Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Chiński problem Europy

Treść

Chińska ekonomia osiągnęła najszybsze tempo rozwoju od ostatnich trzynastu lat, co budzi obawy zarówno Europy, jak i Stanów Zjednoczonych. Deficyt UE w stosunkach handlowych z Chinami wynosi 250 mld USD i wszystko wskazuje na to, że będzie rósł. W przypadku Polski dług handlowy wobec Chin wzrósł z 1,3 mld USD w 2000 r. do 7 mld USD w 2006 roku. Czy świadczy to o nowym rozdaniu kart? Czy planowane operacje walutowe pomogą zachować równowagę na rynkach światowych? Wczorajsze wskaźniki giełdowe wyraźnie świadczyły o recesji w USA, a hossie na rynkach azjatyckich. Nie da się ukryć - Chiny stały się ekonomiczną potęgą. Za wzrost gospodarczy odpowiadają przede wszystkim wzrastający poziom eksportu i boom w sektorze budowlanym. Nie oznacza to jednak braku problemów. Mimo prób nieznacznego obniżenia szybkości rozwoju ekonomicznego chińskiej gospodarce grozi przegrzanie. Kolejnym problemem jest inflacja, a co za tym idzie - dramatyczny wzrost cen żywności. Społeczeństwo żyje na granicy ubóstwa. Niskie zarobki, zatrudnianie nieletnich oraz niewolnicza praca uwięzionych w obozach - taka jest cena ekonomicznej prosperity. Tymczasem - jak zauważył Charles Grant, dyrektor londyńskiego Center for European Reform - Chiny nadal postrzegają się jako państwo rozwijające się. - Kraje zachodnie jakoś nie przełamują tego stereotypu - powiedział. Jednocześnie nikt nie łudzi się co do istniejących zagrożeń. Zamknięty krąg Europy Gospodarka europejska zamknęła się w kręgu, z którego trudno jej będzie się wydostać. Dążenie do zapewnienia konkurencyjności cenowo-towarowej doprowadziło do wzrostu poziomu importu niektórych produktów i półproduktów z Chin, a co za tym idzie - gwałtownego odpływu kapitału na kontynent azjatycki przy jednoczesnym ograniczeniu własnego, droższego przemysłu. - Załamanie się przemysłów włókienniczych można przypisać gwałtownemu wzrostowi eksportu dużo tańszych wyrobów z Chin - ocenił Andrew Small, ekspert do spraw Azji z The German Marshall Fund of US. Wiążą się z tym liczne europejskie inwestycje w Chinach, co ma bezpośrednie przełożenie na poziom bezrobocia w krajach inwestujących. Zupełnie innym aspektem jest niska jakość sprowadzanych z Chin produktów i półproduktów. Jednak tylko nieliczne przedsiębiorstwa zdecydowały się na przeniesienie zakładów z Chin do państw tzw. Nowej Europy. Zdaniem Smalla, lekarstwem na to mogłoby być zmniejszenie deficytu w Stanach Zjednoczonych. - Unia powinna podjąć środki zaradcze, aby uczynić Wspólnotę bardziej konkurencyjną - stwierdził, nie precyzując jednak, jakie miałyby być to środki. Problem polega na tym, iż w unijnych receptach na zmierzenie się z chińską potęgą brakuje konkretnego pomysłu. Jak bowiem można zwiększyć konkurencyjność, jeżeli w zasadzie wszystkie atuty znajdują się po stronie przeciwnika? Jedyną metodą wydawałoby się wprowadzenie ograniczeń importowych na produkty z Chin, ale to też miałoby swoje konsekwencje w pośrednictwie handlowym oraz innych gałęziach wspólnotowej ekonomii. Być może z tego powodu zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone starają się w miarę możliwości nie dostrzegać problemu i nadal traktują państwo chińskie jako kraj rozwijający się (sic!). - Nie tylko Chiny są wzrastającym mocarstwem, musimy zacząć myśleć o UE jako o wzrastającym mocarstwie - mówi Tomasz Kozłowski, szef zespołu do spraw Azji w Sekretariacie Generalnym Rady Unii Europejskiej. - Dla mnie UE jest to nowa jakość, ponieważ prowadzimy wspólną politykę międzynarodową i bezpieczeństwa - dodaje optymistycznie. Tyle że można mieć poważne wątpliwości, czy ten optymizm jest uzasadniony. Problem bowiem w tym, że wspólna polityka Unii po prostu nie istnieje, a już tym bardziej wobec Chin. - Francuzi, Brytyjczycy i Niemcy traktują się na polu wymiany gospodarczej z Chinami jak wrogów, starają się uszczknąć coś dla siebie - ocenił Peter Brookes, ekspert do spraw bezpieczeństwa z Fundacji Heritage. Tymczasem państwo chińskie jest właścicielem aktywów we wrażliwych dziedzinach ekonomii państw europejskich. Olbrzymiemu