Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Chińska enigma

Treść

Cezary Mech
Kiedy porównamy słowa oburzenia i krytyki, jakie jeszcze nie tak dawno wywołało stwierdzenie szefa General Motors, że "Co jest dobre dla GM, jest dobre dla Stanów Zjednoczonych", to wyznanie prezesa General Electric, które ostatnio zawarł w wywiadzie dla "Financial Times", świadczy o dokonującym się na naszych oczach przewartościowaniu w światowej gospodarce. Prezes GE Jeffrey Immelt stwierdza wprost: "Nawet jeśli założymy, że w Stanach Zjednoczonych będzie spowolnienie gospodarcze, to (...) efekt dla GE będzie ograniczony".

O ile dawniej wiązanie perspektyw przemysłowego giganta z interesem Stanów Zjednoczonych budziło oburzenie, o tyle przewidywanie, że spowolnienie gospodarcze zarówno w USA, jak i Europie nie przeszkodzi największej światowej firmie przemysłowej w osiąganiu świetnych wyników i dwucyfrowych wzrostów sprzedaży świadczy nie tylko o trwałym przesunięciu lokomotyw światowego wzrostu, ale również jest sygnałem zmierzchu naszej cywilizacji. Nowa teoria pod nazwą "decoupling" (rozłączanie) głosi, że już obecnie centra gospodarcze tak bardzo przesunęły się na Wschód, że właśnie wzrost w Chinach oraz Indiach jest głównym czynnikiem światowej ekspansji ekonomicznej. I właśnie dlatego Japonia, która w sierpniu zanotowała 9-procentowy spadek eksportu do USA, jednocześnie mogła zanotować rekordowy 63-procentowy wzrost nadwyżki handlowej.

