydował się 3 miesiące później wszcząć własne śledztwo.
Mariusz Bober
"Nasz Dziennik" 2005-09-20
Autor: ab