eksportowi do UE towarzyszy zamknięcie chińskiego rynku na towary ze Starego Kontynentu. Niewielki skutek odniosła próba przejęcia kontroli nad sytuacją w postaci zezwolenia na wstąpienie Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO). - Chiny bardzo zyskały na przynależności do WTO, ale nie przestrzegają zobowiązań podjętych przy wstępowaniu do tej organizacji - ocenia Tomasz Kozłowski. Nie przestrzegają przy tym praw międzynarodowych, w tym praw człowieka. Rynek chiński jest zamknięty na towary z UE, przez co traci ona 55 mld USD dziennie. Kraje Dwudziestki Siódemki więcej eksportują do Szwajcarii niż do ChRL. Nie przeszkadza to jednak w euroazjatyckiej wymianie gospodarczej. Niemcy mają wiele do stracenia Berlin chce i musi utrzymywać dobre stosunki z Pekinem, nawet kosztem zamykania oczu na łamanie demokracji w tym kraju. Jak podają chińskie statystyki, od 1993 do 2003 roku koszty niemieckich inwestycji w Chinach wzrosły z 156 mln USD do 1 mld 100 mln USD. W ciągu tych dziesięciu lat regularnie rosło zaangażowanie inwestycyjne niemieckich firm w tym kraju. Według danych chińskich, w roku 1993 w Chinach prowadzono 320 mniej niemieckich kapitałochłonnych projektów na łączną sumę 156 mln USD. W roku 1997 liczba projektów zmalała do 221, ale znacznie wzrósł ich koszt - 992 mln USD, by w 2003 r. osiągnąć 1,1 mld USD. Obecnie - jak podają z kolei niemieckie statystyki - na chińskim rynku działa ponad 660 niemieckich firm i rocznie inwestują tam już ponad 8 mld euro. W ostatnich kilku latach niemieckie inwestycje w tym kraju lawinowo wzrosły. Znajdują się tam tak znane niemieckie firmy, jak: Daimler Benz, BMW, VW, BASF, Bayer, Adidas, Agfa, Deutsche Telekom, Siemens, Bosch czy też gigant ubezpieczeniowy Allianz. Swój udział na chińskim rynku zaznaczają także niemieckie banki: Beyerische Landesbank, Deutsche Bank, DG Bank, Commerzbank, Westdeutschebank czy Dresdner Bank. Jak zapewniają przedstawiciele niemieckiego przemysłu - to nie jest ich ostatnie słowo. Niemcy i Chiny - niezłomni partnerzy Chińscy przywódcy obrazili się na niemiecki rząd po tym, jak Angela Merkel pod koniec września w wyrazie poparcia narodu tybetańskiego przyjęła, mimo oficjalnego chińskiego protestu, w urzędzie kanclerskim Dalajlamę. Od tego momentu stosunki niemiecko-chińskie uległy znacznemu pogorszeniu. Chińczycy bez podawania przyczyn zaczęli odwoływać terminy wielu politycznych wizyt. Między innymi odwołano spotkanie niemieckiej minister sprawiedliwości z jej chińskim odpowiednikiem. Odwołano także coroczny dialog na temat praw człowieka w Pekinie. Ponadto nie doszło do planowanej wizyty szefa niemieckich finansów Waltera Steinmeiera w Chinach. Strona chińska poinformowała wówczas o zamrożeniu "strategicznego dialogu obydwu dyplomacji". Niemiecki rząd szybko zdał sobie sprawę z tego, że nie może pozwolić na dalsze pogarszanie stosunków z rządem chińskim i dość szybko postanowił zapomnieć o upominaniu się o prawa człowieka czy też wolność słowa w Kraju Środka. Najważniejszym celem niemieckiej polityki w ostatnich kilku miesiącach stało się szukanie prób ponownego porozumienia z Chinami. W sprawę zaangażował się szef dyplomacji Steinmeier (SPD), który w liście dyplomatycznym do ministra spraw zagranicznych Chin napisał między innymi, że Niemcy uznają Tajwan i Tybet za integralną część Chin i zapewniają, iż nie mają zamiaru uznawać Tajwanu za niepodległe państwo. W efekcie tych zabiegów Steinmeier - po spotkaniu na początku tygodnia w Berlinie ze swoim chińskim odpowiednikiem Yang Jiechi - oficjalnie poinformował, że kilkumiesięczny kryzys we wzajemnych stosunkach już jest zażegnany. Zapewnił, że obydwa kraje ponownie będą ściśle ze sobą współpracować. Jeszcze w maju tego roku uda się on z oficjalną wizytą do Kraju Środka. Postawa niemieckiego rządu jest zupełnie zrozumiała. Duże państwa europejskie marzą o uprzywilejowanych relacjach handlowych z Chinami. Również Wielka Brytania ma długoterminowe, strategiczne relacje ekonomiczne z tym krajem. USA a Chiny Stany Zjednoczone także nie do końca wiedzą, jak poradzić sobie z wielkim, azjatyckim konkurentem. Do