Słaby punkt: demografia
Na naszych oczach spełnia się teza zawarta w książce Paula Kennedy'ego "U progu XXI wieku", że "Tak czy inaczej dla bogatej (...) ludności świata rezultaty [ich słabości demograficznej] będą najprawdopodobniej bolesne i chociaż dzisiaj korzysta ona w sposób nieuprawniony z (...) bogactw Ziemi, dojdzie do odwrócenia sytuacji". W tym miejscu wydaje się zasadne, aby tezę Gastona Bouthoula, twórcy polemologii - nauki o konfliktach, że "Z narodowościowego punktu widzenia jest prawdą, że zmiany liczebności populacji niektórych wspólnot skutkują zachwianiem wcześniejszej równowagi", uzupełnić stwierdzeniem, iż szczególnie silne zachwianie nierównowagi występuje w przypadku skokowego wzrostu dobrobytu kraju silnego demograficznie. O ile jest to prawdziwe w sytuacji krajów sąsiadujących, o tyle, gdy mówimy o Chinach, to ze względu na ich miliardowy potencjał demograficzny - 1300 milionów mieszkańców w porównaniu z 300 milionami obywateli USA - powstała nierównowaga ma charakter globalny. Zaistniałą sytuację podtrzymywania euroatlantyckiej dominacji w świecie Chin i Indii (1100 milionów obywateli) świetnie oddaje załączona ilustracja Ingrama Pinna (rys.).
Przewidywania Kennedy'ego dokonują się na naszych oczach, gdyż po raz pierwszy od kilkuset lat Chińczycy, nie poddając się presji na spowolnienie swojej gospodarki, windują ceny surowców i żywności na rekordowe poziomy. O ile zapotrzebowanie na surowce energetyczne podbija ceny ropy do rekordowych poziomów, powodując, że nie tylko marginalne podmorskie pokłady ropy naftowej stają się opłacalne, o tyle rentowność odzyskały również zamykane kopalnie węgla kamiennego. Sięgająca 90 USD za baryłkę cena ropy sprawia, że miliony hektarów na całym świecie są zasiewane w celu uzyskiwania biopaliw, które - jak mówią prognozy - w 2010 r. pochłoną w samych Stanach Zjednoczonych 30 proc. zbiorów kukurydzy. Ten efekt, w połączeniu ze wzrostem konsumpcji w bogacących się społeczeństwach Chin i Indii, powoduje rekordowe wzrosty cen żywności. Wzrost dochodów Chińczyków spowodował, że o ile ceny w Kraju Środka wzrosły w ciągu roku przeciętnie o 6,5 proc., o tyle ceny żywności w samym sierpniu skoczyły o 18,2 procent. Olbrzymi popyt z tych krajów w połączeniu z realokacją produkcji żywności w kierunku upraw substytuujących ropę naftową powoduje, że obecnie w niektórych państwach ceny pszenicy i mleka są najwyższe w historii, ryżu i kawy rekordowe od dziesięcioleci, a ceny mięsa wyższe o 50 procent. O ile Włosi zmieniają dietę i narzekają na wzrost cen makaronów, o tyle - jak przewiduje FAO - występująca sytuacja jest zaledwie początkiem wieloletniego trendu wzrostu cen żywności, który w ciągu najbliższych lat będzie się kształtował od 20 proc. do 50 proc. powyżej średniej z poprzedniej dekady. W Polsce wzrost cen pozwoli na stopniową restrukturyzację rolnictwa i doprowadzi do likwidacji różnych nieżyciowych ograniczeń narzuconych przez UE.
Zmiany cenowe z jednej strony uderzają w najuboższe populacje naszej planety, gdyż w skali świata każdy procent wzrostu cen żywności powoduje powiększenie liczby osób niedożywionych o 16 milionów, z drugiej jednak polepszają opłacalność produkcji żywności i dają nadzwyczajne zyski ze sprzedaży surowców, o które bije się nie tylko rozwinięty świat, ale i goniące go azjatyckie kolosy. W efekcie w całej Afryce gospodarka ruszyła z kopyta i rośnie średnio o 6 proc., a do liderów wzrostu zaliczana jest Angola, której wzrost PKB osiągnął ponad 16 procent. W głównej mierze to zasługa wzrostu opłacalności eksportu ropy naftowej, który stanowi ponad 95 proc. wartości wywozu. O ile do niedawna Chiny zainwestowały w Afryce ponad 6,5 mld USD, o tyle obecnie wartość zaangażowania ulega zwielokrotnieniu. Podczas gdy Angola uzyskała 5-miliardową pożyczkę w zamian za dostawy ropy, to planowany w wysokości 5 miliardów USD Chińsko-Afrykański Fundusz Rozwoju (CADF) ma na celu wsparcie chińskich inwestycji w Afryce. Również wartość 5 mld USD ma wrześniowe porozumienie rządów Konga i Chin, które pozwoli Chinom uzyskać dostęp do złóż surowców w zamian za sfinansowanie inwestycji infrastrukturalnych, w tym drogowo-kolejowych. 30 października egipski minister handlu Mohamed Rachid ogłosił utworzenie 5-kilometrowego parku przemysłowego w Suezie, który - zarządzany przez chińską firmę TEDA - ma przyciągnąć 2,5 mld USD chińskich inwestycji w Egipcie. Inwestorów na Czarny Ląd przyciągają głównie surowce: ropa naftowa Angoli, Nigerii czy Sudanu, miedź Zambii, boksyty Gwinei czy tanie źródła energii Mozambiku. W ślad za nimi Chiński Bank Przemysłowo-Handlowy (ICBC), który po niedawnej emisji akcji wysunął się na pierwsze miejsce na świecie pod względem kapitalizacji, w zeszłym tygodniu ogłosił zakup za 5,56 mld USD strategicznego 20-procentowego udziału Standard Banku, największej afrykańskiej instytucji finansowej mającej swoje oddziały w 18 krajach kontynentu. Zgodnie z opisaną na pierwszej stronie "Financial Timesa" deklaracją obie instytucje mają utworzyć miliardowy fundusz surowcowy inwestujący w kopalnie, metale, gaz ziemny i ropę naftową, które znajdują się krajach operacji Standard Banku, a które są tak potrzebne Chinom w ich rozwoju. To, co może być istotne dla wszystkich wolnorynkowych analiz, to ciekawostka, że ten największy na świecie bank nie jest w stanie uzyskać bankowej licencji na prowadzenie działalności w Stanach Zjednoczonych. Podobnie w ostatnich dniach inny chiński gigant finansowy, posiadający portfel kredytowy na sumę 281 mld USD - Chiński Bank Rozwoju (CDB), ogłosił zawiązanie sojuszu z United Bank of Africa. W efekcie olbrzymiego zasilenia kapitałowego ten kluczowy bank Nigerii już w przyszłym roku dokona ekspansji kredytowej w aż 12 krajach afrykańskich. Chiny w Afryce to nie tylko inwestor, gdyż w latach 2001-2006 chiński eksport wzrósł czterokrotnie do poziomu 26,7 mld USD, a import, wzrastając rokrocznie o 40 proc., powiększył się z 4,8 mld do 28,8 mld USD. W efekcie chińskich zakupów ceny afrykańskich surowców silnie zwyżkowały, pomagając w rozwoju tych gospodarek, a taniość chińskich produktów pozwoliła na zbicie kosztów importu. W efekcie afrykańskie targi pełne są chińskich produktów, tak że nawet kupowane przez Europejczyków tradycyjne egipskie bransoletki mają metki "Made in China". Wraz z wielkimi państwowymi projektami i prawie tysiącem chińskich przedsiębiorstw operujących na Czarnym Lądzie przyjechało do Afryki dziesiątki tysięcy Chińczyków.

Wędrujące inwestycje
W następstwie przemieszczenia inwestycji przedsiębiorstw z krajów wysoko rozwiniętych do Chin zaczyna się podobny proces transferu wiedzy i badań podstawowych. Cytowany wcześniej General Motors, który mimo spadku sprzedaży w USA zanotował 14-procentowy wzrost dzięki ekspansji na rynku chińskim, powoli przenosi do tego kraju również swoje ośrodki badawcze (R&D). W tym tygodniu poinformował o inwestycji w wysokości 250 mln USD w centrum badań nad rozwojem samochodów hybrydowych w Szanghaju i 5 mln USD dotacji dla rządowego instytutu zajmującego się uniezależnieniem rozwoju Chin od ropy naftowej. Również Komisja Europejska wspiera budowanie kontaktów między europejskimi i chińskimi uniwersytetami, obecnie w ramach Asia-Link Program, i robi to niezwykle skutecznie. IESE (Institute of Environmental Science and Enqineering) jest strategicznym partnerem China Europe International Business School od czasu jej utworzenia jako join venture między Szanghajem a UE. Nastąpiło to zaledwie kilkanaście lat temu, w 1994 r., a już obecnie dziekan Harvardu Jay O. Light podczas spotkania Komitetu Doradczego HBS-IESE stwierdził, że dla jego szkoły biznesu najbardziej cennym międzynarodowym zaangażowaniem są wspólne działanie z IESE w Chinach. Więcej, tych kilkanaście lat wystarczyło, aby ta uczelnia znalazła się w światowych rankingach dosłownie za swoimi założycielami, zajmując 9. pozycję wg "Forbesa" i 11. wg "Financial Timesa".
5 października podczas seminarium w Barcelonie prodziekan CEIBS Jianmao Wang nie tylko potwierdził prognozy powstania w Chinach do 2010 r. 45 mln miejsc pracy, ale i ukazał postęp w chińskich badaniach podstawowych. Mimo budowania swojej potęgi przemysłowej w oparciu o zakupy zagranicznych licencji i dziesięciokrotnie niższy światowy udział w zarejestrowanych prawach patentowych (IPR) w porównaniu z sąsiednią Japonią - 1,8 proc. w porównaniu z 18,8 proc. - sytuacja na tym polu również skokowo się zmienia. Świadczy o tym szybki, bo aż 43,7-procentowy wzrost zarejestrowanych patentów (International Patent Filing). Zdaniem Wanga, perspektywy rozwoju Chin jawią się optymistycznie, i to zarówno w krótkim, jak i długim okresie. Jedynie okres przejściowy może budzić obawy. To okres, kiedy tania praca, kapitał, ziemia i surowce się wyczerpują i pojawi się konieczność sprostania światowej konkurencji w zdolności do innowacji. Już obecnie rozwój gospodarczy doprowadził do tego, że w ostatnich dziesięcioleciach 7 milionów hektarów upraw zostało zniszczonych, 60 proc. rzek jest zanieczyszczonych, a 15 proc. wyschło, w tym wizytówka kraju Huang-ho, która już od wielu lat nie dopływa do Morza Żółtego. Jak podaje Joaquin Estefania w "El Pais", aż 300 milionów Chińczyków nie ma bezpośredniego dostępu do wody zdatnej do picia, a 260 milionów żyje w obszarach skażonych.

Chińska konkurencja
W sytuacji, kiedy zmiany klimatyczne są na pierwszym planie polityki światowej, należy podkreślić, że emisja dwutlenku węgla w Chinach już przekroczyła emisje amerykańskie i ulegnie podwojeniu do 2030 r., kiedy to Chiny będą odpowiedzialne za 26 proc. emisji światowych w miejsce obecnych 17 procent. Chiny z PKB równym 1,55 bilionów euro aktualnie przesunęły się na trzecie miejsce w świecie, gdzie są za Stanami Zjednoczonymi i Japonią, jednak ze względu na ponadmiliardową populację mają nadal niski dochód na głowę mieszkańca i niski poziom emisji w porównaniu z wysoko rozwiniętymi krajami. O ile obecnie odczuwamy chińską konkurencję na światowym rynku surowców i żywności, o tyle następnym etapem będzie batalia o zakres zanieczyszczeń o światowym wymiarze i konieczność znacznego i kosztownego ich zredukowania w USA i UE w celu zwiększenia limitów chińskich.
Powyższe zjawiska szeroko opisuje dziekan przedsiębiorców hiszpańskich Marcelo Munoz w swej najnowszej książce "El enigma chino". Koszty realokacji dobrobytu i związanego z tym dostępu do surowców i zanieczyszczeń poniosą Europa i Stany Zjednoczone. Dlatego, jak donosi "The Guardian", w listopadzie odbędzie się spotkanie nowo powołanego przez prezydenta Busha i kanclerz Angelę Merkel (która w tych dniach z przedstawicielami niemieckich firm wizytuje Indie) Transatlantyckiego Komitetu Ekonomicznego, który będzie się starał, "by nie dać się stratować Chinom". Konwergencja światowego dobrobytu do Azji, ze względu na jej dominację pod względem demograficznym, musi się dokonać kosztem Starego Kontynentu. Z tej perspektywy osłabiona demograficznie i politycznie Polska, prowadząca błędną politykę monetarną, może zostać wyludniającą się gminą na mapie świata.

Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem Szkoły Głównej Handlowej i prestiżowego programu studiów doktoranckich w IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił funkcję prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, był też wiceministrem finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Współautor programu gospodarczego PiS z 2005 roku. Obecnie pracuje w Kancelarii Sejmu.
"Nasz Dziennik" 2007-11-03

Autor: wa