kwestii tej zresztą Amerykanie podchodzą mimo wszystko z dosyć dużą dezynwolturą. Doktor Marcin Zaborowski, ekspert z Institute for Security Studies w Paryżu, jest zdania, że zbliżające się wybory w Stanach Zjednoczonych nie powinny nic zmienić w stosunkach USA z Chinami. Przypomina, iż George W. Bush postulował zmianę polityki w stosunku do Chin. - Krytykował Billa Clintona za zlekceważenie innych sojuszników USA w Azji - mówi. I dodaje, że w sprawie Tajwanu Bush miał dosyć radykalne pomysły. - W trakcie kampanii wyborczej powiedział, że jeżeli Tajwan zostanie zaatakowany, USA zainterweniują, w czasie prezydencji niewiele z tego znalazło zastosowanie - konstatuje. Nastrój USA względem Chin ulega jednak stopniowej ewolucji. Postrzega się je bardziej jako strategicznego konkurenta i coraz większe zagrożenie, nie zaś jako partnera. Da się również zauważyć coraz większa zbieżność poglądów UE i USA względem Chin. - Chiny i ich obecność w Sudanie to osłabienie pozycji Unii Europejskiej - podkreśla ekspert. Niepokojące zbrojenia Oprócz kwestii ekonomicznych niepokój wzbudza rozwój chińskiej armii i systemów zbrojeniowych. - Nie wiadomo, jakie są plany związane z rozwojem militarnym Chin, nie znamy również kwot przeznaczonych przez chińskie władze na cele wojskowe - mówi Zaborowski. Tymczasem Pentagon uważa, że Chiny mają trzeci pod względem wielkości budżet obronny. Chińskie wydatki w tym sektorze przewyższyły dochód ze wzrostu gospodarczego i wynoszą około 85-105 mld USD rocznie. - Celem Chin jest stworzenie sił w oparciu o najnowocześniejsze technologie - ocenia Peter Brookes. Chiny dysponują pociskami krótkiego i średniego zasięgu (wymierzone w Tajwan), tysiącem pocisków balistycznych o podniesionej w stosunku do dotychczasowej zdolności uderzeniowej. Modernizują przy tym swój arsenał atomowy. W 2007 r. wprowadzono nowy pocisk na paliwo stałe. Ponadto angażują się w szpiegostwo w cyberprzestrzeni. Chcą stworzyć system do oślepiania satelitów. - Przywódcy chińscy nie są w stanie stworzyć żadnej strategii - ocenia Brookes. Jednakże należy zdać sobie sprawę z tego, że tak będzie tylko do czasu. Błąd krajów UE i USA polega na niedocenianiu, niekiedy lekceważeniu potęgi chińskiego partnera, tymczasem Chiny starają się w miarę możliwości nie afiszować się ze swoimi aspiracjami mocarstwowymi, o których najlepiej świadczą intensywne zbrojenia. Analitycy oceniają, że w ciągu najbliższych 15 lat Chiny dogonią pod względem militarnym USA. Potencjalne zaś zarzewie konfliktu upatrują w sporze z Japonią oraz ze Stanami Zjednoczonymi o Tajwan. Tymczasem można odnieść wrażenie, że Europie wcale nie zależy na rozwiązaniu problemu chińskich zbrojeń. - Sprawa embarga na broń do Chin jest tylko i wyłącznie kwestią polityczną. Znane są dużo lepsze i skuteczniejsze sposoby kontrolowania napływu broni do Chin - podkreśla Kozłowski. Chiny a Rosja Interesujące jest również uczestnictwo Chin w SzOW (Szanghajska Organizacja Współpracy) oraz ich stosunki z Rosją. Można bowiem odnieść wrażenie, że organizacja ta powoli ewoluuje od ekonomicznej w kierunku ekonomiczno-militarnej. Wspólne manewry i udzielane sobie nawzajem gwarancje najlepiej ilustrują obecny charakter współpracy państw stowarzyszonych w SzOW. Deklaracje Rosji, że nie poprze Chin, jeżeli te zechcą zaanektować Tajwan, można uznać za czystą retorykę, ponieważ wystarczy, iż w takiej sytuacji Rosja zachowa neutralność. Ani Europa, ani USA nie mają pomysłu na politykę wobec Chin. Od wielu lat bagatelizują wciąż rozwijającą się chińską potęgę. Wydaje się mało prawdopodobne, aby Stanom Zjednoczonym przy ich obecnej sytuacji ekonomicznej udało się utrzymać dotychczasową pozycję. Z analogicznym problemem musi się uporać powiązana gospodarczo z USA Unia Europejska. Wprawdzie rysują się pewne możliwości w dziedzinie energetyki, ponieważ zależność Chin od rynków energetycznych będzie rosła (z raportu IEA wynika, że Chiny staną się pierwszym w świecie konsumentem energii elektrycznej), ale dotychczas nie było mowy o jakichkolwiek większych kontraktach. Anna Wiejak Waldemar Maszewski "Nasz Dziennik" 2008-01-26

Autor: wa